autor: Maciej Hen; książka: Solfatara
Maciej Hen przenosi nas do roku 1647, do Neapolu -cierpiącego już od ponad 150 lat pod hiszpańskim jarzmem. Cała akcja powieści obejmie 9 dni ludowego powstania rybaka Masaniello (czyli Tomasza Anioła, bo to skrót od dwóch imion: Tomasso Angelus). I jest upalny lipiec. Ale że to powieść szkatułkowa, rozpisana na wiele głosów, tak naprawdę wędrujemy po Europie, po dużo dłuższym odcinku czasu, od samych początków siedemnastego wieku, towarzysząc w przygodach międzynarodowemu, artystycznemu i często arystokratycznemu towarzystwu. I nie dziwimy się, że ostatecznie, wszystkie drogi wiodą do Neapolu, bo ten cierpiący i pod jarzmem Neapol był w połowie wieku nie tylko miejscem społecznych fermentów ale i kwitnącym miastem, i ostoją sztuk wszelakich.
Bo wszystko tu zostało zmyślone lecz poza tym to sama prawda. Plejada postaci historycznych uczestniczy w prawdziwych wydarzeniach. Czytamy o miejscach, które nadal istnieją, o namalowanych naprawdę obrazach i rzeczywiście skomponowanych utworach. Można spokojnie czytać Solfatarę bez pomocy internetu -zwłaszcza gdy posiada się wiedzę czym jest pummarola – ale, zapewniam, odrobina dociekliwości jedynie zwiększy przyjemność lektury.
Pierwszy głos w tej opowieści należy do Fortunata Petrelliego – wydawcy neapolitańskiej gazety, dziennikarza, drukarza, twórcy własnego formatu czcionki (piękny motyw i nie udało mi się sprawdzić czy w całości przez Macieja Hena wymyślony – zachwyca jak gładko w powieści przenikają się fakty ze zmyśleniem). Ale w Solfatarze dzieje się tak wiele, że właściwie głównego bohatera możemy sobie wybrać. Dla mnie (i z pewnością nie jestem w tym odosobniona) postacią centralną całej historii jest François de Nomé -malarz z miasta Metz. Powiązane z tym bohaterem wątki, spajają Solfatarę w całość i sprawiają, że wbrew pozorom chaosu, wszystkim tym opowieściom w opowieściach, cała historia ma bardzo silny szkielet. (Ogromnie się zdziwiłam, gdy przeczytałam w wywiadzie, że Maciej Hen pisał Solfatarę 9 lat – właśnie dlatego, że odbieram tę książkę jako niezwykle spójną.) Tajemniczy lotaryński artysta jest też chyba głównym powodem dla którego warto w internecie poszperać. Żeby obejrzeć obrazy i poznać fakty, z których ukuł bohatera Hen, bo wymyślił do tych fantastycznych wedut (czy kaprysów) i całego dzisiejszego zamieszania związanego z atrybucją obrazów, genialne charaktery i spektakl. (Dwaj bohaterowie opowieści François de Nomé i Didier Barra nie dość, że często malowali wspólnie, to posługiwali się też tym samym pseudonimem. Nic dziwnego, że po śmierci zaczęli w końcu być postrzegani jako jeden twórca. Dopiero dwudziestowieczne badania rozdzieliły ich na nowo. A żeby dopełnić zamieszania, w wielu ich pracach widać współuczestnictwo dodatkowych artystów.)
Trzeba powiedzieć, że Solfatara to naprawdę gruba powieść (900 stron, ale nie przekracza jeszcze tego progu niewygody, kiedy to zbyt grube powieści same się zamykają i wymuszają na nas nienaturalną, nieleżącą pozycję przy czytaniu – któż nie pamięta tej denerwującej właściwości Lodu?). Od razu też podkreślę, że bardzo szybko nieprzeczytane jeszcze strony zaczęły mnie cieszyć, bo Solfatara to jedna z takich przygód, przy których żałujemy, gdy dobiegają końca.
Podobnie jak ulubionego i najważniejszego bohatera, możemy sobie też wybrać, co jest tak właściwie głównym tematem powieści. Może krwawa rewolucja? Ten wciąż powtarzający się moment dziejów, w którym cynizm i egoizm władzy spotykają okrucieństwo i głupotę tumów. W Solfatarze jest kilka prawdziwie wstrząsających scen. Może Neapol? Ukazany barwnie, wnikliwie, rzetelnie. I jednocześnie, w wielu epizodach, będący żartobliwym pogłosem naszych współczesnych wobec tego miasta oczekiwań (spontaniczny i pełen życia – zwanego też hałasem, bogaty sztuką, z górującym nad krajobrazem Wezuwiuszem i można tu pysznie, i tanio zjeść. Choćby pizzę z pummarolą.). Może tematem jest wiek siedemnasty? Ściślej – pierwsza połowa – z jej politycznymi fermentami, podziałami społecznymi, wojnami i wojenkami, ale i codziennością zmierzającą wielkimi krokami ku epoce oświecenia, w blask rozumu i nauki. Ten siedemnasty wiek jest zresztą bardzo u Macieja Hena współczesny i z pewnością został tak potraktowany świadomie, kto szuka w powieści historycznej mentalnych przepaści, dowodów na nieustający postęp historii i ewolucję ludzkości, ten może się zawieść. (Jednocześnie język Solfatary jest lekko stylizowany, nie w formie, wiec czyta się łatwo, ale w zawartości. Cieszy pięknymi, dziś zakurzonymi słowami). Może tematem przewodnim są artyści? Ci spełnieni – jak kompozytor madrygałów i morderca żony Carlo Gesualdo, genialni lecz wiecznie niezaspokojeni – jak de Nomé; ci, żyjący w cieniu cudzego talentu – jak Didier Barra; sprytni i zapracowani – jak Vittoria Basile. Ci, którzy zrezygnowali – jak nasz narrator i ci, którym nawet do głowy nie przyszło, że ich życie to pogoń artysty za wolnością i pięknem – jak Donna Sveva.
Bez wątpienia zawiera Solfatara potężny ładunek melancholii. Przyczyny jej znajdziemy i w Macieja Hena braku złudzeń co do spectrum definicji człowieczeństwa i w silnej w powieści świadomości/samotności przemijania -jest ona jeśli nie wiodącym motywem, to na pewno silnym pogłosem opowiadanych historii. Ale przede wszystkim znajdziemy tu piękno, przygodę i wiarę w życie. Bo w ogólnym rozrachunku, wspomnieniu, które zostaje z lektury, to książka otwarta, chwaląca drobne i większe życia radości, pozbawiona cynizmu i składająca hołd prawie dziecięcej naiwności (przeciw „prawdom szpicli przyczajonych w wychodkach”). No i last but not least, jest też Solfatara po wielokroć bardzo zabawna (z fenomenalną historią pierwszej miłości młodego Fortunata okraszoną spotkaniem z panem Liguin-Za).
Bardzo też podobało mi się poetyckie zakończenie. Naiwność Forunata mnie urzeka, jest zwieńczeniem jego życia artysty.
Agnieszka Ardanowska
Recenzji towarzyszą obrazy. Kolejno:
Powstanie Masaniello na Piazza Mercato, Michelangelo Cerquozzi i Viviano Codazzi, Galeria Spada, Rzym
Widok Metz ze wzgórza Bellecroix, François de Nomé i Didier Barra, kolekcja prywatna
Salome oglądająca głowę Jana Chrzciciela, de Nomé i Barra, Walters Art Museum, Baltimore
Pejzaż z fantastycznymi ruinami, de Nomé, Muzeum Narodowe w Warszawie