książki: Niewidzialne miasta, Wenecja; autorzy: Italo Calvino, Paweł Muratow oraz Josif Brodski fragmenty ze „Znaku wodnego” i tomu wierszy „Urania”
W „Niewidzialnych miastach” Italo Calvino, Marco Polo rozmawia z Kubilaj Chanem. Zdaje mu relacje ze swych podróży po miastach mongolskiego imperium. Te rozważania w 55 opisach to poetycka i filozoficzna próba odpowiedzi na pytanie czym właściwie jest miasto. W wikipediach (np. włosko- albo anglojęzycznej) „Niewidzialne miasta” przedstawiane są graficznie w tabelkach, gdzie widać, że tytuły, rozdziały i części ułożone są w określonym, kaskadowym porządku. Ale czytać można to dowolnie, po kolei, na wyrywki, albo śledząc poszczególne tematy (Miasta i niebo, Miasta i pragnienia itp., każdy zawierający 5 opisów). To krótka książeczka, czytanie na jeden wieczór. Można wykroić z niej mnóstwo złotych myśli, można podziwiać pisarską wyobraźnię, rozmarzyć się śledząc wizje Calvino. Intelekt angażuje się w tę lekturę jakby przypadkowo, trochę nieśmiało, po pewnym czasie i to mimo że dialogi Marco i Kubilaja całe są filozoficznymi rozważaniami. Czym jest podróż (albo prościej dlaczego podróżujemy)? W jakim stopniu człowiek tworzy miasto a w jakim miasto człowieka? Czy miasto istnieje bez mieszkańców? I w końcu pytanie podstawowe: Czy to my wyrażamy świat czy to świat wyraża siebie przez nas?
Ale być może najprzyjemniej śledzi się w „Niewidzialnych miastach” Wenecję:
-Panie, mówiłem ci już o wszystkich znanych mi miastach.
-Pozostało jedno, o którym nigdy nie mówisz.
Marco Polo pochylił głowę.
-Wenecja – powiedział Chan.
Marco uśmiechnął się:
-A jak sądzisz, o czym ci dotąd mówiłem?
To wyraz kosmicznego porządku, że Marco Polo (zwłaszcza ten calvinowski) jest Wenecjaninem, bo nie ma lepszego miejsca do zadawania pytań o proweniencji nieco abstrakcyjnej.
W Hersylii dla ustalenia stosunków, które rządzą życiem miasta, mieszkańcy rozciągają nici między narożnikami domów, nici białe lub czarne, lub szare, lub biało-czarne, w zależności od tego, czy oznaczają związki pokrewieństwa, wymiany, władzy, przedstawicielstwa. Kiedy nici jest już tyle, że nie można się wśród nich poruszać mieszkańcy odchodzą: rozmontowuje się domy, pozostają tylko nici i podpory nici.” Ze stoku góry uchodźcy z Hersylii spoglądają na plątaninę (…)Jest to wciąż jeszcze miasto Hersylia a oni są niczym.[Miasta i wymiana.4.]
Czyż to nie brzmi jak opis Wenecji? I to tej dzisiejszej, miasta bez mieszkańców, w którym historia (albo czas) przybrały materialną formę. Wenecji stworzonej przez ludzi, lecz tak naprawdę wyrażającej coś abstrakcyjnego. Sieć powiązań, albo, zdaniem poety, żywioł wody. „W swoich bryzgach, blaskach, błyskach, migotach żywioł od tak dawna usiłował poderwać się wzwyż, że nie może zaskakiwać fakt, iż niektóre z tych przejawów po jakimś czasie nabrały masy, ciała, stałości.” [Josif Brodski, Znak wodny].
I ta wyrosła z wody Wenecja jest skończenie (albo nieskończenie -oba przymiotniki pasują) piękna:
Przybywszy do Filidy z upodobaniem przyglądasz się ile najprzeróżniejszych mostów łączy brzegi kanałów: mosty wsparte na filarach, ułożone na łodziach, mosty o ażurowych balustradach, wygięte łukowato, przykryte daszkiem, wiszące; jak różnorodne okna wychodzą na ulicę: okna dwudzielne, mauretańskie, lancetowate,, ostrołukowe, zwieńczone lunetami lub rozetami; ile rodzajów nawierzchni pokrywa ziemię (…)” „Szczęśliwy ten, kto codziennie ma przed oczami Filidę i bez końca ogląda to, co się w niej mieści. [Miasta i oczy. 4.]
