Type and press Enter.

Sześć wzorowych rzeczy / Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?

I. Być człowiekiem.
Niesłychaną rzecz robi Philip Dick w swoim Czy androidy marzą o elektrycznych owcach, i to już w pierwszych zdaniach: jest tam scena, w której bohater, przebudziwszy się, za sprawą specjalnego ustrojstwa programuje swój nastrój na nadchodzące godziny. Produktywność, dobre nastawienie i tak dalej. Obok, po drugiej stronie łóżka, jego żona zajmuje się tym samym, z jedną drobną różnicą: ona wybiera depresję, samooskarżanie i myśli samobójcze. To niebywałe. Dick przewiduje, że człowiek w przyszłości będzie w stanie uciec od dręczących go bolączek i koszmarów, że znajdzie lekarstwo nawet na złe nastroje i brak chęci do działania. Mimo to, chyba nigdy nie będzie w stanie uciec od bycia człowiekiem…

Ta prosta obserwacja, poranna kłótnia dwojga małżonków, najlepiej pokazuje, jakim geniuszem potrafił być Dick. Nie wyszedł jeszcze z sypialni, jego bohaterowie, na dobrą sprawę, nie wstali jeszcze z łóżka, a ten zdążył już przenikliwie ukazać, nieco ironicznie, acz celnie, bolączki ludzkiej natury.

Opóźniony wstęp.

Cała książka składa się z mnóstwa podobnych, błyskotliwych i celnych obserwacji, czym, bez dwu zdań, zachwyca. Jest jednak – paradoksalnie – często niedocenianą pozycją w dorobku autora (sic!). Otóż sięgamy po nią często na samym początku i, zwabieni legendarnością jej ekranizacji, spodziewamy się po niej cudów niestworzonych. Moja pierwsza lektura tego tytułu, tak właśnie wyglądała, w konsekwencji prowadząc do rozczarowania. Szczęśliwie książka trafiła w moje ręce jeszcze dwukrotnie, powrót do lektury był okazją do zweryfikowania tych pochopnych ocen.

W przeddzień premiery nowego filmu nawiązującego do słynnej książki, postanowiłem wrócić do wersji papierowej i wyciągnąć z niej sześć rzeczy, które Phil Dick zrobił wzorowo, które uważam za absolutnie wyjątkowe, stanowiące o tym, że to jedna z najważniejszych dla mnie książek. Powód pierwszy pojawił się już powyżej, zatem zmierzam wprost do punktu drugiego.

II. Chłam wypiera nie chłam.
John R. Isidore. Przedstawiciel najniższej grupy społecznej (wciąż jednak wyższej niż androidy) człowiek napromieniowany, częściowo upośledzony. Mieszka w starym, opuszczonym budynku, zamieszkując jedyne, pośród dziesiątek pustych mieszkań. Isidore żyje tu sam. Stara się w jakiś sposób utrzymywać swoje mieszkanie w dobrym stanie, koniec końców staje się jednak bezsilnym obserwatorem tego, jak cały budynek, w którym mieszka, pożerany jest przez chłam. Nie chodzi tu rzecz jasna o żadną dosłowność – to jest świadectwo samotnego życia, w którym bohater jest zanurzony. Tego, jak stopniowo, dzień po dniu, pożera go codzienność i głucha pustka.

I jest taka scena, w której do jednego z sąsiednich mieszkań wprowadza się tajemnicza i piękna kobieta. Isidore traktuje ją z mieszaniną strachu i czci, ale jednocześnie lgnie do niej, chce jej pomóc, chce być jej przyjacielem. Doznawszy pogardy od całego społeczeństwa, stojącego nad nim, od niej jednej pragnie śladowego choćby uznania i wdzięczności. W trakcie ich pierwszej rozmowy, jąkając się, mówi o wykonywanej przez siebie prostej pracy z pewnym namaszczeniem, starając się przekonać ją, że ta nie rozmawia z byle kim… A że wykonywany zawód raczej nie należy do najbardziej prestiżowych, cała scena zdobywa pewien gorzki wydźwięk. W oczach swej nowej sąsiadki (z którą przecież coś nie gra, nawet on, opóźniony intelektualnie, podskórnie to czuje) szukał będzie J.R. Isidore potwierdzenia swojej wartości. Niezmiennie porusza mnie ta ich relacja.

III. Obłuda i Wstyd.
Świat przyszłości, według Dicka, kręci się wokół empatii – najważniejszej rzeczy wyróżniającej człowieka, tego, co odróżnia go od androidów. Empatia to klucz do zrozumienia wielkiego paradoksu, jaki w Blade Runnerze zostaje ukazany. Bowiem tym, co ma najlepiej zaświadczać o naszej zdolności do troski i współodczuwania, jest posiadanie i pielęgnowanie zwierząt. Deckard, w jednej z pierwszych scen, wzywa serwisanta do swojej zepsutej owcy. Prawdziwe, żywe zwierzę, jest oznaką wysokiego statusu społecznego i stać na nie tylko nielicznych, powszechnie więc kupuje się w tajemnicy zwierzęta sztuczne, tak, by symulowały wysoką pozycję w społeczeństwie. Jakże wstydzi się bohater tego, że jego owca jest elektrycznym, sztucznym tworem, w dodatku zepsutym!

Mając w pamięci filary tutejszego świata (empatię i współczucie), przyjrzyjmy się kolejnym poczynaniom bohatera. Androidy w realiach dickowej powieści, to jednostki o zerowym statusie społecznym. Nie posiadają żadnych praw, jedynie obowiązki. Gdy więc grupa kilku z nich ucieka na Ziemię w poszukiwaniu spokojnego życia, ich pozycja z miejsca staje się ujemna. Czeka je jedynie eliminacja. Dick ukazuje ściganych jako postaci nie odbiegające wcale od ludzi: boją się, mają swoje nadzieje i marzenia, towarzyszy im wola przetrwania, są inteligentne, odczuwają, a nawet tworzą piękno.

Deckard, dostawszy zlecenie, okraszone niemałą nagrodą, bezwzględnie ściga swoje ofiary i pozbawia je życia. W zachowaniu tym nie widzi żadnych niezgodności, niczego, co byłoby nieetyczne albo niemoralne. Momentami szarpią nim wątpliwości, zagłusza je jednak. Jego bezwzględność jest rażąca, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że główną motywacją bohatera jest zdobycie pieniędzy na żywe zwierzę, mające legitymować wysoki poziom jego empatii i moralności! Co za przewrotność! (Rzecz jasna Deckard nie jest postacią płaską, przechodzi pewne przemiany, ale mowa tutaj o punkcie wyjścia i postawie dominującej).

IV. MERCER.
Świat Łowcy Androidów, jak już napisano, stoi na fundamencie empatii i moralności. Rządzą one działaniami społeczeństwa, są najważniejszymi cnotami i wytycznymi w życiu osobistym bohaterów. Dick nie byłby sobą, gdyby nie przekroczył pewnych granic i poza społecznym i filozoficznym wymiarem empatii, nie nadał jej także zabarwienia mistycznego i religijnego.

Zrobił to w jakże charakterystyczny dla siebie sposób, sprawiając, że kult merceryzmu, który wymyślił, jest połączeniem religijnych misteriów, wirtualnej rzeczywistości i show rozrywkowych, w których kolejni wierni, podpinający się pod sieć i doznający wizji, łączą się ze sobą i współodczuwają w duchowej symbiozie. Wszystkich, w alegorycznej wizji na wzgórze prowadzi Mercer – mesjasz. Jedynym zbawieniem, jakie ma do zaoferowania ten mesjasz, jest świadomość, że wszyscy, tak jak on, wchodzimy na wzgórze doznając ciosów, wszyscy przeżywamy to samo. Jesteśmy razem, a największym sakramentem jest tu empatia.

V. Pająk.
Androidy są poniekąd opowieścią o stopniowaniu, o patrzeniu na świat ze zmieniających się perspektyw. Na szczycie Rick Deckard z pistoletem laserowym w dłoni i typowe (błahe z naszego punktu widzenia) zmartwienia jego klasy. Niżej (znacznie niżej) stoi J.R. Isidore. Ten, trudniąc się podrzędnymi zajęciami, usilnie stara się nadać swojemu życiu jakąś treść. Stara się być dla kogoś ważny. No i androidy, na samym dnie. Bez prawa do wolności, a po zdobyciu owego zakazanego owocu, również bez prawa do życia. W jednej ze scen, Dick przesuwa tę drabinę istnień jeszcze niżej.

Jedna z bohaterek, android, znalazłszy pająka, w okrutnej torturze pozbawia go nóg, traktuje to jak czynność moralnie neutralną. Męczenie zwierzęcia nie bawi jej, ale też nie widzi w nim niczego złego. Scena ciągnie się niemiłosiernie długo, a autor nie szczędzi nam opisów cierpiącego stworzenia, które dostało się w ręce obojętnej, acz okrutnej dlań siły. Dick nie tylko dostawia kolejny stopień na schodach coraz niższych pozycji, on w tej scenie przewrotnie odwraca role. Zaszczuty android w jednej chwili z ofiary staje się oprawcą. Czy to w ramach jakiejś przewrotnej a podświadomej rekompensaty, czy też potwierdzenia zakładanego od samego początku braku empatii? Nie wiem.

VI. Pytanie / zamiast podsumowania.
Jedna z ofiar Ricka, pewien mężczyzna, najwyraźniej nie mający pojęcia o byciu androidem, po odkryciu prawdy, wykrzykuje z rozpaczą, że przecież ma wiewiórkę! Opieka nad zwierzęciem jest w Blade Runnerze przejawem posiadanej empatii, android opiekujący się zwierzęciem, jest zatem ewenementem.

Wróćmy do pytania. Do pytania tytułowego. Jak to jest z tymi androidami? Czy marzą o swoich elektrycznych owcach? Bo przecież o tym, że marzą, wątpić nie możemy. Spójrzmy na wcześniejsze punkty. Elektryczna owca jest powodem wstydu głównego bohatera, w drabinie społecznych ról, stojącego w miarę wysoko. Dlaczegóż miałaby więc być obiektem pożądania sztucznego człowieka? Z perspektywy androida, wykluczonego, wyrzuconego poza margines społeczeństwa, zwierzę, nawet sztuczne, musi wyglądać jak jakiś nieosiągalny Święty Graal. Możność posiadania, nawet tego, co dla innych jest odpadem, stanowiłaby o jakim społecznym minimum, do którego by ich dopuszczono.

I tutaj znajduję połączenie między powieścią Dicka a naszym, realnym światem. To opowieść o nierówności. Ci na górze, zaprzątają sobie głowy błahymi sprawami, podczas gdy ci na dole usilnie pragną tego, czym tamci pogardzają, czego się wstydzą. Bez względu na to, jak potraktujemy Czy androidy…, w skali globalnej, społecznej, czy też osobistej, wydźwięk książki pozostaje niezmiennie aktualny. Człowiek może wyleczyć depresję, ale nigdy nie wyleczy bycia człowiekiem.

Wasz Paweł M
Jako grafikę główną wykorzystałem lekko przerobiony wizerunek zdobiący Rebisowe wydanie książki, ilustracja autorstwa Wojciecha Siudmaka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *