Type and press Enter.

SNERG/ROBOT

Jest 1973 rok, Adam Wiśniewski, zwany także Snergiem, mając 36 lat wydaje swój powieściowy debiut – Robota – książkę, która po kilkudziesięciu latach będzie się za mną, piszącym te słowa, niby cień ciągnęła przez pół dekady, aż w końcu trafi w moje rączki.

Było z Robotem tak, że około 2011, może 2012 roku zakupiłem w promocji kilka książek Snerga. Wspólną cechą wydań były okładki zdobione obrazami Beksińskiego. Dzięki wrodzonemu sprytowi (i zlustrowaniu zawartości tylnej części okładki), szybko dowiedziałem się, że to części cyklu, którego pierwszą i (powszechnie uważaną za) najlepszą częścią był ten pierwszy, nieszczęsny tom: Robot. Nieszczęsny, bo za nic nie mogłem go w tym zielono-beksińskim wydaniu dostać, choć szukałem i starałem się i w kilku aukcjach do upadłego się tłukłem, bez powodzenia jednak. W końcu, po latach skapitulowałem, przeczytałem na ebooku (ostateczna klęska mojej chomiczo-zbieraczej natury). O tym, jak wielkie oczekiwania mi towarzyszyły, wspominać chyba nie muszę.

Science-fiction to doskonałe narzędzie do pisania o człowieku. Taka piaskownica, która pod pozorem fikcji, dystansu i zabawy, pozwala nam ukradkiem przemycać i roztrząsać problemy bardzo ważne. Wiśniewski w swoim debiucie pochyla się nad tożsamością. Nad relacją ja-świat, ja-inni, ja-ja. Buduje dla tych rozmyślań scenografię do granic możliwości przerysowaną i przejaskrawioną. W tym jasnym świetle może spokojnie pokazywać palcem, prześwietlać kolejne zagadnienia. Swoim bohaterem czyni robota, którego z czasem zasypie coraz większymi wątpliwościami, dotyczącymi praktycznie każdego aspektu bycia. Doświadczanie egzystencji w takim natężeniu, w takiej jaskrawości, musi przynosić tony przemyśleń. I przynosi.

Przez ciemne, podziemne korytarze bohater, a wraz z nim czytelnik, przedzierają się po omacku. Robot ląduje w świecie rządzonym nieznanymi mu zasadami, do których próbuje się dostosować zgadując konteksty; buduje jego wizję z podsłuchanych fragmentów rozmów, z zapisków w znalezionych listach, notesach… Spokojnie mogę porównać to do zagubienia z Pamiętnika znalezionego w wannie i Maski Lema. I Snerg w zestawieniu z mistrzem nie wypada bynajmniej blado!

Kolejne wydarzenia, zmieniające się spojrzenie na otoczenie, „Posągi” i konsekwencja, z jaką w świat przedstawiony wprowadza czytelnika autor, wszystko to zachwyca! Robot to wzór dla wszystkich ceniących w science-fiction elementy „hard”. Wszystkie działania bohatera opierają się na jasno opisanych i konsekwentnie respektowanych prawach fizyki. Te tłumaczą je, wyznaczają im granicę, są dla nich punktem wyjścia. Działania bohatera i granice nakreślane przez świat Robota wzajemnie się respektują. Dla samej opowieści to niby nieważne, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że taka wielka historia została wtłoczona w tak konsekwentne i twarde tworzywo… pozostaje jedynie podziw!

Mojej lekturze Robota stale towarzyszyły mieszane uczucia: mieszane z podziwu i zachwytu! Czasem wplatało się w nie zagubienie, ale i to wyszło książce na plus. Liczba poruszonych zagadnień: od wspomnianej już tożsamości – kim jesteśmy i co właściwie czyni nas ludźmi? – przez obserwację społeczeństwa i poszczególnych jednostek w przestrzeni zamkniętej, aż po głowienie się nad naturą upływu czasu, przeszłością, przyszłością i teraźniejszością… A wszystkie te, z pozoru tylko czysto teoretyczne gdybania, stają się integralną częścią historii, współtworzą mechanizmy napotykane przez bohatera.

Mam wrażenie, że w Snergu to wszystko kotłowało się pod olbrzymim ciśnieniem. Pisząc swój powieściowy debiut, chciał najwyraźniej nie tylko opowiedzieć nam o losach zagubionego w rzeczywistości człowieka, ale także wręcz zalać nas prawdziwą lawiną swoich spojrzeń na świat. Pod koniec książki nie wytrzymuje i następuje prawdziwa erupcja: bohaterowie, dostawszy się w pewne miejsce, rozwiązawszy pewne zagadki, siadają i rozmawiają. Dialog ten toczy się przez dwa rozdziały i stanowi blisko szóstą część książki.

Snerg rezygnuje tam z subtelnego wplatania swoich gdybań w losy bohatera i na tych kilkadziesiąt stron otwarcie zamienia swój debiut w traktat filozoficzno-futurologiczny. Choć z wieloma z przedstawianych tam idei się nie zgadzam, niemniej czyta się te wywody z olbrzymią przyjemnością. Jego wizja wszechświata, w którym życie układa się w kolejnych szczeblach rozwoju (rośliny, zwierzęta, ludzie, nadistoty, ponad-nadistoty…), teorie odnośnie do tego, jak przebiega rozwój cywilizacji, w jaką stronę zmierza życie w skali zarówno obserwowalnej przez nas, jak i ogólnej – kosmicznej… wszystko to robi szalenie wielkie wrażenie.

Robot jest książką niesamowitą. Pewnymi minusami mogą być chaotyczne opisy pierwszych rozdziałów (ale przecież czytelnik współdzieli tam zagubienie bohatera!), i niektóre idee, z którymi nie do końca się zgadzam: wszechświat jako chaotyczny twór i życie zasiadające na ciągnących się w nieskończoność coraz wyższych i niższych szczeblach bycia…

Finalnie. Pojąć nie mogę, skąd Snerg wiedział (w momencie debiutu), jak połączyć ze sobą przejmującą opowieść o szukaniu swojej tożsamości i miłości, wartką akcję kolejnych scen, niemożliwie wręcz konsekwentny i złożony świat i traktat filozoficzny, w jedną wielką całość. Nie mam pojęcia. Takie rzeczy w zasadzie nie mają prawa się zdarzać. A jednak trzymam w ręku dowód – Robota – na to, że jest, albo przynajmniej bywa inaczej.

Wasz Paweł M.

Skomentuj Matka Przełożona Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

0 comments

  1. Hm na razie ze Snerga przeczytałam tylko Robota właśnie. I totalnie podzielam Twoje zdanie.

    Swoją drogą ciekawe, czemu nikt, nawet Solaris, nie wznawia tej książki? To przecie geniusz na papierze.