Type and press Enter.

WIELOGŁOS / OZIMINA / WACŁAW BERENT

Po lekturze Oziminy Wacława Berenta, tkwię w pewnym rozbiciu. Po pierwsze jestem zachwycony: bogactwem myśli upakowanych w książce i bogactwem języka, którym myśli te zostały spisane. Po drugie zaś czuję przemożną bezsilność, poczucie że książka, mimo wszystkie moje chęci i wielkie próby skupienia, w dużej mierze uciekła mi między palcami.

Po Berenta sięgam po poleceniu Utracjusza. A literackie polecenia Utracjusza to jedna z kilku rzeczy na Ziemi, których można być pewnym; coś jak następstwo pór roku albo niejadalność brukselki. Sięgałem więc ochoczo i skwapliwie mimo ostrzeżeń, zawartych w tekście pokładowego kolegi, z nieco pochopnym zapałem i entuzjazmem. Litery Berenta są bardzo ciężkie i każda kolejna strona, akapit, a nawet zdanie, wymagają wielkiego skupienia, stałej czujności – przekonałem się o tym bardzo szybko, potykając się co rusz i wracając, by powtórzyć akapit, w którym myśl gdzieś uciekła.

Autor zamyka całą akcję Oziminy w jednej dobie, na małej przestrzeni i w wąskich ramach czasowych stłacza multum postaci, mnóstwo poglądów, zdań i doświadczeń i zderza je wszystkie ze sobą w złożonej polifonii, która przy odrobinie nieuwagi może stać się kakofonią, czytajmy więc uważnie!

Na połowę książki rozlewa się bal, w trakcie którego tak zwane elity wymieniają się poglądami na różne sprawy. Starzy, pamiętający jeszcze powstania i wielkie wzloty romantyzmu, przyglądają się z dezaprobatą młodym fircykom, wydelikatnionym artystom i intelektualistom imponującym młodym damom wygładzonymi gadkami. Jest tu pewna cudowna rozmowa, w której jeden z tych starszych, narzekając na te nowe czasy, skarży się pewnej damie, że nie minął jeszcze wiek od czasu, gdy na podobnych spotkaniach zagadywano do pań, chwaląc się tym, ile w walce armat zdobyto. Ta odpowie mu tak, pozostawiając go bez słowa: no to jak, ile pan tych armat zdobył?

W pokoju obok pali się cygara i dyskutuje o wielkim świecie i o przyszłości. Kilka kobiet, choć w głównej sali, siada na uboczu, odcinając się od całego tego towarzyskiego gwaru, ktoś się dosiada, ktoś zagadywać próbuje i toczą się rozmowy o młodości i starości, o duszach kobiecych i duszach dziewczęcych… A dziewczęta gonią, to za pianistą, to za śpiewakiem, to same za sobą i swoje własne mądrości wymieniają. I wszystkie te głosy mówią naprzemiennie: ktoś przygląda się z boku, ktoś szepce na ucho, ktoś z wielką powagą wygłasza prosto w oczy. Oto zatłoczone salony a w nich skondensowany duch polski po dziesiątkach lat zaborów.

I nagle, jak kubeł wody wylany na zbyt gorący czerep, pada słowo, od którego wszystko milknie: wojna! Wszystko milknie, ale zaraz z nową siłą wybucha. Kobiety biadają, starzy i dzielni kpią sobie z młodych i słabych, ci zaś silą się na zapewnienia, że odwagi im nie brakuje (przy czym zapewniają głównie siebie samych). A potem, po tych ciągłych zderzeniach, są sceny wyjścia na ulicę i zderzenia jeszcze większe. Tutaj słowa ustąpią czynom, zamiast goryczy, poleje się krew, strach przybierze namacalne, wyraźne kształty.

I tak zmieniają się epoki a Berent rysuje tutaj tego pogranicza krajobraz, pełna paleta myśli nowo- i starowiecznej zastyga na papierze i czeka na czytanie. Ot, wielogłos pogranicza.

Jak się w tym wszystkim nie pogubić? Nie mam pojęcia. Jak pisałem, wskoczyłem w tę rzekę na główkę, nie badając wcześniej ani jej głębokości ani porywczości jej nurtu. Po odłożeniu książki na półkę, mam poczucie, że znaczna jej część zapodziała się gdzieś między słowami.

Tekst ten ma zatem z jednej strony charakter zachęcający, bo te zmagania z myślą Berenta, spisaną polszczyzną aż skrzącą się od gwałtownego bogactwa, to jest rzecz niebywała! Z drugiej zaś, jest to tekst ostrzegawczy. Nie ma sensu zadawać sobie pytania, czy warto po Berenta sięgać – to pytanie retoryczne. Warto natomiast zastanowić się, kiedy po niego sięgnąć. Najlepiej wybrać jakiś spokojny czas, może urlop, może jakieś święta (tak się składa, że „jakieś święta” idą), czas w którym ze spokojem da się przyjąć tę słuszną porcję przebogatych myśli.

Ale i ci, którym nawet połowa książki gdzieś ucieknie, nie powinni się martwić – to całkiem dobra okazja do powrotu i ponownej lektury i – jak zasugerował Utracjusz – stwierdzenia, że być może w międzyczasie się zmądrzało. Czego sobie i Państwu życzę, podobno miłe uczucie.

niesławne p

Skomentuj niesławne p Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

2 comments

  1. Pierwszy przeczytany tekst po długiej przerwie, odkąd nie mogłem przeczytać nic na wordpressie 🙂
    Pozdrawiam załogę!

    1. Powroty są zawsze (albo przynajmniej zazwyczaj) dobre! Załoga również pozdrawia!