Zaprzyjaźniłem się z autorem. Jest to wprawdzie relacja cokolwiek jednostronna (z wielu przyczyn nie mogę być dla pana Józefa równorzędnym partnerem), ale nie mniej przez to gorąca. Z pewnością mej sympatii nie pomniejsza fakt, iż przy osobistym poznaniu potwierdza pan Józef te przymioty, które ujawnia w swej twórczości.
Podziw musi budzić trzeźwość umysłu, wyjątkowa ze względu na wiek jego posiadacza i na naszą epokę powszechności zaburzeń psychicznych, trzeźwość ustępująca jedynie w obliczu uczuć, jakie wzbudzają w panu Józefie sprawy mu bliskie, czyli przede wszystkim rodzina oraz recepcja jego twórczości.
Sam autor mówi o sobie, że przychodzi jako świadek. Istotnie, jako źródło niewyczerpanych anegdot z pierwszej ręki o dawnych wielkich jest pan Józef atrakcyjny; ale jego żywcem przeniesiona z innej epoki postać ma jeszcze inny walor: wyrosły w świecie innych wartości i poważniejszych zagrożeń, surowo ocenia Józef Hen wiele współczesnych zjawisk, które wprawdzie na taką ocenę zasługują, ale nam ciężko się o nią pokusić, bo wśród tych zjawisk wzrastaliśmy i niestety do nich przywykliśmy.
I jak cenny jest człowiek wychowany w czasach precelebryckich, z którym, mimo jego dorobku, można porozmawiać szczerze i po prostu (choć jest przy tym niebywale wymagającym rozmówcą), któremu obce i nienaturalne są nowoczesne wynalazki w rodzaju Twardochowych póz.
Co ciekawe, autor potrafi być w tych notatkach również małostkowy. I, paradoksalnie, fakt, iż podczas redakcji zdecydował się te momenty pozostawić, świadczy o tym, że jednak małostkowy nie jest. Portret musi być kompletny, a człowiek nie może być z brązu.
utracjusz