Type and press Enter.

Lektury uzupełniające #13 Dawno, dawno temu, w przyszłości.

książka: Trylogia Ciągu : Neuromancer, Graf Zero, Mona Liza Turbo; autor: William Gibson; powód czytania: chciałam w końcu przeczytać to razem

Dzisiejsza recenzja dotyczyć będzie tylko powieści, ale w skład całości zwanej Trylogią Ciągu wchodzą trzy powieści i trzy opowiadania, wszytko to utwory pochodzące z najwcześniejszego okresu twórczości Williama Gibsona. Łączy je miejsce akcji – Ciąg właśnie, olbrzymia konurbacja (używam rzadkiego słowa za Gibsonem), moloch – metropolia, zurbanizowana strefa obejmująca terytorium od Atlanty do Bostonu. Łączą je również bohaterowie, niektórzy: właściciele barów, handlarze informacją i krzemem są niemalże jak miejsca, wrośnięci w tkankę Ciągu, na przykład nieśmiertelny mędrzec Finn, który pojawia się w każdej historii. Łączą je w końcu związki czasowe i przyczynowo-skutkowe. Żeby naprawdę zrozumieć Ciąg trzeba zapoznać się z całością.

Te trzy powieści to: Neuromancer (1984), Graf Zero (1986), Mona Liza Turbo (1988). Opowiadania: Wypalić chrom, Johnny Mnemonic i New Rose Hotel powstały trochę wcześniej. Po polsku wyszły w zbiorze Johnny Mnemonic.

Każdą książkę Gibsona można czytać oddzielnie. I te wymienione wyżej i te należące do drugiej znanej serii autorstwa amerykańskiego pisarza: Trylogii Mostu. Polubiłam Gibsona czytając go właśnie w taki, losowy sposób. Ale choć dobrze czyta się te powieści oddzielnie, dużo wspanialej czyta się je razem.

Miasto, masa, maszyna[1]

Pierwsza, Neuromancer, to tytuł kultowy. Powieść sztandar: rzeczywistość wirtualna, cyberwszczepy, sztuczne inteligencje, gęste od hałasu i światła terytorium miasta. Wraz z Neuromancerem narodził się cyberpunk. (Samego słowa cyberpunk użył po raz pierwszy, dwa lata przed wydaniem Neuromancera, pisarz Bruce Bethke, a dla określenia  prądu w literaturze wykorzystał je w artykule dla Washington Post krytyk literacki Gardner Dozois w 1984 roku.) Gibson wymyślił termin cyberprzestrzeń.

Pierwsze zdanie powieści należy do zdań słynnych, często przytaczanych w cytatach: Niebo nad portem miało barwę ekranu monitora nastrojonego na nieistniejący kanał. Mnie kojarzy się z głosem z innego i jakże wtedy oddalonego punktu globu: Nad ogromną betonową wsią z wolna gaśnie słoneczna żarówka… (Małgorzata Ostrowska wyśpiewała tekst Marka Dutkiewicza w 1983 roku)

Wspominam o tym, żeby uzasadnić coś, co zaraz napiszę: Choć cyberpunk doskonale definiuje to o czym i jaka jest powieść Gibsona, jednocześnie ją zubaża, umiejscawia powieść w jakiejś niszowej strefie, sprawia że zapominamy, jak głęboko w trzewiach swoich czasów jest ta książka zakorzeniona (skoro rezonuje z tekstem piosenki z peerelowskiej Polski). Gibson fenomenalnie zogniskował to co działo się w kulturze, nie tylko literackiej, ale całej zbuntowanej, awangardowej strefie kultury popularnej. Jego książka to odpowiedź artysty na zmiany, które gotowała wtedy i ciągle nam gotuje wszechobecna w życiu codziennym technologia. Bo Neuromancer (i cała Trylogia Ciągu) jest przede wszystkim nie cyberpunkiem, tylko doskonałą literaturą. Taka literatura zawsze jest uniwersalna i zawsze jest czymś więcej niż jej definicje.

Strukturę powieści opiera Gibson na schematach dobrze czytelnikowi znanych. Intryga (w każdej książce serii) to czarny kryminał, ze znużonym bohaterem, zanurzonym w kłębach papierosowego dymu, w szarej mżawce zaułków, z charakterystycznym splinem podupadłej okolicy. Dodatkowo Neuromancer jest klasyczną powieścią inicjacyjną; o podróży i dojrzewaniu bohatera (wg schematu Josepha Campbella).

Ale to dobrze dla nas, czytelników, że Gibson manewruje w tak ogranych strukturach. Bo w tej powieści zrzuci też na nasze głowy całe swoje twórcze opętanie. Nic nie zostanie nam wytłumaczone. Wejdziemy w świat artysty i albo sobie damy radę albo nie. Nie bez przyczyny do opisania stylu Neuromancera pasuje słowo natchniony.   

Być może właśnie ta intensywność jest najważniejszą cechą powieści.  Być może bez niej nawet tak znakomita i tak wpasowana w prąd czasu książka nie zyskałaby statusu kultowej i nie zapoczątkowała całego pasma światów i stylu obrazowania. Co ciekawe z dzielonej na części trylogii Neuromancer wcale nie byłby moją ulubioną, Grafa Zero i Mona Lizę czyta się łatwiej (w ogóle w moim odczuciu Gibson im późniejszy tym łatwiejszy), bohaterowie nakreśleni są wyraźniej, fabuła przynosi więcej odpowiedzi, a świat i tempo nadal pozostają znakomite. Ale to Neuromancera najłatwiej pokochać. 

Akcja trylogii rozgrywa się w świecie przyszłości, po pandemii i wojnach (być może gdzieś z treści da się wyłowić dokładnie ilu, ja zapamiętałam, że więcej niż jednej). Światem rządzą wielkie korporacje – zaibatsu „wielonarodowe koncerny, kształtujące historię ludzkości i przekraczające wszelkie bariery. Traktowane jak organizmy, osiągnęły pewien rodzaj nieśmiertelności.” A życie kształtuje technologia – szybkie komputery (deki) podłączane są do zagnieżdżonych w ludzkim ciele łączy, ci którzy potrafią się najlepiej poruszać w wirtualnej, kreowanej przez informację rzeczywistości to cisi superbohaterowie tego świata -dżokeje, kowboje cyberprzestrzeni. W tym drugim świecie wznoszą się całe miasta danych, chronione przez LÓD – agresywne zaporowe oprogramowanie.  Dziś to wszystko brzmi właściwie prosto, ale w 1984 roku miało znamiona proroctwa. Oczywiście rozwój technologii poszedł w inną stronę, nie włączamy się do sieci bezpośrednio, nie doświadczamy jej wszystkim zmysłami (i pisząc to czuję nieracjonalne ukłucie żalu), niemniej skali wyobraźni Gibsona ta rozbieżność nie zmienia. (Tu przypomniało mi się wyznanie pisarza z jakiegoś wywiadu, że gdyby to on miał wyreżyserować kinowego Neuromancera, choć nie chciałby tej roboty, to unikałby słowa cyberprzestrzeń, które zbyt się zanachronizowało)

Para głównych bohaterów to Case i Molly. Śledzimy w tej opowieści przede wszystkim dojrzewanie i przemianę Case’a, a Molly to nasz najbliższy odpowiednik detektywa w prochowcu. Ale chciałam wspomnieć o innej postaci, drugoplanowej w skali Neuromancera i epizodycznej w skali całego Ciągu. Za to cudownie, doskonale przerażającej. Peter Riviera to socjopata klasy  Lectera czy Kilgreve’a (postać z serialu Jessica Jones, w moim odczuciu przyzwoitego, lecz nie rewelacyjnego, fenomenalnie zagrany przez Davida Tennanta, najstraszniejszy charakter jaki widziałam w filmie od lat)

Riviera (i Gentry) u 3Jane w pliku Rimbaud, to jedno z tych dziwnych, drażniących, doskonałych zestawień, za które uwielbiam Gibsona, i gdy podstawi się pod postać Riviery twarz Rimbauda, robi się jeszcze straszniej (polecam do obejrzenia prace Wojnarowicza Rimbaud w Nowym Jorku).

Antarktyka zaczyna się tutaj[2]

Tak brzmi motto rodziny Tessier-Ashpool – zaibatsu, które było klanem a stało się reprezentantem Innego. Poznamy je dopiero w tomie drugim. Graf Zero czytany bezpośrednio po Neuromancerze bardzo pomaga świat Ciągu zrozumieć (T-A  jest motorem wydarzeń z Neuromancera).  Gibson w Grafie, tym razem przynosząc ulgę obciążonej wyobraźni czytelnika, wreszcie tworzy dla opowiadanych wydarzeń szersze tło. Jednocześnie wciąż rośnie skala i zróżnicowanie Innego -postludzkiego. Bo o ile głównym motywem Neuromancera jest Case’a podróż w głąb siebie, o tyle teraz akcent się wyraźnie przesuwa: rozważamy granice człowieczeństwa i to co poza nimi. Fabułę tworzą losy trójki obcych sobie i rozrzuconych po świecie bohaterów, ich wątki połączą się we wspólnym rozwiązaniu. Przygnębiony detektyw ma w tej odsłonie twarz honorowego  najemnika. Bohaterowie Grafa Zero opowiedziani są wyraźnie, łatwo tu kogoś od razu polubić, oddać się prostej przyjemności utożsamiania z fikcyjną postacią. Dobro i zło mają ostrzejsze kontury.  Niezwykle plastycznie Gibson rozrysowuje subkultury Ciągu – Kasuale, Lobowie, Gothicy („młodzi atleci we wczesnym stadium gruźlicy„). Projekty to kolejne (po Villi Straylight w Neuromancerze) architektoniczne założenie pisarza, które chciałoby sie bardzo zobaczyć zwizualizowane na ekranie. I w tej części nie zabraknie duchów, choć tym razem większość z nich przybierze formę poniekąd tradycyjną (jako loa voodoo). Ufantastycznia się jedynie (o i ile założymy że fantastyczności duchów da się jeszcze stopniować) środowisko ich występowania. 

W drodze do Valinoru[3]

Myślę, że możnaby napisać rozprawkę naukową na temat na ile świat Ciągu jest światem baśni. W moim odczuciu element baśniowy, obecny cały czas, narasta przez wszystkie tomy (to chyba jeden z powodów dla których naprawdę warto czytać to razem). Niesie w sobie smutek baśni scena na plaży w Neuromancerze, prostota nagrody jaką otrzymuje dobro w ostatnim rozdziale Grafa też jest baśniowa (dlatego Turner nie mógłby pojawić sie w trzecim tomie, baśniową nagrodą nie powinno się manipulować).

Granice między światami realnym i magicznym (wirtualnym) są tu cały czas płynne, to cecha i narracji, i immanentna światów – z tego przecież płynie tragizm opowieści (kogo Case porzuca na plaży?)

W całej trylogii dobro walczy ze złem, przy czym dobro jest od zła dużo łatwiej definiowalne (klarowny zbiór zasad). Dobro ciąży też zawsze ku dobru, gdy u Gibsona spotykają sie bohaterowie których lubimy, zawsze odnajdą tę więź. Jest to świat duchów (nie tylko loa, bo jest on wspaniale zróżnicowany) i czarów -czasem bardzo dosłownych jak w przypadku magii (implanty w mózgu wpływające na podświadomość bliźnich) Riviery.

Dziewczynka biegająca w skarpetkach po zimnych ulicach Ciągu, Kumiko w rozwianym płaszczu, ugoszczona przez biednego sprzedawcę ulicznego jedzenia to przecież sama esencja baśni: sierota zagubiona w wielkim świecie bezbłędnie rozpoznająca (Sally) i wyzwalająca u innych (Petal) dobro (Mona Liza Turbo). Niektóre znane baśnie (Kopciuszek, Piękna i Bestia, Śpiąca Królewna) mają tu wręcz całe, cyberpunkowe odsłony.

