Type and press Enter.

OPOWIADANIOWY ZBÓJ #1

FRANCISZEK MIRANDOLA – ZATRUTA STUDNIA.

Na Franciszka Mirandolę trafiłem zupełnym przypadkiem, szukając innych rzeczy, no ale, skoro już trafiłem, postanowiłem na tych kilka chwil zostać. Nie wiedząc niczego o samym autorze ani jego dziełach, zebrałem garść ebooków z opowiadaniami i, nie ryzykując niczego, poza odrobiną czasu potrzebną na lekturę, zupełnie w ciemno, skoczyłem na główkę do Zatrutej studni. To tytuł pierwszego opowiadanka z cyklu Tropy i to pierwsze moje spotkanie z autorem i to zaledwie na kilka stron, dzielę się więc tylko pierwszymi, świeżymi jeszcze wrażeniami, nie zmąconymi jakąkolwiek wiedzą o autorze i innych jego dziełach. Oj, jak warto było! Krótka lektura, wymalowała obraz tak wyraźny i mocny, że ten pociągnął za sobą cały ciąg skojarzeń, a za nimi strumień jasnych, szybkich i prostych jak iskry myśli. Piszę więc na bieżąco, póki nie zastygną w bardziej uporządkowanej formie.

Mirandola opowiada przypowieść, czy też baśń o człowieku siedzącym na studni. W ręku ma wiadro z wodą, którą co rusz z głębin ziemskich dobywa i poi nią pracujących wkoło w znoju dnia ludzi. Mimo całego tego blasku i utrudzenia, jest w tej scenie jakaś tęsknota, sielanka jakaś, popatrzcie tylko na to zdanie: Przychodzili rozradowani, świadomi, że pracują, jak trzeba, i chłodzili czoła na powiewie wiatru, nim usta przytknęli do wody. Tutaj brzmi wiejskie, zalane złotem lato, i ono tu jest bardziej nawet niż za oknem. Bo do tego lata za oknem nie tęsknie – tylko właśnie do tamtego, które już nie szumi. Ale, jak zaśpiewał Bogusław L., nigdy nie będzie takiego lata.

Ale autor przesadnie się na lecie nie skupia, ważny jest tu bohater, siedzący u swej studni z wodą. Siedzi tak i pozwala swoim myślom krążyć tam, gdzie im się spodoba – myśli odmalował nam tutaj autor w postaci gołębi, latają po świecie i pokazują: wszędzie życie toczy się tak samo, choć przeżywają je różni ludzie. Jedni pracują, drudzy myślą, trzeci tworzą, ale każda z tych grup ma swoją studnię a na każdej z nich siedzi człowiek podający wodę, podobny do bohatera. I tylko jedna z myśli nie odlatuje – zamiast tego zamienia się w rybę i postanawia dotrzeć do źródeł studni. Przypomina mi się jak Till Lindemann śpiewał swego czasu: „trzeba kopać głębokie studnie, jeśli chce się czystej wody (…) głęboka woda nie jest spokojna!” Podróż w głąb to jest niebezpieczna sprawa, gdy więc myśl wróci, przerażona opowie, że ziemia pełna jest kości, pełna jest ciał, że woda płynąc przez nią, miesza się z krwią i nieszczęściem, z bólem i grzechem. I nieważne, jak daleko sięgnąć, zawsze żyli jacyś ludzie, zawsze była jakaś niedola, zawsze płynęła krew, płynął pot, płynęły łzy. Tylko największe głębie, skały sprzed zjawienia się człowieka, tylko one są wolne od bólu.

W międzyczasie, gdy myśli, rozproszone po świecie zbierają wieści, przy studni pojawia się wędrowiec w białej szacie. Pojawia się i odmawia picia tej wody. Niebieski posłaniec wyjaśni potem, że mieszkańcy tej ziemi muszą pić. A przerażonemu człowiekowi na studni poleci, by ten nie pozwalał swoim myślom sięgać i latać zbyt daleko. Niedola bierze się więc z picia wody, ta zaś jest nią przesiąknięta przez wszystkie dawne niedole i bóle. Choć to trudne, to chyba trzeba nazwać to jakimś braterstwem, jakąś wspólnotą. Herbert napisze w wierszu poświęconym swemu ojcu (Rozmyślania o ojcu). „on sam rośnie we mnie jemy nasze klęski”. Do podobnych wspólnot nie potrzeba ojcostwa. Wszyscy jesteśmy sobie jednakowo bliscy.

Marność to rzeka tego świata – śpiewa w jednym ze swoich refrenów Tom Waits – dodając jeszcze wesoło, że każdy z nas wiosłuje. Nikogo to nie omija. Ten wodny obraz bardzo jest celny i trafny i bardzo go, mimo całej jego czerni, lubię. Inny muzyk, w innym utworze zaśpiewa, że czasami czuje jeszcze jak szumi mu w żyłach ocean – to Brendan Perry w Opium, również spinając ludzkość ze zbiornikami wodnymi, jednak z mniejszą dozą ponurości. Na potrzeby kolejnych skojarzeń wolałbym jednak pozostać przy wizji ponurej. Więc do wioseł. Każdy wiosłuje.

Nie ma u nas wody, która nie przechodziłaby przez ziemię, tę samą, która rodzi nas, a potem dobrodusznie przyjmuje, nie pozostawiając bezdomnymi. Tak samo przyjmuje deszcz i rodzi źródła, z których pijemy. Płynie przez nas rzeka nie mniejsza od Nilu. Żłobię koryto jeżdżąc do pracy, żłobię koryto wracając do domu, meandruję odwiedzając przyjaciół. Myśl, że jestem jedną z odnóg, myśl, że pcha mnie nurt, to jest dobra myśl. Ale też myśl straszna. Płynę korytem mojego ojca, tego zaś prowadzi mój dziadek i tak dalej, w nieskończoność. Tutaj mój tekst się urywa. W rękach Waszych zostawiam miejsce, w którym opowiadanie znajdziecie i powiadam: czytajcie, bo to dobra rzecz jest!

https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/mirandola-tropy-zatruta-studnia/

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *