Type and press Enter.

Zły/ Tyrmand

Jak pusto, jak pusto, mimo pozorów, że coś się kręci i świeci

Leopolda Tyrmanda znałem dotąd ze słyszenia zaledwie – że hipster swoich czasów, nadto propagator jazzu, kobieciarz, zdolny pisarz, znajomy Herberta. I z jednego cytatu o skarpetkach: “Mizantropi i nudziarze zawsze mają na nogach brzydkie, nieciekawe, ponure skarpetki, zaś ludzie szlachetni, pogodni, i mądrzy hedoniści dbają o swoje skarpetki, nie bacząc na to, że przeznaczenie skarpetki jest raczej przyziemne. (…) Stawiam zatem postulat skarpetki wiele mówiącej, wesołej, barwnej i optymistycznej! Taką nośmy i cieszmy się, spoglądając na nią z góry.

Wobec skarpetek niepełna zgoda. Sam noszę kolorowe, a nie uważam się za mądrego hedonistę, tym dalej mi do człowieka szlachetnego, a pogoda ducha to nieosiągalne peryferie. Znam jednak człowieka z żartem na każdy temat, który w sprawie skarpetkowej jest co najmniej nieostrożny – wybiera te, którymi, “żółtki chcą nas powyzabijać”. Uciskowe znaczy, niezdrowe. A w dodatku niekrzykliwego koloru, całkiem przyziemnego. Ten mój znajomy bardziej jest w metaforze bohaterski od Tyrmanda – przyziemności nadaje barwy przyziemne, nie bawiąc się w estetę, można powiedzieć: nazywając rzeczy po imieniu, nie wypowiadając ni jednego słowa.

Fabuła Złego bardzo zręcznie przenosi nas w świat podnoszącej się z powojennego rumowiska Warszawy. A konkretniej – do tak zwanego półświatka, do chuliganerii i szemranych typków. Dziać zaczyna się coś nieprawdopodobnego – za napadniętych przez młodocianych bandytów mieszkańców Warszawy odwet bierze niewidzialna siła, która raz-dwa pojawia się na miejscu niegodziwości, wymierza awanturnikom sprawiedliwość i znika, wprawiając w konsternację wszystkich po kolei. Sprawę tajemniczej siły rozwikłać bardzo pragnie dziennikarz Halski. Z początku jedynym punktem odniesienia jest jasne spojrzenie, którą zauważa piękna Marta, historyczka sztuki.

Ta historia, rozpoczynająca powieść, pozwala autorowi zabrać nas w miejsca, które znał do tego stopnia, że po wydaniu książki Milicja Obywatelska zapraszała go na pogadanki na temat chuligaństwa w odbudowywanej stolicy. Mieszanina tematyki przyprawia o zawrót głowy i świadczy o literackim kunszcie Tyrmanda. Czytanie Złego porównałbym do czytania Lalki. Przekrój społeczeństwa, wniknięcie w detal mowy, szczegół miejsca, barwne opisanie charakterności postaci, przy tym kpina, obśmianie, nadanie postaciom nazwisk znaczących, scentrowanie oka książki na postaci niejednoznacznej, pozbawione patosu zakulisowe pytanie o dobro i zło – te cechy pisania Tyrmanda sprawiają, że znudzić się przy lekturze nie sposób.

Zresztą – namawiać kogokolwiek do czytania literatury to paranoja i głupota. Jeśli ktoś woli łapać motyle – niech łapie motyle, a jeżeli jego pasją jest modelarstwo – cóż nam do tego. Niech modeluje. Było w polskiej literaturze paru pięknoustych, którzy paroma słowami wyrazić umieli prawdę, nazwijmy ją, uniwersalną. Jednym z bonmotów Tyrmanda są słowa, które zapisał w Złym: “Geniusz jest rzeczą bezwzględną: można być genialnym portierem hotelowym czy sprzedawcą tekstyliów, o geniuszu decyduje, jak się daną rzecz robi, a nie co się robi”.

Tyrmand świetnie pisał i na szczęście możemy go dzisiaj czytać. Pobieżnie przeglądając jego biografię wydaje się ona równie ciekawa, co powieść. Urodzony w 1920 roku w zasymilowanej rodzinie żydowskiej ojca stracił w obozie koncentracyjnym. Podjął studia z architektury na paryskiej Akademii Sztuk Pięknych, biegle władał pięcioma językami (w tym norweskim – w Norwegii pracował dla Międzynarodowego Czerwonego Krzyża), był propagatorem jazzu w Polsce i autorem książki U brzegów jazzu, stworzył też festiwal Jazz Jamboree. Był ponadto scenarzystą, redaktorem, sportowcem, kimś w rodzaju dandysa powojennej Polski. Sam o sobie mawiał, że jest “byłym kelnerem” – na fotografii widzimy go w towarzystwie niejakiego Pabla Picassa, z którym przeprowadzał wywiad podczas Światowego Kongresu Intelektualistów w 1948 roku. No i przyciągał kobiety, zdradzał żony, czarował je, a one go uwielbiały. Jak na raczej mało przystojnego faceta to całkiem sporo. Ale podobno wszystko zyskuje się urokiem osobistym. Chyba, że jesteś poetą, czyli “umiesz ładnie być smutnym” albo syci cię nienasycona ambicja.

Zostawiam na koniec cytat i przemyślenie. Słowa pochodzą z Dziennika 1953: “Czytam ten zapisany zeszyt i znów dobiega mnie fałszywy ton. Pełno tu ludzi i paradoksów, forma mojego życia wygląda zeń jak rozszumiana nieustannym ruchem i zaciekawieniem klatka. A gdzie jest pustka, którą czuję nieustannie wokół siebie? Gdzie samotność? Ja wiem, samotność to banał, dziś już wyświechtany doszczętnie przez 300 lat introspektywnej literatury, lecz to nie czyni z niej nie-faktu. Jest przy mnie i wokoło mnie. Wiem o tym, bo nie rozczulam się nad sobą. To ta samotność, w której brak właściwych ludzi, czyli tych, których się chce i pożąda, od których płynie świadomość nie-traconego istnienia. „Przyjacioły opadłe w biedzie”, to prawda, ale jej czcigodna, wieczysta aktualność gdzieś się wytarła przez wieki oczywistości. Konkretem jest wielogodzinne leżenie na łóżku, bez zmęczenia i bez ruchu, w otępiającej bliskości samego siebie, bez żadnej nadrzędnej konieczności, aby było inaczej. Jak pusto, jak pusto, mimo pozorów, że coś się kręci i świeci.

Konkret, który pisarz przeklina, konstytuuje jego istnienie. W istocie – to jest sól jego życia. Przeklęta bliskość samego siebie i świadomość, że z polotem opisze wszystko, a tłum go uwielbi – za niewielką cenę samotności i strachu.

Marcin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

4 comments

  1. Wow, niby przekonywanie ludu do literatury jest bez sensu, tak, jak piszesz. Z tym że właśnie postawiłeś Tyrmanda na mojej wirtualnej i nieskończonej liście do nadrobienia. W kwestii skarpetek, chciałbym, żeby to była prawda, bo sam często dochodzę do jakiejś fałszywej eureki, ale życie pokazuje, że skarpetka to jednak tylko skarpetka, nawet mimo tego, że happy socks są stargetowane dla tzw. cool people. No, i jeszcze jeden plus tego wpisu, nauczył mnie trochę i przypomniał, jak dobrze się zadumać nad książką. Pozdrawiam.

    1. Hej, houseferatu. Przekonywanie nieprzekonanych to domena polityków. Idzie mi o to, że ludzie czytający będą czytać, a nieczytający nie będą, i obu grupom chwała za to. Wartościowanie rozrywki jest obłudne. No i mógłbym teraz żądać od Ciebie satysfakcji za nazwanie mnie cool people 😀

  2. Chyba wrócę do jego książek 🙂 Dziennik 1954, popraw 😉

    1. Wróć, daj znać jak powroty. Najciekawsze są powroty-rozczarowania. Najwięcej ważą, najwięcej zmieniają. Pozdrowienia!