Type and press Enter.

Andrzej Kuśniewicz / Lekcja martwego języka

Andrzej Kuśniewicz swą pasję literacką realizował dwutorowo: lewą ręką ochoczo spisywał donosy na swoich kolegów, prawej używał zaś do tworzenia literatury rozumianej bardziej tradycyjnie. Nie jestem powołany, by oceniać czy rozliczać działalność lewicy; spodobało mi się jednak, co czyniła prawica.

Trwa ostatni rok Wielkiej Wojny, nazwanej później I wojną światową. Porucznik armii austro-węgierskiej, Alfred Kiekeritz, zjeżdża do niewielkiej miejscowości w Galicji, by z dala od frontu leczyć się z gruźlicy. Tylko czy porucznika, trochę zapóźnionego i nieco skarlałego dekadenta, cokolwiek jest jeszcze w stanie uratować?

Toczy go bowiem nie tylko choroba ciała, ale i duszy. Za dużo napatrzył się na wojnę, zbyt często zabijał. Zobojętniał i zatracił miarę moralną. Nie przypadkiem w końcowym stadium swej choroby zwraca się ku Nietzschemu. Na tym jednostkowym przykładzie widać, jak I wojna światowa, która dzięki rozwojowi techniki wzniosła machinę śmierci na nowy poziom, przekroczyła pewną granicę, przyszykowała w powszechnej świadomości grunt pod wydarzenia drugiej.

Co ciekawe (i niezbyt poprawne politycznie), w ujęciu autora wyrazem degeneracji porucznika jest również jego nie do końca uświadomiony, najwyraźniej mocno w myśl nauk Freuda wyparty homoseksualizm. Zastępczą satysfakcję seksualną znajduje więc narrator w akcie zabijania, co szczególnie czytelne staje się pod koniec powieści.

A ta jest cała przeniknięta symboliką śmierci. Kończą się istnienia zwierząt zamienionych w myśliwskie trofea. Kończy się życie porucznika, kończy się wojna i kolejny rozdział niewinności człowieka. Kończy się jesień i cykl przyrody. Kończy się wreszcie Monarchia Austro-Węgierska, pewien porządek świata. I fascynuje mnie, jak pojawiające się pod koniec utworu autotematyczne wstawki w dziwny sposób wpisują w ten wszechogarniający nastrój, dyktat Kostuchy. Bo przecież kończy się i sama powieść.

A „Lekcja martwego języka” okazuje się ostatecznie lekcją dość uniwersalną, bo obok zbiorowego wymiaru ludzkiego miotania, niesie również opis egzystencjalnego dramatu, z którym każdy z nas musi się zmierzyć samotnie. Porucznik Kiekeritz próbuje oswoić śmierć poprzez nadanie jej mitologicznego znaczenia, poprzez zastąpienie religii sztuką i choć czyni to w sposób głęboko wykoślawiony, sama recepta nie jest może wcale ostatnią z możliwych dróg uporania się z ludzką kondycją.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *