Type and press Enter.

Nauko! Coś ty nam zrobiła! / Wojna światów

I

Będzie się tutaj odbywało utyskiwanie na krzywdę, jakiej od niepohamowanie rozwijającego się stanu naszej wiedzy doznajemy. Nie może ono rzecz jasna dotyczyć wszystkich objętych tym rozwojem dziedzin. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że w ogólnym rachunku nasza symbioza z nauką wychodzi nam zdecydowanie na dobre. Zażegnanie widma towarzyszących nam przez całe wieki chorób (mimo usilnych starań niektórych środowisk), rozumienie otaczającego nas świata, czy też dobrodziejstwo kolejnych udogodnień, między innymi tych, dzięki którym ja mogę te słowa pisać, czytelnik zaś czytać.

Rozchodzi się jednak o to, żeby te plusy nie przesłoniły nam minusów! Wraz z postępującym zrozumieniem świata, nad kolejnymi dziedzinami naszego życia rozlewa się racjonalizacja. Są jednak takie strefy, które muszą funkcjonować na granicy, a czasem nawet poza granicami tego, co racjonalne. Żadna chyba dziedzina (poza duchowością, ale to jest temat osobny) nie ucierpiała od tej światłej inwazji tak, jak wyobraźnia. Wyobraźnia i jeden z ważniejszych jej elementów: naiwność, której często, jak ognia, się wystrzegamy.

Naiwność, w dość oczywisty sposób nacechowana negatywnie, potrafi jednak przejawiać pewne cechy dodatnie. Jako składowa część wyobraźni (być może nawet główny składnik naszych rojeń) okazuje się być bezcennym towarzyszem i poniekąd budulcem środowiska, w którym wyrastamy. Przecież być naiwnym oznacza także z szczerą ciekawością poznawać otaczający nas świat, to także być otwartym na rzeczy, których nie znamy, odgórnie zakładać czekające nas dobro.

Wraz z wiekiem zagłębiamy się jednak coraz głębiej w dorosły świat, rzeczywistość dziecięcych fantazji pozostawiając (szczęśliwie!) za sobą. Problem w tym jedynie, że wyobraźnię, wraz z towarzyszącą jej naiwnością, często utożsamiamy z tą sferą, której pozbywamy się dorastając. Rezygnujemy więc z niej jako z rzeczy, która nie będzie nam już potrzebna. (Tekst ten nie ma, rzecz jasna, żadnych aspiracji ani podstaw do wydawania sądów o tym, jak wyglądają procesy związane z wchodzeniem w dorosłe życie, wypływa raczej z osobistych odczuć piszącego, jego tęsknot i obserwacji. Niech czytający ma to na uwadze). Ten proces, odchodzenie od wyobraźni, to coś, co przytrafia się nam także w skali makro: nam jako pokoleniu. Zaś polem, na którym odczuwamy to najdotkliwiej są treści kultury.

Jeśli o przejawy tego procesu chodzi, z szczególną uwagą przyglądam się literaturze, wyjątkowy nacisk kładąc na science fiction, gatunek chyba najdynamiczniej rozwijający się w ostatnich dekadach, dodatkowo ściśle powiązany z tym, jak widzimy i jak rozumiemy świat. Sprawcą niesłychanego tempa z jakim nasza wiedza eksplodowała w XX wieku, jest głównie fizyka. Przecież wchodząc w minione stulecie, posiadaliśmy zbiór mglistych wyobrażeń o działaniu wszechświata i jego historii. Pierwsza rewolucja dokonała się już w latach dwudziestych, za sprawą odkryć Hubbla, które zmusiły nas do zbudowania od podstaw nowej wizji otaczającego nas świata… jakim szokiem była teoria względności i późniejsze prace nad mechaniką kwantową, tego opisać się nie da.

II

Nasza galopująca wiedza o świecie, oraz racjonalne doń podejście, musiało w dość jasny sposób odbić się na tworzonych i przyjmowanych przez nas treściach. Nowe horyzonty towarzyszyły rzecz jasna wybuchom wyobraźni. Reakcja na ekspansję świata nauki, swój najjaśniejszy wyraz znalazła w dynamicznym rozwoju literatury fantastycznonaukowej. Ta symbioza nie jest wcale sprzeczna z tym, co napisano w poprzednich akapitach. Wielki głód wyobraźni stał się bowiem przyczyną zapotrzebowania na fikcję naukową, jednak tym, co wpływało na kształt tej wyobraźni, sukcesywnie ją racjonalizując i odzierając z naiwności, była sama sprawczyni, nauka. Wielki wpływ, bo wielka była także zależność i współgranie tych dwu światów.

Przyjrzyjmy się temu, jak owa symbioza wpływała na kształt fantastycznych, napędzanych naukowym głodem opowieści. Z XIX wieku do tablicy wywołuję Verne’a i Żuławskiego (ten drugi tworzył co prawda także już w wieku XX, jednak przed erą wielkich rewolucji, o których wspominałem wcześniej). U obu autorów pojawia się swego rodzaju naukowość. Bohaterowie są odkrywcami, motorem przygód jest ciekawość i chęć zrozumienia świata, a towarzyszące im narzędzia i metody jasno nawiązują do osiągnięć techniki i nauki. Gdy jednak zaczynamy mówić o elemencie fantastycznym, oddalamy się od racjonalnego świata i zanurzamy w realiach cudownej, naiwnej wyobraźni.

Rzecz jasna naiwność ta płynie poniekąd z ówczesnego stanu wiedzy. Gdy Żuławski (w Trylogii Księżycowej) ładuje swych bohaterów do armatniej kuli i drogą tą wystrzeliwuje na księżyc, wybiera rozwiązanie możliwie racjonalne, tłumacząc przy tym mechanizmy działania tego środka lokomocji (mamy tu więc swego rodzaju zaczątki hard science fiction). Jednak poza obostrzeniami technicznymi, wyobraźnia autora dosłownie galopuje. Tym, co ją napędza jest ciekawość, chęć ukazania świata nieznanego, fantastycznego, bez baczenia na to, że mógłby wydać się nam cudacznym. To rytmowi przygód poddana jest treść.

III

Niech kolejnym przystankiem w tej podróży będzie twórczość Philipa K. Dicka, reprezentująca połowę XX wieku. Jeden z ważniejszych twórców gatunku pojawił się na fali wielkiego boomu, konsekwencji wspominanych wcześniej odkryć. Pierwsze sondy latały już w kosmos, prowadzono coraz dokładniejsze obserwacje kolejnych obiektów na niebie, a na horyzoncie majaczyły już perspektywy realnych podróży w przestrzeń kosmiczną. Wszystkie te rzeczy rozbudzały w społeczeństwie wielką ciekawość, stojącą za ogromną popularnością treści zabarwionych fikcją naukową. To dzięki temu zjawisku Dick był w stanie pisać dziesiątki opowiadań rocznie, a później znajdować miejsce do publikowania ich. Wielka popularność i mnogość wydawnictw sprawiła, że rynek zalany został mnóstwem czasopism z pogranicza science fiction, teorii spiskowych i innych cudactw, przez co często bagatelizowano go, uważano za podgatunek. Sam Dick wstydził się tego, że jest pisarzem nurtu SF, całe życie marzył o tworzeniu PRAWDZIWEJ, wielkiej literatury (próby te w lwiej części opublikowane zostały dopiero po śmierci)…

Popularność musiała iść, rzecz jasna, w parze z przystępnością, za sprawą której naukowe zabarwienie treści musiało współbrzmieć z atrakcyjną, przygodową formą i kolorową, wciąż naiwną wyobraźnią. Poza tym, rzecz jasna, twórcy połowy XX wieku nie byli (i nadal nie bywają) wykształconymi fizykami. Świadomość nowego kształtu świata powoli do nich i do ich czytelników dopiero docierała. Toteż wciąż mamy do czynienia z wielkim morzem wizji naiwnych, starających się wprowadzać wizje naukowe, nie dbających jednak z przesadą o ich rzetelność. Bohaterowie Świata Jonesa wsiadają do rakiety i po kilku godzinach lotu, lądują na Wenus, gdzie osiedlają się i, bez większych przeszkód, żyją. W Słonecznej Loterii dostajemy podobnie uproszczoną wizję podróży przez Układ Słoneczny. Prawdziwa feeria kolorów czeka na nas w opowiadaniach, pisanych przez Dicka w latach pięćdziesiątych XX wieku. Wiele aspektów, w późniejszych dekadach rozwijanych i bogato opisywanych, tutaj pojawia się w formie uproszczonej. Wizja świata, jego naukowość, wciąż stoją w tle, stanowią scenografię i inspirację opowieści, nie wpływając jednak w dużym stopniu na jej treść i przebieg.

