Historia tym smutniejsza, że prawdziwa. Niejedno męskie serce złamała, ale nie jest to historia o miłości, nie ma w niej kobiet, są tylko mężczyźni i drzewa.
Bałem się iść na wielką górę, bo wiedzieliśmy przecież wcześniej. Ale nieszczęście wydarzyło się wysoko, daleko, może było nieprawdą. Może podłym kłamstwem. Mieliśmy nadzieję, że dwa ziarna wiary starczą.
Mieszkają tam lasy mieszane. Dominuje sosna, mniej jodły i modrzewia; gdzieniegdzie jaśnieje łagodnie kora buka. Idzie się długo pod górę, zrazu skotnica (starodawne słowo na kamienistą drogę), potem już sam wąwóz, wydrążony strumieniami wody i byle jak ciągniętym w dół drzewem.
Ojciec opowiadał mi historie, jak to było dawno. Starsi, mówił, nie dawali ciągnąć za koniem kłód po drodze, bo robił się wielki lej i niszczyło to przegrody, które odprowadzały wody.
Teraz ani przegród, ani koni, ani starych. A na górze jest las. Był las. Wszystko poumierało. Starzy, którzy pilnowali dróg lepiej, niż własnych żon, poumierali i nie ma już furmanów (to też się robi powoli anachronizm). Furmani byli wiecznie podpici, cuchnęli końmi i mieli donośne głosy. Pracowali razem z końmi i zawsze mieli do opowiedzenia wielkie historie, a przeklinali jak nikt inny na świecie. To byli aniołowie przeklinania, mieli swoje psalmy bluzgów, chorały inwektyw, wielkie modlitwy obelg. Byli aniołami, ale zniknęli.
Konie żywe zastąpiono mechanicznymi i LKT napierdalają po borach. Ta maszyna to wielkie bydle, wjedzie wszędzie, a 200 metrów liny wyciągnie najbardziej zaparte korzeniami w ziemię drzewo. A przegród nie ma, bo maszyny mają rozstaw gąsienic jak czołgi.
Tak się czasy zmieniły. Las umarł, bo przyszła wichura i, o: był las, nie ma lasu. Ciekawe jakiego króla pamiętał i czy wiedział, że ojciec myślał o nim codziennie z miłością. I ja też miałem myśleć, i syn mój, i jego dzieci.
I wiecie, został jeden dąb na szczycie tej góry. Kiedy zetnie się dęba, do jego świeżego mięsa zlatują się komary i piją mu krew. Pachnie kwaśno i leśnie, a dłonie od dotyku robią się ciemne. Dąb się garbnikiem broni, ile sił.
Stoimy z ojcem na szczycie góry. Wkoło powalone drzewa. Jeszcze dąb ma świeże liście, a pod każdym liściem rozpacz.
Zachodzi słońce nad nieskończoną ziemią.