Pan Cogito. Te dwa słowa są jak kamień. Waży się go w ręce ze zdumieniem, bo wagę ma zupełnie inną, niżbyśmy mu po kilku spojrzeniach przypisali, inną niż zapamiętaliśmy. Ręka, przygotowana na ciężar niemały, zaskoczona, lekko go podnosi. A ta, która spodziewała się masy pierzastej, napiąć musi wszystkie mięśnie, by zadaniu podołać. Tak wyglądał mój powrót do Pana Cogito.
I nie – Herbert wcale nie bawi się z nami w jakieś migotania, chowanki, nieokreśloności – to było w Studium Przedmiotu, tomiku o kilkanaście lat młodszym. Pan Cogito po prostu nie ma jednych i określonych rysów. Przyglądać mu się, ciężka sprawa, zresztą poeta zaczyna tomik od pojedynku z twarzą, już na początku maluje nam przed oczami ten portret, wyraźnie rozbity na szlachetnego ducha i kulę u nogi – ciało, twarz. I już po chwili pisze Herbert o Dwu nogach Pana Cogito, zatem kolejny obraz, kolejne sprzeczności, znów wydumany bohater rozmywa się nam przed nosem. I tak to już będzie do samego końca. Będziesz tu wracał, za każdym razem inny obraz znajdując, jak w Pan Cogito myśli o powrocie do rodzinnego miasta: „Gdybym tam wrócił / pewnie bym nie zastał / ani jednego cienia z domu mego”.
I wszystkie te teksty – cały początek skupia się na tożsamości – Pan Cogito przygląda się sobie, swoim nogom, wspomina dom, ojca, matkę i siostrę… jest w tym wielkie zagubienie, rozmycie granic… Przecież mógłby stać się siostrą, ale: „skończyło się na dotyku dotyk się nie otworzył / i młody Cogito pozostał w granicach swojej skóry”. I wtedy, nagle z tego zagubienia w skali mikro, z zagubionego „ja” względem siebie samego, przeskakuje Herbert w uniwersalne zagubienie człowieka drugiej połowy XX wieku. Zagubiony w świecie Pan Cogito stara się zrozumieć estetykę muzyki pop. Zagubiony w świecie Pan Cogito przegląda gazety, gdzie śmierć przedstawia się liczbami, przeraża go to, przecież to samo stulecie, kilka dekad wcześniej oglądało śmierć najdokładniej jak się da, z sadystyczną precyzją i pod mikroskopem, a teraz odwraca wzrok, nie patrzy. Zagubiony w świecie Pan Cogito szuka rady. Nie znajduje. Popioły.
I od tej pory przyglądanie odbywa się w dwu skalach naprzemiennie. Bo chwilę po lekturze gazety Cogito przygląda się zmarłemu przyjacielowi, zastanawia się nad ruchem myśli, nad życiem duszy, ale wplata w to stale świat, w którym przecież żyje, musi funkcjonować. I trwa ten konflikt – tak jak w pierwszych wierszach trwały zmagania z twarzą i te jednej nogi z drugą, tak dalej trwają zmagania na osi bohater – rzeczywistość. Dziwią się tu wszyscy. Dziwi się Herbert, dziwi się bohater, dziwi się czytelnik. Tylko czemu dziwić się bardziej – kształtowi tego świata, czy też konieczności bycia w nim, mimo wyraźnych rozdźwięków? Nie wiadomo.
Kompromisów być nie może. Nie może. Tomik zamyka Przesłanie Pana Cogito, wielka kulminacja. Owoc tych wielkich naprężeń, między mną, którego się nie wyrzeknę, a światem, którego nie ominę. Idealnie świadomy swojej błazeńskiej podniosłości, wyidealizowanego i nierealnego obrazu, który maluje… Ale jednocześnie przekonany, że inaczej się nie da, że na ugodę ze światem iść nie można. Przecież ten konflikt nie ma zwycięzców. Są tu tylko przegrani, „grono zimnych czaszek”. Jak ma iść w życie człowiek nie godzący się na naturę tego świata? Pójdzie, naiwnie powtarzając „stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy”. Nie wymiga się i nie ucieknie, ale pójdzie przez pustynię i zginie w piasku. Ale tak trzeba.
Kamień o dwu wagach. Nośmy przy sobie, nie zostawajmy na półce, niech kurz na nim nie osiada i niech ręka nie odzwyczaja się od ciężaru nieokreślonego.
Paweł
0 comments
Kamień wart noszenia, a tekst sympatyczny :)… choć wymaga zredagowania 😉
Dziękujemy za dobre słowo i uwagę, małe poprawki już wprowadzone, przy odrobinie czasu trzeba będzie wrócić, poprawić porządniej. Strasznie tu pod pokładem kołysze (zrzućmy na to winę za wszystkie niedoskonałości, ha!).