autor: Don DeLillo, książka: Gracze, Cosmopolis, powód czytania: ulubiony pisarz
dodatkowo: recenzja Cosmopolis Davida Cronenberga
Don DeLillo to jeden z najważniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich. Nazywany postmodernistą (choć sam nie jest zwolennikiem takiego przypisania swojej prozy), wymieniany jednym tchem z Rothem, McCarthym i Pynchonem. Debiutował w latach 70 powieścią Americana. Tworzy do dziś. W Polsce wydany po raz pierwszy dopiero w 1999 roku (był to Pies Łańcuchowy sensacyjna historia poszukiwań taśmy filmowej uwieczniającej Adolfa Hitlera). Obecnie Don DeLillo jest jednym ze sztandarowych autorów znakomitego wydawnictwa Noir sur Blanc, co podkreślam, bo dla czytelnika oznacza to dwie ważne zalety, Dona DeLillo wychodzi teraz w Polsce wszystko (czekam na najnowszą powieść Zero K) i, rzecz nie do przecenienia, wydawnictwo zatrudnia dobrych tłumaczy.
W dorobku Dona DeLillo nie ma książek słabych. Jest to jeden z tych pisarzy, których zamierzam przeczytać w całości:
Poruszamy się wśród nieustannego zgiełku; idziemy z uchylonymi ustami: ryby miast (Gracze)
Kupowanie świeżych owoców wprawiało ją w dobry nastrój. Był to akt moralnej doskonałości. (Gracze)
Proza DeLillo przypomina poezję. Jej siła tkwi w języku, porównaniach, ironii, w prawdzie szczegółów: Nowojorczyk jest pisarzem precyzyjnym, nie zasypuje czytelnika słowami, nie gubi się, wie co chce powiedzieć. Nadaje zwyczajnym rzeczom nowy wymiar: każdy czytelnik Cosmopolis zapamięta pytanie bohatera, o to gdzie parkują w nocy długie limuzyny, bo zostało napisane to tak, jakby odpowiedź miała olbrzymie znaczenie, odsłaniała kolejną warstwę rzeczywistości. DeLillo tworzy wyraziste sceny, przejrzystą linię akcji i zapadających w pamięć bohaterów. Lubi sensacyjne fabuły, fakty historyczne, klimat czarnego kryminału. Znakomicie pisze erotykę – nic dziwnego, opisy emocji, napięcia, pożądania zawsze były domeną poetów (wertuję teraz pamięć, ale chyba jedynym znanym mi pisarzem, który wytrzymuje na tym polu porównanie z DeLillo jest Thomas Pynchon). Jest skomplikowany interpretacyjnie, zmusza do konfrontacji z własną duszą, nie wyciągniemy z jego książek rzeczy, których najpierw nie znajdziemy w sobie.
Bohaterowie Graczy to para zamożnych nowojorczyków, Eric Parker z Cosmopolis to miliarder i geniusz. Ale żadna z tych książek nie wydaje mi się satyrą, licytacją przywar uprzywilejowanej grupy zepsutych, bogatych ludzi. Bohaterowie są niecodzienni lecz opowiadają codzienność. Bo każdy z nas tkwi w tej samej pułapce: ja i świat to antonimy. Klatką jest luksusowa, wyciszona korkiem limuzyna, domek nad morzem, nowoczesny apartament, miejsce pracy, rutyna rozrywki, związki. Klatką są w końcu myśli, ubierane wciąż w te same słowa. Świat to miejsce w którym jedyna doktryna cokolwiek warta to wyrachowany obłęd (Gracze). Może dlatego, że jest samoistnym bytem, dzieje się, dotykamy go, poruszamy się w nim, ale za mało o nim wiemy, żeby wywierać nań realny wpływ. Bohaterowie DeLillo walczą, wciąż próbując ten wpływ uzyskać. Wchodzą na ekstremalne ścieżki. Seks, morderstwa, nawet samobójstwo, to sposoby na ucieczkę z pułapki. Choć ostatecznie i tak okaże się, że jedynie płynęli z prądem. Jakimś jednak cudem, w życiu, nawet w najbardziej szalonych momentach, dominuje poczytalny klimat (Gracze).
W Graczach jest scena odwlekania przez bohatera momentu zaśnięcia. Krótki, półstronicowy opis kończy jeden z rozdziałów. Chyba każdy zna ten stan – moment gdy wypełniamy sobie wieczór czynnościami, jeszcze trochę telewizji, sieci, serialu, gry; nie z fascynacji daną czynnością, tylko dlatego, że czai się na nas coś, co nas dopadnie, gdy przerwiemy. Było obok od dawna, jak zapowiedź bólu głowy, ale daliśmy radę to odsunąć. Tylko chwila przed zaśnięciem czyni nas kompletnie bezbronnymi. Pojawi się luka, którą trzeba będzie jakoś wypełnić.(Gracze) To moment z horroru, z chwili gaszonego światła w dziecinnym pokoju. DeLillo horrorów nie pisze, ale tajemnicę codzienności oddaje mistrzowsko.
