Type and press Enter.

Literacki brikabrak. Z zapisków farmazona

Część pierwsza:

Człowiek który kaszlał

(oraz inne przypadłości człowiecze)

Pamiętam wrażenie sprzed bodaj dwóch lat, kiedy sięgałem po Zamek Kafki, jednak – przez nieostrożność – na podłogę spadł Kaszel Waltera Vogta, którego nie zna nawet polska Wikipedia. Cóż, pomyślałem, sprawdzam – jakaś encyklopedia podała informację, że Helwet i lekarz oraz że ironia i satyra, a ponadto że ważny, ale chyba nie aż tak bardzo. Więc – bo Zamek już znałem – przekartkowałem wówczas tę maleńką książeczkę, której imię właśnie Kaszel.

Pierwsze zdanie tytułowego opowiadania brzmi: „Feliks Wieder zaczął kaszleć nazajutrz po dniu swoich czterdziestych pierwszych urodzin”. Ładnie, pomyślałem.

Pierwsze zdanie Kafkowskiej Przemiany brzmi: „Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka”. Doskonale, pomyślałem.

Brzmią podobnie, prawda? Po przeczytaniu tego zdania Vogta naszła mnie myśl: jak będziesz tak „dobry”, Vogt, jak ten nieszczęsny Ismail Kadare i jego Pałac snów, to sprawisz mi niewymowną przykrość. Ale się nie okazał.

Słowem wyjaśnienia: Kadare to albański pisarz wiecznie nominowany do pewnej nagrody, którą za rok dostanie pani z Polsatu, która układa napisy na żółte paski pod wydarzeniami o nagłówkach „pilne”, „gorąca informacja”, „ważne”, rozumiecie. Albo inny błazen, co za różnica już dzisiaj. W każdym razie Kadare napisał Pałac Snów, coś niby o absurdzie i satyrze na komunizm w Albanii w zamierzchłych czasach.

Ale Vogt nie taki znowuż chałturnik – poprowadził mnie, czytelnika, którego już nic nie zdziwi i którego słaba literatura nudzi niepomiernie, bo nie lubi tracić czasu na różne witoldowskie kosmosy i poststanisławowskie morfiny (ktoś tu wkłada kij w mrowie uwielbień Waszych, szanowni moi?).

Niech to diabli – Feliks Wieder umiera podczas operacji-cody opowiadania. Tak – czasem warto umrzeć po to, aby dać spokój i nie zadawać się z figurantami, jak chirurg, który, przystępując do zabawy w operowanie Wiedera, „ma w oczach więdnące narcyzy”, doprawdy – w deszczu maleńkich żółtych kwiatów tonęło Macondo gabrielowskie (ta ewokacja jest oczywista jak przepaść intelektualna pomiędzy krakowskimi UP a UJ-otem).

Przygody Feliksa Wiedera i różne figle lekarskie (na przykład, kto da wiarę, kto da wiarę – w pewnym momencie kaszlarz Feliks (nie ma tego słowa, ale jest piękne) trafia pod kuratelę psychiatry (który sam jest amatorem kwaśnych jabłek, na to wychodzi) i robi pewne dość dziwne i niespotykane rzeczy – musi na przykład zabić łabędzia w księżycową, jasną noc (przez co się zaziębia i – tak – kaszle jeszcze bardziej) albo razu jednego pod wieczór wybiega ze swojego mieszkania do kwiaciarni, kupuje za „bajońską sumę” gałązkę storczyków i „nieopakowaną” (!) niesie ją do starowinki, której nie zna, do kuchni, w której „gniły cebule” – zaprawdę, powiadam – i w świetle lampy padającym z tyłu podaje jej tężę gałązkę; cóż to musiała być za scena – ale te egzemplifikacje miały dowieść stężenia absurdu; dowiodły? – pora zamknąć nawias na dobre) są zabawne i stoją na naprawdę wysokim poziomie narracyjnym – zachowania i słowa bohaterów są umotywowane i, jeśliby ktoś miał ochotę się tym tematem zająć, może mają jakieś freudowskie przyczyny.

Vogt napisał jeszcze kilka innych opowiadań, z których najlepiej czyta się Ostatnią historię o tym, że się już dzieci nie rodzą, mimo iż ludzie „zabawiają się jak dawniej”. Potem wszyscy umierają, to dobra lektura na noc listopadową. A ponadto rzecz ma jakieś 120 stron i kilka rysunków Andrzeja Czeczota (są świetne i niepokojące). Tym bardziej zachęcam.

Żegnam.

Autor nieznany

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *