Type and press Enter.

Wszech-wspomnienie / Dzień jak co dzień / Czechowicz

Ciąg dalszy zmagań z Czechowiczem. Narzuciłem sobie pewną konsekwencję i po pierwszym tomie, sięgam po tom drugi, Dzień jak co dzień, zbierający w sobie wiersze z lat 1927, 1928 i 1929, o czym autor informuje nas już pod tytułem. Chciałem te dwa tomiki, oddalone od siebie o trzy lata, przedzielić lekturą jakiejś inszej poezji, tak, by Czechowicz młodszy nie nałożył się na Czechowicza o trzy lata starszego, wyszło jednak na to, że po Dzień jak co dzień sięgam zaraz po Kamieniu. Tak bywa.

Taka ciągłość domaga się wytyczenia pewnej linii między punktem A a punktem B. Dokąd wędrował poeta przez trzy kolejne lata pisania? Jak daleko drugi tomik upada od debiutu? W jakim kierunku płynął ten strumień? Co łączy a co dzieli oba tytuły? Popatrzmy.

Absolutna, wszechogarniająca zmienność i niepewność, życie jako wytrącenie z torów i bezwładne opadanie – takim powidokiem zapisał się w moich oczach Kamień. Nie wiem czy tomik rzeczywiście o tym wszystkim traktował (do tego trzeba by znaleźć odpowiedź na owo sakramentalne pytanie: cóż autor miał na myśli?), wiem tylko tyle co mignęło mi przed oczami. I ów chaos, pewnego rodzaju przerażenie pomieszane z zachwytem, wydaje mi się być punktem wyjścia do jakichkolwiek prób ogarnięcia wzrokiem Dzień jak co dzień, tomiku w którym wręcz huczy nostalgia i tęsknota (z resztą, czy może być coś bardziej nostalgicznego, niż poezja dedykowana matce?). Chodźcie, zobaczmy jak tomik się zaczyna:

wiatraki kołyszą horyzont
chaty pachną stepem

to dwa pierwsze wersy wiersza daleko, zaraz po nim następuje na wsi, utwór znany już z debiutanckiego zbioru. Rzut oka na pierwsze jego wersy:

siano pachnie snem
siano pachniało w dawnych snach
popołudnia wiejskie grzeją żytem
słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach
życie pola złotolite

Taką scenerię roztacza przed nami Czechowicz w kolejnych wierszach drugiego tomiku. I nie jest to wcale, jak zdawać by się mogło, krajobraz sielankowy. Dużo w nim wspomnień, tęsknoty i niepokoju. Mam nieodparte wrażenie, jakby Czechowicz nie tyle opisywał mijane krajobrazy (opisów tutaj mnóstwo) co aktywnie wzbogacał je swoimi wspomnieniami, tworząc obraz miejsc których już nie ma, albo takich, które lada moment zostaną zdmuchnięte, znikną. Bo już w daleko pojawia się pociąg, który ze sobą zabiera. W Świecie wszystko płynie i się zmienia, w dzisiaj verdun przeszłość nakłada się na teraźniejszość, w zaułku otwiera autor drzwi, za którymi huczące „nazewnątrz” nie ma wstępu…

Czy to zatem taka sama refleksja nad nieubłaganym przemijaniem, nie litującym się nad niczym i nikim, jaką spotkałem już w Kamieniu? Czyżbyśmy dostali wiersze odgrzewane? Nie, wcale nie. Dzień jak co dzień, owszem, jest owocem Kamienia, jest jakby jego konsekwencją. Postawa którą w tomiku widzimy to bunt przeciwko rozpędzonemu biegowi świata (o którym traktował debiut). Ten – owszem, pędzi na złamanie karku – ale Czechowicz siada i udaje, że jego to nie dotyczy. Na współczesne krajobrazy nakłada grubą warstwę wspomnień, świat staje się miejscem utęsknionym, wyidealizowanym, takim jakim chciałby go widzieć Piękny Meteor.

To, co zrobił Czechowicz z opisywanym światem, żywo przywodzi mi na myśl karkołomne salto Mickiewicza w Panu Tadeuszu. Sam trafnie tego nie ujmę, są na szczęście słowa Miłosza z jego Świadectwa Poezji: „…Pan Tadeusz Mickiewicza, poemat, w którym najzwyklejsze zdarzenia codziennego życia, ponieważ są opisywane jako dawno minione, przemieniają się w wątek baśni, a ból jest nieobecny, jako że dosięga on tylko nas, żywych, nie postacie przywołane we wszechprzebaczającym wspomnieniu.” Właśnie. Wszech-wspomnienie, ku któremu chciałoby się uciec: oto czym jest Dzień jak co dzień. Jak dobitnie to pragnienie brodzenia w bezpiecznej pamięci wybrzmiewa w zamykającej tomik codzie!

Piękny Meteor nie zapomina jednak, że spadł na zupełnie inną planetę. Do sielanki daleko – huk przemijania, odchodzenia, zmian i wojny stale pobrzmiewa w tle tego wielkiego wspomnienia. Trochę fatalistyczny ten brak pełnej zgody na tu i teraz, chęć powrotów, zagrzebania głowy w piasku. Ale jakże to ludzkie, jakże to nasze! Z resztą Czechowicz się tej chęci nie poddaje, mimo wszystko, mimo całego tego oglądania się za siebie, wsiada w ten pociąg, co już w pierwszym wierszu odjeżdża.

Wasz Paweł M.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *