Type and press Enter.

Przełom, czy chińszczyzna? / Cixin Liu, Problem trzech ciał

Mały Cixin Liu, wraz z kolegami śledzi z wolna przesuwający się na ciemniejącym niebie jasny punkt. To pierwszy Chiński satelita umieszczony na orbicie. Wygłodniałe dzieci, ofiary zbrodniczego systemu, wysoko zadzierają głowy. „Martwiłem się nawet, że może się zderzyć z jedną z nich (gwiazd), gdy przelatywał przez ich gęste skupisko”, wspomina autor. Pisze też o tym, że jako jedyny spośród kolegów miał na stopach buty, przywołuje strzępy wspomnień o krwawej rewolucji, pisze o rodzicach, pracujących przymusowo gdzieś, setki kilometrów dalej. Nie bez przyczyny pisarz przywołuje te obrazy w posłowiu swojej, święcącej olbrzymie sukcesy na całym świecie, książki. To z tamtych scen właśnie wybiegają wyobrażenia, którym w Problemie Trzech Ciał przyjrzeć się możemy.

*

Pierwszym, co rzuca się w oczy gdy książkę w rękę chwytamy, jest przytłaczająca ilość poleceń i opinii, wręcz zalewających obie strony i skrzydełka okładki, różnego rodzaju zachęt do lektury (od informacji o nagrodzie Hugo, po polecenia samego Baracka Obamy) naliczyłem tam szesnaście. Być może jest to spowodowane tym, że chiński autor to zjawisko cokolwiek mało znane na zachodnim rynku. A zwykliśmy lubić to, co już znamy. Pewnie stąd fala poleceń ze znanych źródeł. Powód niby dobry, ale cały ten natłok, wydał mi się złym znakiem.

Miałem nosa, muszę niestety przyznać, książka bowiem nie jest nawet jedną dziesiątą tego, co obiecywała jej okładka. Nie jest to co prawda powieść słaba, miejscami jest nawet dobra, ale w większej części nazwałbym ją raczej dostateczną (z plusem).

*

Mimo tego marudzenia, trzeba wymienić kilka rzeczy, które Cixin Liu robi zdecydowanie dobrze. Przede wszystkim akcję swojej książki umieszcza w Chinach, realiach dla statystycznego Europejczyka obcych i egzotycznych. Akcja toczy się zarówno w przeszłości, jak i teraźniejszości, przez co mocno tkwi w tamtejszych realiach historycznych, politycznych i społecznych i jest zdecydowanie największym plusem książki. Opisy krwawych zajść w trakcie Rewolucji Kulturalnej wywierają niesamowite wrażenie, zwłaszcza, gdy mamy świadomość, że nawiązują one do prawdziwych wydarzeń.

Drugim, niezwykle ciekawym kontekstem, w którym autor umieszcza swoją opowieść jest świat współczesnej fizyki teoretycznej. Książka co prawda nie aspiruje do szczegółowego przyglądania się jakimś mechanizmom czy teoriom, obraca się jednak w ich kręgu, przez co miałem miłe wrażenie pewnej namacalności, korespondencji między fantazją Chińczyka a otaczającym mnie światem. W centrum uwagi stoi temat nawiązywania kontaktów z obcymi cywilizacjami w ramach znanych nam przecież programów nasłuchiwania i wysyłania własnych sygnałów.

Dostajemy tutaj całkiem oryginalne podejście do zagadnienia pierwszego kontaktu. Całkiem wygodne, bohaterowie nie muszą nawet odrywać stóp od ziemi, by ów kontakt nawiązać. Przez umieszczenie całej tej sytuacji we współczesnym, zupełnie zwykłym świecie, otrzymujemy ciekawy efekt: oto rzecz niesłychana, pojawienie się obcej cywilizacji, odbywa się na naszym podwórku. Dowiadujemy się o tym nagle, w trakcie śniadania, drogi do pracy, wyprawy na plażę. Nowa, niekoniecznie dobra rzeczywistość dopada nas bez najmniejszego ostrzeżenia. Punkt dla autora.