Wiadomo też, że z czasem Wenecja zawarła zupełnie inną niż my umowę. Nam czas ucieka, Wenecja go gromadzi, skupia w sobie i powiela (bo przecież jest dziełem sztuki).
W Melanii, wychodząc na rynek, za każdym razem trafia się w sam środek dialogu: żołnierz-samochwał i pieczeniarz wynurzają się z bramy, i spotykają młodego rozrzutnika i nierządnicę:” albo może to też być ojciec-skąpiec, zakochana córka i rajfurka, albo tyran, powiernica i astrolog. „Kto wygląda na rynek w odstępach czasu, słyszy, że dialog zmienia się z aktu na akt, nawet jeśli życie mieszkańców Melanii jest zbyt krótkie, żeby mogli to spostrzec. [Miasta i umarli.1.]
Być może aby w dzisiejszej Wenecji w pełni podziwiać akt, który właśnie rozgrywa się na scenie trzeba być przybyszem z zewnątrz. To miasto, które się usamodzielniło i nie potrzebuje już mieszkańców.(Oto zdanie, którego nie powinno pisać się po włosku). Mieszkańców zastąpili turyści. I może to wcale nie jest nic złego. Bo w jakimś sensie teraz to Wenecja wybiera tych, którzy depczą jej bruki.
Carlo Gozzi tak pisze w swoich pamiętnikach: Na wybrzeżu degli Schiavoni stoi ławka, na której przesiaduję chętniej niż gdzie indziej: tu tylko dobrze się czuję. Chyba nikt mi nie powie, że powinienem lubić całe wybrzeże tak samo, jak to właśnie miejsce.
Któż zabroni wybrać nam Wenecję na swoją ojczyznę, nawet gdy podróżujemy tam rzadko i to głównie w wyobraźni.
A z Gozzim (i przy okazji Canaletto, Widok Wenecji, wybrzeże degli Schiavoni), weneckim XVIII- wiecznym dramaturgiem, którego fantastyczne komedie wskrzesiły w Najjaśniejszej triumfujący teatr masek, wkraczamy do kolejnej Wenecji, tej przedstawionej w cyklu „Obrazy Włoch” przez Pawła Muratowa. O samym Gozzim przeczytamy:
Wszystkie [jego] sztuki to po prostu zapisane sny, może sny na jawie, sny dziwaka i marzyciela. Trudno nawet traktować je jako utwory literackie. Może więc maja jakąś inną wartość obiektywną? Aby je ocenić trzeba mieć w sobie „coś z Gozziego” czyli być po trosze dziwakiem i marzycielem. Podobnie trzeba uznać, że istnieje pewien odrębny świat, świat Gozziego, którego urody nie zdoła ujrzeć człowiek obcy i obojętny.
Ładnych parę(naście?) lat temu widziałam na scenie (operowej) „Miłość do trzech pomarańczy”. Zabrakło mi wtedy tych słów Muratowa, żeby w rozbawieniu i pomieszaniu po spektaklu ująć dobrze to, co czułam. Szkoda, że po polsku większość bajek Gozziego jest niedostępna, ewentualnie dostępna w adresowanych do dzieci przeróbkach. Z pewnością jednak to „coś z Gozziego” jest pierwiastkiem bardzo weneckim.
Zamieszczony wyżej obraz wcale nie przedstawia sceny ze sztuki Gozziego (w nich jest jeszcze dziwniej). To jeden z wielkiego cyklu niewielkich płócien Pietro Longhiego – mistrza weneckiej bauty (biała pół-maska z wydłużonym nosem i czarną pelerynką), cudownie ilustrujących osiemnastowieczną codzienność Serenissimy (dziś w Ca Rezzonico). Młodego nosorożca sprowadził do miasta w 1751 roku wpływowy arystokrata (Giovanni Grimani) aby uświetnił swą egzotyką karnawał. Longhi to „malarz życia ulicznego”. W Wenecji przecież „nikt nie przesiaduje w domu”. „Salą balową była tu ulica, a strojem jednakowa dla wszystkich bauta” (Wkrótce niejaki Napoleon nazwie Plac św. Marka najpiękniejszym salonem Europy.)
Casanova jest symbolem weneckim chyba równie charakterystycznym co czytający lew św. Marka (który z kolei w roli wykształconego czworonoga bardziej jest przekonujący niż Pegaz, bo łatwiej przewrócić stronę łapą niż kopytem – tak przynajmniej twierdzi Brodski). A Muratow tak otwiera rozdział o Casanovie:
Wenecjanin Giacomo Casanova napisał jedną z najniezwyklejszych książek. Można z nią zżyć się bardziej niż z niektórymi ludźmi lub z wydarzeniami rzeczywistego życia. Jeżeli cel wszelkiej autobiografii na tym właśnie polega, to ta autobiografia jest chyba najlepszą ze wszystkich, jakie napisano.
później
Chociaż rękopis Casanovy był „poprawiony” przez jakiegoś literacinę z trzeciej dekady XIX wieku (…) każdy pisarz powinien uważnie przyjrzeć się, w jaki sposób autor zdołał natchnąć te wszystkie stronice życiem. Każdy powinien zapoznać się z tym przykładem gigantycznej siły narracyjnej.
A jako że rozmawiamy tu o najromantyczniejszym z miast i wspominamy największego uwodziciela w historii, zacytuję przekornie jeszcze dwóch Wenecjan. Samego Casanovę głoszącego wielokrotnie na kartkach „Pamiętników”: „Miłość to tylko ciekawość.” I poetę, który spoczywa na wyspie San Michele: „Choć Wenecja jest dobrym miejscem na miodowe miesiące (…) nie ma lepszego tła z którym mogłoby się zlać blednące i znikające urzeczenie; słusznie czy niesłusznie, żaden egoista nie może długo pełnić funkcji gwiazdy w tej porcelanowej scenerii nad kryształową wodą, gdyż to ona jest gwoździem programu.”[Brodski, Znak wodny]
„Porcelanowa sceneria nad kryształową wodą” i zamożna, pracowita, długowieczna Republika Wenecka stanowiły dla sztuki wspaniałą parę rodziców. I Muratow o obojgu opowiada fenomenalnie. (Uwagi o XVIII wieku, nie tylko w Wenecji, są arcyciekawe, błyskotliwe i często zaskakujące) A wśród latorośli tej pary będą Gozzi i Casanova; malarze – Carpaccio, Giorgione, Bellini, Canaletto, Guardi, i architekt Palladio (w Wenecji jego dziełem jest wspaniała sylwetka i cudownie klasyczne wnętrze bazyliki San Giorgio Maggiore). Tomik nie zestarzał się nawet jako przewodnik, bo przypisy informują nas, gdy ruchome dzieło sztuki znajduje się gdzie indziej niż 100 lat temu, w czasach jego powstania.
Zachwycały mnie analizy malarstwa u Muratowa. Jest w nich i ogromna wiedza i własny sąd, życzliwość, zachwyt, a jednocześnie niewiarygodna samodzielność myśli. Giorgione to malarz „niczym niewypełnionej chwili”. „Nic bardziej niż jego malarstwo nie jest odległe od wiecznej płynności świata (…)” albo: „Bierna, pozbawiona myśli sztuka Giorgiona była na wskroś muzykalna w swojej jeszcze niezdecydowanej i pierwotnej malarskości”. Żeby napisać „bierna, pozbawiona myśli” i żeby nie dźwięczał w tym zarzut ani złośliwość, trzeba być niewyobrażalnie wrażliwym odbiorcą sztuki.
Niektórych weneckich mistrzów możemy podziwiać w galeriach całej Europy. Giorgione, choć atrybucja prawie każdego jego płótna budzi jakieś wątpliwości, więc jest go de facto bardzo mało (8-9 obrazów?), prezentuje się wspaniale całkiem blisko naszych granic, bo w Muzeum Sztuk Pięknych w Wiedniu i w Galerii Starych Mistrzów w Dreźnie.(Detal powyżej, trzeba przyznać wyjątkowo impresjonistyczny, z dzwonnicą św. Marka i Pałacem Dożów, to fragment Czytającej Madonny ze zbiorów oksfordzkich.) Podobnie jest z dostępnością Tycjana, którego wielkie muzea mają całe sale, i który, prawdę mówiąc, często zaczyna oglądającego nużyć, perfekcyjnie powtarzanymi motywami.
Ale są tacy weneccy malarze, których można należycie docenić tylko w Wenecji. Wielcy czyli Tintoretto i Carpaccio i może nie tak wielki, ale przecież wspaniały – Pietro Longhi.
Skupimy się na tym co Muratow pisze o Tintoretto, bo to 500 urodziny tego syna farbiarza jedwabiu Wenecja uroczyście świętuje w 2018 roku. Zresztą : „Przechadzki po Wenecji nie mogą mieć wznioślejszego celu niż poszukiwanie obrazów Tintoretta.”
Pędzel tego zapaleńca nie zawsze za nią [wyobraźnią, ekstazą duchową] nadążał i nie wszystko co Tintoretto namalował jest całkowicie piękne i udane. Bohaterskie wysiłki tego śmiałego ducha niekiedy kończyły się niepowodzeniem. Na jego płótnach zwycięża czasem chaos, a wtedy przypominają w swoim nieładzie rozproszone tłumy zwyciężonych w jakiejś wielkiej bitwie. Ale nawet w tych niepowodzeniach odczuwamy wspaniałość nieurzeczywistnionych dążeń artysty, toteż nie wzgardzi nimi ten, kto widział jak działa w chwilach szczęśliwszych owa wyobraźnia podobna do błyskawicy.
Żeby pokazać tu samą esencję malarstwa Tintoretto powinnam sięgnąć po Ukrzyżowanie – koronę na wspaniałym cyklu płócien ze Szkoły Św. Rocha (Scuola Grande di San Rocco) tej weneckiej Kaplicy Sykstyńskiej. Ale to zbyt potężny obraz na tak skromny tekst. (Muratow: „ta Golgota to cały świat”). Zadowolimy się więc „Obmywaniem stóp”. Wiszący w Madrycie, w Prado, obraz, znakomicie pokazuje gigantyczną siłę narracyjną Tintoretta (zupełnie jak u Casanovy), niespokojnego ducha, który nadaje nieoczekiwaną dynamikę nawet najspokojniejszym czynnościom. „Mały farbiarz” w tych religijnych obrazach wspaniale portretuje codzienność, sylwetki i gesty weneckiej ulicy, tak, że oglądamy je jak kadry rzeczywistości, mgnienia szesnastowiecznej Wenecji. (Warto popatrzeć pod tym kątem na wszystkie Ostatnie wieczerze malarza).
„Wenecja” Muratowa stanowi niezapomniany zbiór olśnień. Całe „Obrazy Włoch” przetłumaczył dla nas Paweł Hertz. Ich język: spokojny, klasyczny, jasny i prosty (nie ma tu trudnych słów, górnolotnych wzlotów wyobraźni, tak łatwej do osiągnięcia przy pisaniu o sztuce emfazy) jest urzekający. Polecam Państwu te tomy gorąco.
Pożegnamy się z miastem, które opiera się czasowi, otoczonemu wodą tuszującą patos życia, miastem, które tylko zawisłe nad kanałami mosty, powstrzymują przed ucieczką w morze, strofą – rzecz jasna – Brodskiego:
„Światło oczy rozwiera tak jak muszlę; uszy
zaleje ci głos dzwonów dźwięczących jak co dzień.
A to do wodopoju stado kopuł ruszy
połknąć zmarszczki na wodzie.
Z rozpostartych okiennic w nozdrza cię uderzy
mocna kawa z cykorią i w nosie zakręci.
W gardle smoka umoczył złoty święty Jerzy
kopię, jak w atramencie.”
Agnieszka Ardanowska
Wszystkie obrazy za commons.wikimedia Po kolei:
Canaletto „Plac Św. Marka” ze zbiorów Instituto Ricardo Brennand – Recif, Brazylia
Canaletto „Wenecja, nabrzeże degli Schiavoni”, Soane Museum, Londyn
Pietro Longhi „Nosorożec” – National Gallery, Londyn, niemal identyczny znajduje się w zbiorach Ca’ Rezzonico w Wenecji
Vittore Carpaccio „Lew Św. Marka”, Wenecja, Pałac Dożów
Giorgione „Czytająca Madonna”, detal, Ashmolean Museum, Oxford
Tintoretto „Chrystus myjący stopy uczniów” Muzeum Prado, Madryt