Dick jest jednak jaskółką pewnych zmian (miały one miejsce rzecz jasna wcześniej, jednak dopiero teraz przyjdzie im eksplodować w pełnej sile), widać już bowiem u niego (niemal od samego początku, we w miarę wczesnym Człowieku z Wysokiego Zamku jest to już tendencja w pełni rozwinięta) to, że opowieść, coraz mocniej podporządkowana jest rygorom tego świata, o którym wiedza stale rośnie, prowokując przy tym do intensywnych rozmyślań na gruncie filozoficznym.

IV

Obok Dicka, jasno świeci w drugiej połowie XX wieku nasza, polska „reprezentacja”. Jest tu Zajdel, jest Snerg, jest Oramus, jest w końcu Lem. Okazało się bowiem, że nowa, zastana przez nas rzeczywistość jest nie tylko pretekstem do gdybania i rozwoju wyobraźni. Wraz z nią idzie przecież konieczność odnalezienia się w świecie, który znienacka okazuje się działać na zupełnie innych zasadach. Pewien szok środowiskowy, kojarzący mi się (choć jest to skojarzenie nieco przesadzone) z życiem wychodzącym z wody, przystosowującym się do nowych, lądowych warunków.

Ta adaptacja musiała się przecież dokonać także w treściach kultury. Ba! To one wytyczały szlaki w popularyzowaniu nowej wizji rzeczywistości. Treści fantastycznonaukowe stopniowo, coraz mocniej przesiąkały pierwiastkiem naukowości i filozofii. Snerg umieści swojego Robota w narracji głęboko osadzonej w naukowym światopoglądzie. Lem zagalopuje się ze swoim Solaris i z Niezwyciężonym w ciężkie rozważania na temat wyjątkowości życia i istnienia. Dicka przestanie interesować to, jak działają androidy, zajmie go raczej rozważanie tego, o czym androidy marzą.

XX wiek przyniósł niezwykłe przeskalowanie. Nawet jeśli do tej pory mieliśmy wystarczające powody, by w ogromie wszechświata czuć się małymi, po odkryciach Hubble’a musieliśmy podnieść (a raczej opuścić) nasze poczucie małości o kilka wartości. Pytania o nasze miejsce we wszechświecie, o kształt i sens jego istnienia i istnienia nas samych, wszystkie musiały wybrzmieć na nowo. Literatura jest naturalnym środowiskiem dla funkcjonowania podobnych pytań, będąc jednocześnie narzędziem propagowania i popularyzowania takich treści. Ta nowa rzeczywistość sprawiła, że treść, poddana do tej pory głównie hegemonii wyobraźni (z jej cudowną naiwnością), zaczęła być kształtowana także przez nowy obraz świata i wypływające zeń pytania i wątpliwości. Stała się ergo przestrzenią bądź co bądź poważnego dyskursu, w którym narracja (by móc unieść cały ciężar podnoszonych zagadnień) musiała stopniowo rezygnować z rozwiązań cudacznych i naiwnych.

Prosta stąd droga do powstania nowego, gatunkowego odgałęzienia: hard science fiction, w którym to treść i narracja musiały być niejako kompatybilne z naszym stanem wiedzy. Jeśli bohaterowie odbywali kosmiczną podróż, musieli odbywać jej skutki: trzeba było uwzględnić brak ciążenia, upływ czasu, a wszelakie techniczne rozwiązania umiejscowić jeśli nie w istniejących już rozwiązaniach, to w takich, które przynajmniej wydawały się teoretycznie możliwe. Uwzględnianie naszej wiedzy technicznej i teoretycznej, nadało sf kolejny wymiar, jednocześnie odsuwając je jeszcze dalej od naiwności.

Wyobraźnia pisarzy wciąż zachwyca, co do tego wątpliwości mieć nie można. Druga połowa XX wieku była okresem dojrzewania fantastyki naukowej i powiązanych z nią imaginacji. To dorastanie literatury do dorosłego życia w świecie, o którym wiemy coraz więcej. Czy to nie wygląda jak dojrzewanie, którego sami doświadczyliśmy? Stopniowe odsuwanie się od naiwnej i nierzeczywistej wizji na rzecz postępującej racjonalizacji

V

Jak sprawy mają się dzisiaj? Rzekłbym, że fikcja naukowa płynie obecnie podwójnym korytem. Podział ten i przebieg obu nurtów są bezpośrednią konsekwencją wcześniejszych przemian, zwłaszcza tych z drugiej połowy XX wieku. Z jednej strony płynie literatura zmierzająca w kierunku filozoficznego i intelektualnego nasączenia treści. Na naszym podwórku najjaśniej świeci chyba Dukaj, autor o wyobraźni wręcz szalonej, na wskroś jednak poddanej rozbudowanej warstwie myślowej. Mamy też niedawno przytaczanego Kosika, zajmującego się kwestiami społecznymi i futurologicznymi. Zza granicy przywołam chociażby przykład Petera Wattsa (będącego de facto naukowcem akademickim), albo szczególnie głośnego, chińskiego twórcę Cixin Liu. Ta gałąź gatunku przykłada wielką wagę i konsekwencję do rzetelności opisywanego świata, jego zgodności z naszym stanem wiedzy i odpowiednio satysfakcjonującej obudowy intelektualnej, jest zatem dość oczywistym spadkobiercą liter sprzed lat trzydziestu-czterdziestu.

Obok szumi jednak jeszcze jeden nurt, odgałęzienie przygodowe, stawiające na akcję, które przeżywa pewnego rodzaju renesans. Gdy przyglądam się działom w odwiedzanych księgarniach, ze zdumieniem stwierdzam, że dział „fantastyka” przerasta nawet niezwykle popularny dział poświęcony kryminałom. To rzecz wielce budująca. Wciąż bowiem funkcjonuje (a nawet rozwija się!) zapotrzebowanie na fantastykę w jej pierwotnej postaci. Fantastykę jako odpowiedź na ciekawość. W tym bogatym i nurtującym nurcie (ha!) wymienić można chociażby niezwykle popularnych panów Grzędowicza czy Szmidta, którym udaje się łączyć wartką akcję ze złożoną wizją świata i jednoczesnym zahaczaniu o cięższe, głębsze zagadnienia. Zwłaszcza ten drugi, niedawno przypominany w tekstach Statku, w wyjątkowo satysfakcjonujący sposób podchodzi do łączenia przystępnej akcji i myśli moralnej.

Mogłoby się wydawać że to piękne pole dla pielęgnowania naszej wyobraźni i jej naiwnej strony, jednak i ta dziedzina nie jest wolna od „plagi” racjonalizowania. Kolejne opowieści umieszczane są przecież w świecie, który znamy, świecie poddanym wpływowi naszej wiedzy.

Dostrzec można jednak pewne zmiany na tym polu. Świetnym ewenementem okazuje się na przykład Paweł Majka, który to, dość zuchwale sobie poczynając, łączy w swoich powieściach świat głębokiej i racjonalnie zakorzenionej fikcji naukowej, ze światem nienamacalnym, duchowym. Zjawisko to na tyle świeże i specyficzne, że nie mogę nie polecić lektury jego książek! Pokój światów i Niebiańskie pastwiska powinny zadowolić każdego spragnionego odrobiny irracjonalności wplecionej w fantastycznonaukowe scenerie.

Podobne zabiegi czyni w swoich książkach Krzysztof Piskorski. Jego twórczość zahacza o estetykę steampunkową, momentami otwarcie wkracza też na teren fantasy (FENOMENALNY CIENIORYT!). Spora część jego twórczości (dobra Zadra, bardzo dobra Krawędź Czasu i Czterdzieści cztery, na którym mocno się zawiodłem, książka obficie przy tym nagrodzona, co może stanowić dowód na mało prawdopodobną tezę, że i ja się czasem mylę) to cokolwiek odważne i zuchwałe gdybanie na temat różnych wersji rzeczywistości, podróży w czasie i między wymiarami. I mimo że autor przykłada sporą uwagę do wyjaśniania tego, jak działają konstruowane przezeń światy, bez ogródek zderza je potem z rzeczywistościami i wydarzeniami zupełnie nieracjonalnymi!

Wartym wymienienia tytułem, jest też z pewnością Vertical, wspominanego już wyżej Rafała Kosika. Ciężko zdefiniować tę książkę jako science fiction, w dzisiejszym jego kształcie, podczas lektury miałem jednak stałe i nieustępujące skojarzenie z Vernem, z ową fantastyczną, czystą przygodą w absolutnie abstrakcyjnym świecie. Jakże świeżym okazuje się takie nawiązanie, taki wehikuł czasu!

VI

Jest w wymienionych tytułach element tej magii, za którą, szczerze napisawszy, tęsknię. Tego lotu na Księżyc w armatniej kuli, tego pola dla naiwności i dziwności, których autorzy – najwyraźniej – boją się jak ognia, dopinając na ostatni, racjonalny guzik wszystkie mechanizmy rządzące opisanymi przez nich światami. Ile świeżości i jaki zachwyt potrafi u mnie wywołać nagłe pojawienie się elementu otwarcie fantastycznego, cudacznego. Jest to zatem kolejny, trzeci nurt w dzisiejszej fantastyce naukowej. Mocno mu kibicuję.

Działalność wymienionych pisarzy, to pewnego rodzaju fantastyka interdyscyplinarna. Posiada elementy fikcji naukowej, nie omieszka jednak sięgnąć od czasu do czasu w dziedziny mniej ścisłe, wyciągnięte z zamierzchłych czasów, lekce sobie ważące rygor ścisłej logiki XX wieku. Grzędowicz w swoim sztandarowym Panu Lodowego Ogrodu, choć zaczyna od świata jednoznacznie naukowego, dość szybko miesza go z czystym fantasy, znajdując w racjonalnym i spójnym wszechświecie miejsce na rzeczy absolutnie odrealnione. Może warto iść w jego ślady i też podobne rzeczy znajdować?

Wymienieni twórcy, to postaci znaczne i interesujące na współczesnej, polskiej scenie fantastyki. Wymieniane książki (zdaje się bez wyjątku) spotkały się z dobrymi ocenami, licznymi nagrodami i jak najlepszym odbiorem. Chyba zatem jest nadzieja na pewne odrodzenie się naiwności w fantastyce naukowej, na odejście w stronę tajemnicy, w stronę rzeczy niekoniecznie logicznych, racjonalnych, zrozumiałych… Czyż nie od tego właśnie jest fantastyka?

A skoro jest na to miejsce w literaturze, będącej odbiciem naszego stanu i naszych pragnień, to chyba oznaka tęsknot, dźwięczących w naszych piersiach i głowach. Dokąd pójdziemy, dokąd trafimy?

Wasz Paweł M
Odnośnie ilustracji. Trochę przewrotnie i chytrze (tak naprawdę jest to zasłona dla nieskutecznego planowania i braku zmyślności) w grafice głównej wykorzystałem kadry z ważnych w dziejach science fiction filmów. Przyczyny są trzy. Tekst miał początkowo dotyczyć tak literatury, jak i kina, jego obszar okazał się jednak zbyt rozległy. Poza tym obecny kierunek, w którym zmierza kinematografia jest cokolwiek niepokojący i na jednego Interstellara, otrzymujemy dziesięć filmów o kolejnej inwazji obcych na Amerykę. Po trzecie w końcu, kadry z filmów uznałem za obrazy ikoniczne, przywołujące natychmiastowe skojarzenia, dzięki czemu mogłem plastycznie i przejrzyście ukazać owo przejście przez dzieje fantastyki naukowej.
Wykorzystane kadry:
Podróż na Księżyc (1902), Georges Melies.
Metropolis (1927), Fritz Lang.
Plan dziewięć z kosmosu (1959), Edward D. Wood Jr.
Stalker (1979), Andriej Tarkowski.
2001: Odyseja kosmiczna (1968), Stanley Kubrick.
Akira (1988), Katsuhiro Otomo.
Ghost in the Shell (1995), Mamoru Oshi.
Interstellar (2014), Christopher Nolan.
Tło zdjęcia i nazw kolejnych akapitów pochodzi ze strony nasa.gov

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *