Type and press Enter.

Czytaj mniej #2 / Tak se myślę #2

Ogarnij się. Czytaj mniej!

Pamiętasz jak byłeś dzieciakiem i po raz pierwszy dostałeś w swoje łapska Opowieści z Narnii, albo Harrego Pottera? Pamiętasz jak byłeś już nieco starszy i rzuciłeś się na Hobbita albo Władcę Pierścieni? A potem, gdy skończyłeś studia i mogłeś w końcu czytać nie to, co musiałeś, ale to, na co miałeś ochotę… jak dorwałeś wtedy Diunę, jak po raz pierwszy w Przygodzie z Owcą (jeśli jesteś rozsądny i czytałeś chronologicznie, a nie od Ptaka Nakręcacza) spotkałeś Murakamiego… Pamiętasz?

Mnie Narnia porwała na całe miesiące, czytana bez pośpiechu, powoli sączyła się w młodzieńczą jeszcze wyobraźnię, trafiała w odpowiednie nuty, doskonale się do tego nadawała, rozpięta gdzieś pomiędzy baśnią, przygodą i mistyką. Idąc spać myślałem o losach bohaterów, nieraz zresztą wyobrażałem sobie własny udział w opisywanych wydarzeniach. Podobnie było z Potterem, i z kolejnymi wymienionymi wyżej pozycjami! Diuna całym swoim cyklem zjadła mnie na kilka miesięcy i jak wieloryb wypluła, zupełnie zdezorientowanego i porażonego ogromem, któremu byłem świadkiem.

I kiedy myślę o tych starych lekturach, które zamieniały się wręcz w przygody, na nowo przeżywane w wyobraźni, nie dając spokoju całymi miesiącami, to wiem, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że wpadam w pewną pułapkę. Pułapkę tak zwanych „starych dobrych czasów”. Tak to już z nami jest, że z rozrzewnieniem wspominamy to, co było i rękę dajemy sobie uciąć, że kiedyś było lepiej. Ale na wspomnienie samej lektury nakładają się późniejsze o niej wspomnienia i potęgują nasze o niej wyobrażenie. Potem podczas sentymentalnych powrotów zdarza się, że rzecz którą pamiętamy jako arcydzieło, okazuje się lekturą „tylko” dobrą. Do tego dochodzi ów mityczny czas młodości, który nadaje wszystkim obejmowanym wydarzeniom i rzeczom pewien magiczny posmak.

Ale czy rzeczywiście tak jest? Czy to, że literatura, muzyka, kino i w ogóle życie wydają nam się lepsze w przeszłości jest jedynie złudzeniem, podstępnym trikiem perspektywy, kwestią młodzieńczej sielanki, która czyniła ze świata lepsze miejsce? A może jednak dotyczy nas jakiś rodzaj duchowej, życiowej erozji, może sposób w jaki odbieramy świat i nasze doświadczenia z czasem blakną? Przecież czas zaczyna płynąć szybciej i szybciej (niech tylko nikt nie mówi, że tego nie zauważa!), chwytamy niby coraz mocniej, ale jednak coraz więcej ucieka nam między palcami. Czy tak nie jest? Odsyłam do wiersza Herberta, do KOŁYSANKI, czy wszyscy nie współdzielimy tego wrażenia ubywania?

A czytanie? Wróćmy do czytania. Kilka lat temu eksplodowała u mnie miłość do książek – mniej więcej na przełomie lat 2010 i 2011 – oniemiały odłożyłem wówczas na półkę Rudą Sforę Kossakowskiej (od niej się zaczęło moje nowe odkrywanie literatury) i czem prędzej chwyciłem następną książkę. A potem kolejną i kolejną. Przez pierwszy rok czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce, dosłownie. Potrzeba było dwu-trzech lat zawziętego czytania, żeby wyrobić sobie smak, żeby z części lektur zwyczajnie rezygnować, robiąc sobie miejsce na inne, lepsze rzeczy. Cała ta przygoda, od chwycenia Kossakowskiej przed ponad sześciu laty, po Moliera, którego właśnie czytam, to jest jeden, wielki i nieprzerwany ciąg. Ani razu przez ten czas nie zdarzyło się, żebym kończąc książkę nie miał pod ręką dwu-trzech kolejnych pozycji gotowych do lektury…

To piękne i dobre, nie przeczę… ale co się stało z moim czytaniem przez ten czas? Czy odczuwam jeszcze wszystkie te emocje towarzyszące mi w przeszłości? Gdzieś w międzyczasie czytanie stało się czynnością niemal mechaniczną, chwytam za książkę, czytam jak najszybciej (przecież za nią długi rząd okładek stojących w kolejce), coś tam o niej piszę i natychmiast sięgam po kolejny tytuł. Kolejni bohaterowie, kolejne przygody, kolejne zwroty akcji, wszystko to jak współpasażerowie w pociągu nieraz fascynują (ileż to najpiękniejszych kobiet na świecie widziałem w pociągach!), nasze relacje ograniczają się jednak do mijania się. I to wcale nie tak, że lektura nie sprawia mi przyjemności – owszem sprawia i wywołuje sporo satysfakcji, ale to nie umywa się do tych przygód sprzed kilku, kilkunastu lat, kiedy to każda kolejna książka okazywała się być wielkim wydarzeniem, przygodą zawłaszczającą sobie całą moją wyobraźnię. Teraz czytam, daję odpowiednią ilość gwiazdek na odpowiednim portalu, odkładam i czytam coś innego, następnego…

I oczywiście – zjawiają się nadal nieopisane i wielkie wybuchy wyobraźni… odkrycie Pratchetta, poznanie Dicka, wspomniany wcześniej Murakami, wielki Lem i niemal tak samo wielki Dukaj… Ale to są epizody, podobne odkrycia i euforie zdarzają się raz, czasem kilka razy w roku, ale i tak gasną szybko, bo przecież zaraz po nich zanurzyć się trzeba w kolejne lektury

Czytać dalej trzeba, nic się na to nie poradzi, a cała ta blaknąca przyjemność to tylko wierzchołek góry lodowej, prędzej czy później zjawią się bowiem dylematy: zdrowy sen, albo jeszcze jeden rozdzialik; spotkanie z przyjaciółmi, albo poświęcenie wieczoru na zamknięcie czytanej powieści; zdrowa, droższa żywność, albo to fantastyczne wydanie Dicka z ilustracjami Siudmaka… I cały problem w tym, że im dalej w ten las wchodzimy, tym bliżsi jesteśmy wybieraniu drugiego wariantu w każdym z przytoczonych dylematów. Ta droga wiedzie ku przepaści. Zostawmy jednak wszystkie techniczne problemy, zostańmy przy samej radości z czytania, przy samym wierzchołku tej góry.

Czytelniczko! Czytelniku! Dej se spokój, czytaj mniej. Wcale nie musisz przeczytać pięćdziesięciu dwu książek w tym roku. Nie musisz zjadać ton papieru, by czuć się dobrze, nie musisz dużo czytać, żeby ktoś poszedł z tobą do łóżka (jak to głosi popularne w internecie hasło), nie musisz czuć się źle, podczas licytacji na to, kto więcej przeczytał. Czytanie nie uczyni cię ani lepszym, ani gorszym. Może lepiej skupić się nie na ilości, a na tym, żeby znów odczuwać tę radość, spuścić ze smyczy wyobraźnię, dać książce czas na wybrzmienie, a sobie czas na nacieszenie się lekturą? Może.

Wasz Paweł M.
Za zdjęcie którym pięknie zilustrowałem swoje wypociny, życzliwie dziękuję Pawłowi Drągowi / https://www.instagram.com/hapysz/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

0 comments

  1. Nieprawda 😉 Każdy powinien czytać w swoim tempie. Ja np. czytam po 2-3 książki na raz – niektóre wolniej, inne szybciej, w czasie np. lektury Nancy Kress przeczytałam dwie młodzieżówki – i nadal daje mi to radochę. Niech każdy czyta, ile chce!! 😉

    A co do starych dobrych czasów – są książki, które kochaliśmy w gimnazjum/liceum, a teraz okazuj się… słabe. To kwestia tzw wyrobienia się, nowej, wyższej kompetencji kulturowej. Teraz mamy aparat, żeby odkryć wszystkie wady, których nie widzieliśmy kiedyś 🙂

    1. Droga Matko Przełożona! Teksty w cyklu „Tak se myślę” z założenia mają mieć wydźwięk nieco lżejszy, nie do końca poważny, tutaj trochę mnie się to nie udało, przyznaję – może z pośpiechu… poza tym teza uderza w dość poważny ton erozji egzystencjalnej, trochę nie w parze z pewną lekkością, którą sobie wstępnie założyłem, dodatkowo podporządkowuje mu (owemu tonowi) kolejne argumenty, będące tu na jego potrzeby. Cóż, „com napisał, napisałem” 🙂

      Dołączam pozdrowienia!