Mimo że proza DeLillo prowadzi nas do wniosków ponurych, odsłania samotność, pustkę, uzmysławia granice i lęki to nie jest tak, że tworzy on książki smutne. Dominującym doznaniem czytelnika jest właśnie to odkrywanie tajemnicy. A w poszukiwaniach zawarte jest czyste piękno. Być może tylko one mają w życiu sens. Być może też, a to już jeden z tych bardzo niepokojących wniosków, ambiwalencja moralna jest jedyną sensowną relacją ze światem.
Elementem fabuły Graczy są akty terroryzmu na nowojorskiej giełdzie. Trzeba jednak pamiętać, że to nie jest książka o terroryzmie (o świecie „na który padł cień terroryzmu” jak informuje okładkowy blurb). To przerysowany obraz codzienności (prędzej powiedziałabym, że to książka o rutynie), w którym akcesoria są odpowiednie do estetyki.
Cosmopolis doczekało się ekranizacji. Film pod tym samym co książka tytułem nakręcił w 2012 roku David Cronenberg. W ogóle proza Dona DeLillo wydaje się bardzo filmowa (warto tu nadmienić, że pisze on też sztuki teatralne). To Cosmopolis na Flimwebie ma ocenę 4,3 (w skali dziesięciostopniowej, zrobiłam szybkie porównanie i wśród 49 filmów z godzillami znalazłam jeden z niższą od Cosmopolis oceną). Tymczasem jest to całkiem niezły film. Cronenberg jest wierny wobec powieściowego pierwowzoru, nic nie zmienia w akcji, większość (znakomitych) dialogów przeniesiono wprost z książki. Reżyserowi nie udało się jednak uchwycić klaustrofobicznego uwikłania Erica Parkera w swoją sytuację, faktu, że dzień który opowiada powieść od początku ma określone zakończenie i bohater nie może go zmienić, może jedynie badać granice swojej bańki. Zabrakło ciężaru fatum, choć jest tu piękna i przerażająca lawina chaosu. Gdybym miała szukać przyczyn niepowodzenia reżysera to jako pierwszą wskazałabym aktorstwo. Robert Pattison wydaje mi się dobrym aktorem (choć przyznaję, sagi Zmierzch nie widziałam) i jest tu niezły, ale niezły to za mało dla tej roli. Zawiodło coś nieokreślonego, za mało charyzmy, może powagi, może wiary w to, co się gra. I bardzo podobnie zawodzi Paul Giamatti (którego zazwyczaj bardzo lubię) jako Benny Levin. A charyzma i umiejętności obydwu aktorów odgrywają w filmie kluczową rolę, właśnie oni, długą dwudziestominutową rozmową puentują całe dzieło. To „za mało dobre” aktorstwo szczególnie wyraźne jest w kontraście, bo dwie role epizodyczne są w tym filmie genialne, dla nich każdy wielbiciel sztuki filmowej powinien go zobaczyć: pierwsza to Juliette Binoche, jako marszand Parkera, rozmowa o Kaplicy Marka Rothko jest fenomenalna – i z tą partnerką, moim zdaniem, Pattison wypada najlepiej, druga to Samantha Morthon -dyrektor teorii – wygłaszająca w limuzynie długi pseudofilozoficzny monolog w sposób, który nadaje mu sens – scena ta, tak delillowsko – prestidigitatorska, ze znaczeniami, które powstają z niczego i momentalnie rozpływają gdy się kończy jest wręcz lepsza w filmie niż w książce. Przekleństwo porównań dotyka Cosmopolis jeszcze z jednego powodu. Otóż bardzo podobnie opowiada świat American Psycho (2000 rok), nakręcony na podstawie powieści Ellisa. I ten, sporo wcześniejszy, film jest po prostu lepszy, między innymi dzięki genialnej roli Christiana Bale’a (narzucające się porównanie na niekorzyść Pattisona).
Książka działa na odbiorcę sugestywniej niż ekranizacja. I to mimo że Cronenberg słynie z sugestywnego obrazowania. Jest taka scena w filmie, kiedy szyby limuzyny zaczynają pełnić rolę telewizora, przesuwają sie za nimi obrazy, zamieszki, tłumy, transparenty, pogrzeb; świat traci na chwilę realność. Ale poza nią Cronenberg jest zbyt dosłowny, za mało przerysowuje. Sama się dziwię, że piszę takie słowa o autorze Nagiego Lunchu.
Napisałabym, że wolałabym, żeby ten film zrobił Tarantino, ale ja chyba wolałabym, żeby wszystko zrobił Tarantino. A wtedy byłoby nudno.
W przypadku Cosmopolis przeszłam przez dzieła w tradycyjnej kolejności, najpierw książka, potem film. Nie żałuję. Spokojnie można to zrobić w niewielkim odstępie czasowym, Cosmopolis nie czyta się, nie ogląda dla fabuły, lecz dla znaczeń. A tych będzie więcej, gdy wypowiedzą się obaj twórcy.
Agnieszka Ardanowska
Ps. Póki co moją ulubioną książką DeLillo pozostaje Gwiazda Ratnera. Ulubionym tłumaczem Robert Sudół. Tym, którzy chcieliby zacząć przygodę z pisarzem czymś mniejszym polecam Punkt Omega.