Właściwie tylko jedna cecha baśni w Trylogii nie występuje – przejrzystość narracji. Nie da się uciec od faktu, że jest Gibson (ten z czasów Trylogii Ciągu) pisarzem trudnym. Nie znaczy to, że źle się go czyta, bo czyta się wspaniale, tylko niestety, nie trafi do każdego. Trzeba czytelniczej wprawy, żeby się w sposobie opowiadania Gibsona nie pogubić.[4]

Fabuła Mona Lizy Turbo mocno jest zakotwiczona w Grafie, dwoje bohaterów poprzedniego tomu; Bobby i Angela tutaj tworzy oś wydarzeń, w pięknym stylu powraca też neuromancerowa  Molly. Przy okazji Mona Lizy warto też porozmawiać o sztuce; nie mogłam się oprzeć temu zdaniu, ale temat jest całkiem serio i już się w tym tekście sygnalizował. Gibson jest pisarzem bardzo mocno związanym ze sztuką (osobiście angażował sie w projekty teatralne, taneczne, sztuki performance, warto wiedzieć na przykład, że reżyser Johnnego Mnemonica Robert Longo jest przede wszystkim malarzem i rzeźbiarzem – chociaż to trochę nieudolna próba określenia ram w jakich pracuje). Ta artystyczna spójność Gibsona jest w Trylogii Ciągu bardzo wyraźna. Warto przyjrzeć się odniesieniom do sztuk różnych, które zauważy się w czasie lektury. Bo tu nic nie wyskakuje przypadkiem, wszystko doskonale współgra z atmosferą opowieści. W Neuromancerze dręczyć nas będzie Wielka szyba Duchampa (jej echa widać potem w śledzonych przez Marly kostkach), grozę przeszłości odda w Grafie Europa po deszczu Maxa Ernsta. Dziwaczność świata wzmocni architektura Parku Güell albo Wieże Wattsa.

I to na stronach Mona Lizy Turbo otwiera się przed nami najpiękniejsza moim zdaniem z przestrzeni Gibsona, czyli Fabryka (oraz niezwykły portret artysty w okaleczonym Ślizgu Henrym).  

Wspomnę jeszcze, że tłumaczenie Piotra W. Cholewy jest bardzo udane.

Agnieszka Ardanowska

  

[1] Miasto, masa, maszyna; zasada 3M, która przylgnęła do opisu cyberpunku i doskonale do niego pasuje, to tak naprawdę formuła krakowskich futurystów (Manifest Tadeusza Peipera z 1922 roku)

[2] Antarktyka zaczyna się tutaj – motto T-A Gibson zaczerpnął z piosenki Johna Cale’a z albumu Paris 1919 (z 1979 roku)

[3] Valinor -kraina nieśmiertelnych, tam elfy wraz z Frodem i Bilbo odpłynęły na końcu tolkienowskiej sagi

[4] Myślę, że tak naprawdę nie chodzi o to, że Gibson nie tłumaczy pojęć, a światy realny i wirtualny za bardzo się przenikają, raczej po pierwsze nie tłumaczy nam siebie i swoich skojarzeń (Riviera w pliku Rimbaud), po drugie sceny akcji buduje na zasadzie opisu: Jan biegnie. Z podłoża wystaje pręt. Jan leży. – w tym krótkim opisie ciąg przyczynowo-skutkowy jest łatwy do ogarnięcia, ale sceny akcji u Gibsona są naprawdę duże, bohaterów jest wielu a ciągi dłuższe – zresztą gdybym zamiast: Jan leży, napisała: Jan krzywi się z bólu -już ten sam krótki ciąg stałby sie nieco bardziej skomplikowany. I na pisarzy takich jakich Gibson, jest tylko jedna rada: więcej czytać.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *