Gdy Jarosław Iwaszkiewicz przyjmował w 1954 roku propozycję pisania do „Życia Warszawy” cotygodniowych felietonów, przyświecała mu idea niesienia kultury pod strzechy wymęczonego i przetrzebionego narodu. Nie spodziewał się wówczas zapewne, że teksty te ukazywać się będą aż przez 25 lat. Niedawno „Czytelnik” dał ich spory wybór.
Charakter „Rozmów” jest z założenia popularny, trudno więc czynić zarzut z ich przystępności; ale zbyt rzadko pojawia się tu błyskotliwa uwaga, przenikliwe spojrzenie. Królują opinie ułagodzone, byle nikogo nie urazić. Sam Iwaszkiewicz identyfikuje zresztą ową letniość, brak kontrowersji i ostrzejszych sądów jako główną wadę tych felietonów.
A nie jest to wada jedyna. Dominuje ton życzliwego, niemniej irytującego dydaktyzmu. Zbyt często pojawiają się pompatyczne, uciekające od konkretu sformułowania, nagromadzenie pochwalnych epitetów, jakby zaczerpnięte z języka partyjnych zgromadzeń. Przy tym zdradza Iwaszkiewicz predylekcję do sądów skrajnie autorytatywnych, tych wszystkich „jest oczywistym”, „jak wiadomo” itp.
I choć są „Rozmowy” wiernym obrazem życia kulturalnego, a przede wszystkim literackiego tamtych czasów, to nie mogą wybrzmiewać pełnym tonem, skoro boleśnie brakuje w nich wielu wielkich nazwisk, kreujących polską kulturę poza administracyjnymi (a raczej politycznymi) granicami kraju.
Nieuważny czytelnik – zwłaszcza taki, który, podobnie jak ja, jedynie przekartkował wstęp – łacno może więc przeoczyć miejsca, w których Iwaszkiewicz, utrzymując ten sam lekko napuszony ton, wprowadza do gry ironię, która całkowicie odwraca sensy jego wypowiedzi. Dla tych momentów warto go czytać, choć i ironii zdarza się chybiać, gdy sprawa jest zbyt osobista, a duma zbyt urażona.
Chwilami pojawia się jednak na szczęście dystans wobec siebie. Szczególnie dobry (i zabawny) jest tekst „My, klasycy”, na poły autoironiczny, na poły sentymentalny, w którym opisuje autor wrażenia z zetknięcia się ze swoimi (pisanymi, nie rzeźbionymi czy odlanymi) pomnikami.
A w pewnym momencie zmienia się ton tych felietonów, uszeregowanych tu chronologicznie. Przyczyną są odejścia kolejnych kolegów po piórze, obfite żniwo śmierci wśród rówieśników pisarza. Stąd stosunkowo wcześnie zaczyna Iwaszkiewicz snuć refleksję o przemijaniu i szykować się do przejścia na drugą stronę.
I dopiero znajomość jego biografii pozwala zrozumieć, że nie mniej boleśnie doświadczała go śmierć w życiu prywatnym, zabierając kolejno jego wielką miłość Jerzego Błeszyńskiego, jego siostry, w końcu żonę Annę. Do tego Iwaszkiewicz w późnym wieku zwątpił w swoje dzieło, obawiał się, że nie zostawi po sobie niczego godnego zapamiętania.
To wyzierające spod późnych tekstów zwątpienie czyni „Rozmowy” książką lepszą, a zarazem przeraźliwie smutną. To zatem jeszcze jeden dowód, że prawdziwa literatura bierze się z cierpienia. Tak wrażliwy literat jak Iwaszkiewicz jest tej tezy doskonałą egzemplifikacją.
utracjusz