Myślałem ostatnio o Mount Everest. O tym, jak mieszkający tam od wieków, czy też tysiącleci ludzie patrzeli na ten szczyt, tajemniczy i groźny jak mieszkanie bogów, jak żyli w jego cieniu, jak wołali go po imieniu, które sami sobie wymyślili (a może góra sama im je zdradziła). I pomyślałem o tym, jak zjawił się tam biały człowiek, ze swoją mentalnością zdobywcy i odkrywcy, jak wspiął się na wielką górę i jak nadał jej nowe imię. Słońce zachodzi teraz wszędzie, w tym sensie, że cywilizacja Zachodu rozlała się nad całym światem. Najwyższa góra świata musi więc nosić zachodnie imię.
Były to w pewnym sensie myśli poboczne, towarzyszące lekturze Nowego Jeruzalem Chestertona. Dał mi się on do tej pory poznać jako człowiek prawdziwie śmiały i zuchwały, nieśpiesznie, jednak z pewną twardością snujący, niby gawędę, swoje rozdmuchane na wzór obłoku myśli. Skojarzenie z zuchwałym podbojem nowych ziem przyszło do mnie prawem kontrastu, książka jest bowiem zapisem przemyśleń towarzyszących odwiedzinom Ziemi Świętej. I autor zaskakuje mnie wielką pokorą, towarzyszącą mu w kolejnych miejscach. Podstawą, na której Chesterton oparł Nowe Jeruzalem jest przejmujące i druzgocące poczucie bycia obcym.
Poczucie to jednak daje przeświadczenie, że wszystko jest we właściwym miejscu. Będąc obcym w obcym miejscu, żeby móc zrozumieć je jako takie, trzeba zachować tego rodzaju pokorę cichego obserwatora, człowieka, który zjawił się tutaj nie po to, żeby zamknąć nowe miejsce w karby swoich myśli i wyobrażeń, ale po to, żeby ujrzeć samego siebie w tym nowym świetle, którego nie zna. Bycie obcym wśród obcych! Oto skarb, któryśmy zgubili!
Cały rozdział poświęcony jest temu, że wyobrażenia o nieznanym zawsze konstruujemy ze znanych nam obrazów, dźwięków i myśli. Potem czeka nas – w zależności od oczekiwań – albo rozczarowanie albo zdziwienie. Ta prosta postawa obcego daje Chestertonowi niezwykłą czystość myśli, gdy zabiera się on za pisanie o rzeczach prawdziwie obcych. Swego rodzaju kulturowa empatia to konieczne narzędzie, jeśli chcemy myśleć o innych cywilizacjach i o przeszłości. Trzeba zostawić nasze buty i naszą miarę i dopiero wtedy badać to, co obce. Tymczasem człowiek współczesny, mimo całej swojej racjonalności, którą tak często się chwali, patrzy w przeszłość właśnie przez pryzmat swojej wiedzy. Od człowieka średniowiecznego wymaga znajomości tych samych oczywistych prawd, które sam zna. Oczekiwania te rodzą oczywiste rozczarowanie, toteż człowiek współczesny patrzy w przeszłość z politowaniem – wpada w wieczystą pułapkę idei bycia nowoczesnym (tak jak wpadali wszyscy nasi przodkowie).
Wyprawa do Palestyny, to dla Chestertona okazja do przyjrzenia się korzeniom zachodniej cywilizacji, ale także, jako, że jest to miejsce tarć między kulturami, próba zrozumienia islamu i judaizmu. Trudno mi otrząsnąć się z wrażenia pewnej poetyckości tej opowieści. Oto pustynny krajobraz staje się pretekstem do szukania w nim podobieństw z muzułmańską i żydowską duszą, poszarpane, spalone słońcem skały przywołują Ewangelię z porażającą dosłownością, a gorący wiatr znad pustyni przejmuje strachem przed tym, co znajduje się po jej drugiej stronie. I w końcu Jerozolima. Nie może się ukryć miasto będące na górze!
Lektura, z początku niespieszna, przypominająca raczej spisany obłok myśli, z czasem staje się coraz bardziej wartka, myśli coraz dociekliwsze i ostrzejsze, aż w końcu, w rozdziałach poświęconych krucjatom, cywilizacji średniowiecza i obcości, staje się wręcz przeszywająca w swojej odwadze. Poraża mnie najbardziej to, jak Chesterton wywiódł z tej wielkiej opowieści o przeszłości i obcości wnioski na temat tego, co jest tutaj i teraz, gdy pisze o obecnej cywilizacji zachodniej.
Jego świadomość otaczającego go świata, mimo że pisał Jeruzalem na początku minionego wieku, wydaje się być ostrzejsza niż pogląd obecnego człowieka. W kilka lat po ogłoszeniu Ogólnej Teorii Względności, Chesterton doskonale rozumiał ciężar z jakim kładzie się ona na naszym rozumieniu świata i reagował na to w jedyny trzeźwy wówczas sposób, przerażeniem: My na zachodzie naprawdę „podążyliśmy po ścieżkach rozumu tak daleko, jak się tylko dało”, i oto rozum nasz przywiódł nas w rewiry, które wszyscy prawie racjonaliści uznaliby za irracjonalny koszmar. Tymczasem współczesny człowiek, gotów śmiertelnie obrazić się, jeśli zarzuci mu się brak racjonalizmu, przyjmuje dorobek Einsteina bez sprzeciwów ale i bez większego zrozumienia, interesuje go jedynie to, czy we względnym wszechświecie respektowane są jego prawa.
Gorące słońce nad Jerozolimą obnaża jeszcze więcej kontrastów, które już wtedy wydawały się ostre; teraz spotęgowały się zapewne jeszcze bardziej. Wielka tymczasowość, przykładanie nadmiernej uwagi do spraw śmiesznie małych, egocentryzm, każący nam myśleć o sobie z uwielbieniem, jakbyśmy już dotarli na szczyt cywilizacji. Słońce świecące nad miastem, które nie może się ukryć wszystko obnaża, patrzący zaś i piszący ma na tyle pokory i siły, żeby donieść nam o tym wszystkim. Może i my coś dojrzymy.
Czy człowiek współczesny się zgubił? Chyba tak, problem z nim polega na tym, że przypomina jednak raczej podróżnika, który nie pamięta nawet gdzie idzie i aby sobie przypomnieć, musi wrócić tam, skąd wyruszył. Żyjemy dzisiaj w mieście na górze pod słońcem zachodu i choć nie mamy problemu z tym, żeby się zgubić, z pewnością nie możemy się ukryć.
Wasz Paweł M
Książka, do pobrania w kilku możliwych formatach, dostępna na stronie: http://chestertonpolska.org/biblioteka/