*

Pora na marudzenie. Autor buduje przede wszystkim niezwykle naiwną wizję obcej cywilizacji, robi ona wrażenie nieco starszej ludzkości, tak jakby zupełnie inne (wręcz ekstremalne) warunki nie ukształtowały jej na inny obraz i inne podobieństwo. Zna demokrację, dyktatury, kultury… Sam motyw nawiązania kontaktu również rozczarowuje. Otrzymanie sygnału, deszyfracja i odpowiedź po kilkunastu minutach. W pamięci miałem Solaris, wielki traktat o próbach i niemożności kontaktu… I nie czepiałbym się tak bardzo, gdyby autor nie umieścił swojej opowieści w świecie rzetelnym naukowo, sprawiającym wrażenie głęboko przemyślanej konstrukcji, w której dojrzała, poważna i spójna wizja świata, każe spodziewać się rozwiązań złożonych, zaskakujących, ciekawych (do stu beczek wędzonych węgorzy! Na okładce mamy porównanie do Diuny!), a tu banał większy niż w Dniu Niepodległości (i to w tym nowym!). Jakże nie kręcić nosem?

O motywacjach poszczególnych bohaterów pisał nie będę, wiele musiałbym zdradzić. Dość jednak powiedzieć, że część decyzji jest mocno naciągana. Miłość do przyrody miłością do przyrody, ale… ech.

Do tego, na sam koniec dorzucam pewne, niesłychanie sztuczne zabiegi narracyjne, które niemożebnie mnie zmęczyły. Po pierwsze autor chciał opisać pewien złożony proces. Zamiast po prostu go opisać, umyślił sobie, że bohater będzie grał w grę komputerową, stopniowo odsłaniającą przed nim cała tajemnicę. Opisy te zajmują trzecią część książki, choć spokojnie zmieściły by się w jednym rozdziale. Drugi zabieg to pewne nagromadzenie dziwnych wydarzeń, piętrzące się na całej długości książki. Jedne sytuacje przykrywają drugie, tak, że pod koniec lektury nie pamiętałem już tych pierwszych, a i na wyjaśnienie ostatnich przestałem liczyć, w miarę zbliżania się do końca. Rzecz jasna wyjaśnienie nastąpiło w ostatnich dwu rozdziałach, tamtejsze sceny i dialogi miały za zadanie jedynie (niemalże wypunktowane) wyjaśnienie wszystkich dziwności poprzednich rozdziałów.

*

I o ile pewna naiwność, zwłaszcza w science-fiction, może stać się atutem, o tyle złe rozwiązania narracyjne są po prostu męczące, frustrujące i rozczarowujące. Nie można nazywać przełomową książki obfitującej w tyle niewygodnych i nużących rozwiązań, wyposażonej poza tym w pewne naiwności i nieścisłości, które również mogą (acz nie muszą) frustrować.

Z drugiej strony nie można mówić, że książka jest słaba, jeśli umieszczona jest w tak ciekawych realiach społecznych i politycznych. Do tego ciekawe podejście do kwestii nawiązywania pierwszego kontaktu i umiejscowienie w realnym, współczesnym świecie, ratują książkę chińskiego fantasty.

Jeśli jest się fanem gatunku raczej można sięgnąć, by znaleźć tu pewien powiew świeżości, spojrzenie pod innym kątem, dowiedzieć się, jak fikcję naukową tworzy się na dalekim wschodzie. Ciekawość to czasem dobra rzecz. Jeśli jednak po science-fiction nie sięga się zbyt często, albo przeszło się już potok złudy i ze wzmożoną powagą ceni się swój czas, wówczas chyba lepiej sobie darować. Można w zamian sięgnąć po, również wymienianą na okładce, Diunę i spotkać się z książką wielką, a nie zaledwie dostateczną z plusem.

Niesławny Paweł M.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *