Type and press Enter.

DRZAZGI I / DO PIONU!

I

Piszący chętnie wiódłby życie horyzontalne, i w wyznaniu tym czai się nie tyle tęsknota za tak zwanymi szerokimi horyzontami, co zwyczajne, błahe lenistwo, które, nieco na siłę da się upiększyć szlachetniejszymi względami. Uległość względem grawitacji brzmi całkiem poetycko, myślę sobie i przed oczami mam taniec galaktyk i narodziny gwiazd i wielkie mgławice i inne wielce wielkie rzeczy. I myślę z błogością, że wszystkie te kolosy tańczą tak, jak zagra im grawitacja. To tak samo jak ja, kiedy leże i wstawać ani myślę. To jest ten sam taniec, ciekawe, czy emituję jakieś małe fale grawitacyjne? Ale wróćmy do punktu wyjścia. Choć chciałoby się krzyczeć: gińcie, wszyscy wertykałowie!, trzeba wstać i iść (jak nakazał poeta).

II

Nie wstanę! Tak będę leżał!, o, tak wszystko we mnie krzyczy, ale mimo wszystkie mniej, lub bardziej romantyczne wizje i usprawiedliwienia, wiem, że prędzej, czy później nastąpi ten moment i przyjdzie mi wstać i nieść w świat pionową ewangelię. W pierwszej linii przymusu, ramię w ramię stoją biologia, fizyka i gramatyka. Leżenie, wstawanie, bycie, istnienie – jeżeli słowa te zestawimy bezpośrednio z „ja”, uzyskamy czasowniki. A problem z czasownikiem jest taki, że jest to słowo wymagające wydatku energetycznego, pracy. Poza tym już samo istnienie „ja” rodzi czasowniki, przyciąga je jak muchy. Kiedy mówię: „jestem” i kiedy tak myślę, a nawet wtedy gdy nie mówię i nie myślę niczego, to wciąż, po prostu i zwyczajnie jestem. Pojawia się czasownik i zjada jakąś ilość energii, ciało ma jej mniej. Biorąc zatem pod uwagę jedynie biologię, fizykę i język, mogłoby się wydawać, że bycie najbardziej oszczędne jest też najbardziej logiczne i oczywiste. Zużycie zapasu energii równa się końcowi tego bycia. Czy zatem właśnie w leżeniu i oszczędzaniu energii najpełniej przejawia się tak zwana miłość życia? Można by tak pomyśleć, jest to wizja wcale atrakcyjna, pamiętać należy jednak o tym, co już napisane: każdy diabelny czasownik jest działaniem. Pół biedy z bezokolicznikami – choć być albo nie być stanowi naprawdę doniosłe pytanie, problemem jest raczej niewielkim – cały ambaras pojawia się dopiero, kiedy to „być” zamienia się w „jestem”, „ja jestem”, o zgrozo! Więc skoro jestem, zegar już ruszył i energia (a wraz z nią ja) powoli ucieka, zmierza do punktu zero. Ciało mówi więc trać możliwie mało (swoją drogą zauważcie, że i tracenie jest czynnością. Ten, który traci, traci więc podwójnie!) ale zaraz dodaje do tego daj mi jeść! Bycie człowiekiem to jest dziedzina czasowników a każdy czasownik kosztuje, do gry wchodzi więc matematyka, bilans zysków, bilans strat. Trzeba więc wstawać i zdobywać (do zdobywania, jako czynności, również dodajemy w równaniu znak ujemny), by bilans był dodatni. Wygrywa oczywiście optymalność, wygrywa oszczędność. Jeśli coś może być prościej albo trudniej, wówczas nigdy nie wybiera tej drugiej możliwości. Trzeba wstawać, trzeba zdobywać i pilnować, żeby nie zbliżać się do zera.

III

Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?

Leibniz

IIII

Jakoś tak wyszło, że od lenistwa przechodzimy wprost w tematy trudne. Pisałem wyżej o tym, jak biologia z fizyką wymuszają na nas ruch i działanie, a matematyka pilnuje, by działanie przynosiło siły wystarczające do dalszego działania. Oto i całe bycie Twojego ciała. Bilans musi być na tyle korzystny, żebyś jutro rano mógł / mogła wstać i zatroszczyć się o ilość energii na dzień kolejny. Najpierw robią to za Ciebie inni, w dzieciństwie możesz więc leżeć i nabywać niezbędną wiedzę i niezbędne umiejętności, by wkrótce samemu móc się martwić o swoje siły, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, również o siły innych. Jest to zatem koło, błędne koło, chciałoby się powiedzieć, które toczy się już za sprawą pępowiny i toczyć się będzie do samego końca. Wizja wcale ponura, prawda? W głowie człowieka cnotliwego rodzi się zaraz mnóstwo pytań, gdy o tym myśli, z tym głównym na czele: po co to wszystko? Ciągłe to wydawanie i odnawianie paliwa. Czy głównym powodem Twojego dzisiejszego wstania jest możliwość zapewnienia sobie wstania jutrzejszego? Dziwna machinalność biologii ale i całej natury, bo przecież wszystko krąży i wraca wciąż na swoje miejsce (jak powiada Kohelet), wszystko to sprawia, że instynktownie chcemy widzieć w tych rytmach coś więcej. Może, by pozbyć się wrażenia tego bezosobowego rytmu, nazwijmy to tańcem, może drogą w jakimś kierunku (poczucie kierunku zawsze krzepi). Gdy myślę o tych obrotach, wyobraźnia podsuwa mi kolejne obrazy. Widzę ptaki karmiące coraz nowe pisklęta, które same jeszcze nie przygotują się na nadejście jutra (poza tym ptaki bardziej niż my wszyscy rozumieją ideę cyklów i krążenia), tyle pracy tylko po to, by przywitać kolejny dzień. Widzę topornie wolny obrót naszej planety. I widzę jak sonda Juno przelatuje nad Jowiszem i wszystkimi jego kłębami, na myśl przychodzi mi Marek Oramus, ze swoim Arsenałem. Jest tam scena, w której bohaterowie, odbywając kosmiczną podróż, przelatują obok Jowisza właśnie i przyglądają mu się, rozmawiając przy tym o tych cyklach. O tym, że i bez naszej wiedzy, ba!, bez naszego istnienia, one tutaj były i krążyły, niewysłowienie piękne i przerażające (tym bardziej, że nikt na nie nie patrzył, nikt o nich nie mówił i nikogo nie przerażały!). Wnioski z tego przelotu wstawiam poniżej.

IIIII

Żyliśmy przez długie lata o sześćset milionów kilometrów stąd, teraz przylecieliśmy z wizytą. Pobędziemy tutaj, odlecimy z powrotem, narodzą się nasze dzieci i wnuki, potem wnuki naszych dzieci i wnuki naszych wnuków – a tu ciągle, bez najmniejszych przestojów, będzie działać ta przeraźliwie dokładna i samowystarczalna maszyneria.

Marek Oramus, Arsenał

IIIII I

Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?, powtarzam. To pytanie rozciągnąć możemy od rzeczy najbardziej błahych, po rzeczy najdonioślejsze. Od obrotów ciał niebieskich, przez ptaki lecące na południe, aż do mnie, który wstałem dziś rano i mimo wszystkie tęsknoty i bezsiły napełniam życie wydarzeniami o charakterze pionowym. Była mowa o cyklach natury i o biologii. O ile sens rytmiki tych pierwszych jest dla nas nieodgadniony, o tyle znaczenie i cel tej drugiej znamy. Słyszałem kiedyś piękny wykład, w którym, korzystając z przykładu żaby, wyjaśniono biologiczny sens życia: sensem życia żaby jest wyprodukowanie nowych żab. Zatem jeśli umieścić ciało i biologię w centrum, wówczas przyjąć trzeba, że cały ten heroiczny wysiłek powstania i ruszenia naprzód, dokonuje się po to, by przekazać dalej geny. Czy dzień ten zbliżył mnie do tego? Ciężko powiedzieć. Tak czy inaczej, myśl ta nie napawa optymizmem. Życie człowiecze, w skali globalnej, to jest od narodzin po śmierć, to jest kolejny cykl, jeden obrót jakiegoś wielkiego koła. Wychodzi więc na to, że suma wszystkich moich obrotów ma na celu nic innego, jak tylko wywołanie kolejnego krążenia. A suma żyć większej ilości ludzi w szerszym przedziale czasowym wprawia w ruch obręcze kultur; suma zaś tych składa się na dzieje. Dzieje człowieka, to mały wycinek historii naszej planety, ta zaś odbywa swoje życie jako jedna z wielu planet, krążących wokół wielu gwiazd, składających się na wiele galaktyk… można by tę listę rozciągnąć aż do granic naszego poznania. I jest to być może krzepiące, da się w końcu przeciągnąć linię od mojego wstawania i działania, do życia wszechświata i to w zaledwie kilku krokach.

IIIII II

Nie mniej jednak samo wesołe uczestnictwo w cyklach kosmosu (jakkolwiek porywające i fascynujące), nie jest dla piszącego wystarczająco kojące i satysfakcjonujące, do wstawania i działania mobilizuje pewnie słabiej, niż sama biologia. Pociechą byłaby pewność, że cała ta machina toczy się w jakąś stronę – toczy się co prawda na tyle wolno, że nigdy tego celu nie poznamy, ale owa nieokreślona „jakaś strona” powinna nam wystarczyć. Pewności rzecz jasna nie ma, mam jednak nadzieję i wiarę, że tak właśnie jest. Bezcelowość tego wszystkiego byłaby doprawdy niewyobrażalnym rozczarowaniem i niepodobieństwem. Pół biedy z sensem całego kosmosu – bardziej wściekałbym się o bezcelowość mojego codziennego wstawania i starań. Czy więc odrzucam myśl o tym bezkształcie przez lęk przed bezsensem i pustką (byłbym wówczas emocjonalnie stronniczy)? Pocieszam się tym, że bezsensowny świat nie byłby (chyba!) w stanie urodzić jakiegokolwiek sensu. Tymczasem sens jest i jestem o tym przekonany. Bo przecież cały ten wysiłek, stawianie masztu i żegluga w pozornie świadomym i celowym kierunku ma jakieś przyczyny i wydźwięk, poza biologią i koniecznością przekazania dalej genów. Jeśli usiądziemy i spokojnie o tym myśleć zaczniemy (a nie muszą to być wcale przemyślenia najgłębsze), odkryjemy, jak małą rolę odgrywa biologia w naszym życiu. Nie wstajemy przecież rano z radosną myślą „dziś będę się rozmnażać!” (chyba, że ktoś tak ma, wówczas winszuję!); jedzenie dobieramy według naszych gustów, a nie tego, ile dostarczy nam kalorii (swoją drogą częściej wybieramy, albo przynajmniej powinniśmy wybierać to jedzenie, które przyniesie nam mniej kalorii); gdy się ubieramy, myślimy o kolorach, krojach, wzorach zdobiących nasze odzienie, o właściwości grzewcze martwimy się nieczęsto. Żyjemy więc i działamy bardziej pod prąd biologii, sprzeciwiając się jej. Społeczeństwo i kultura, będące przecież tworami naturalnymi, w dziwny sposób stawiają nas w opozycji do natury, zupełnie jakby pochodziły z zupełnie innej, niż natura dziedziny. Często zdarza się nam z góry zakładać ten podział, używać przymiotnika „sztuczny” gdy mowa o wytworach kultury człowieka. Przecież i szympansy używają prostych narzędzi do zdobywania pokarmu, czy i one sprzeciwiają się naturze, czy kamień rozbijający orzech jest gościem spoza dziedziny natury? A może emanacją innej niż materialna warstwa tejże (jakiegoś napędzającego ją Logosu)? Jeśli chodzi o rzecz tak ważną, jak sens bycia, odwracamy się od tego, co nakazuje biologia i kierujemy się celami, które sami sobie wytworzyliśmy – funkcjonowanie w społeczeństwie, uczucia i emocje, własne ambicje i tak dalej. Niech brzmi więc pytanie: skąd się biorą te pozanaturalne, pozornie antynaturalne drogi, którymi chodzimy? Odpowiadał nie będę.

IIIII III

Wstałem więc dziś, by zarobić pieniądze – to zdanie da się jeszcze podciągnąć pod biologię, w końcu pracujemy by mieć co jeść i mieć gdzie spać, jest więc praca protezą, przedłużeniem biologii, jest ważna, ale jak bardzo ważna? Osobiście nie stawiam pracy najwyżej, Bogiem a prawdą wstaję dla innych rzeczy. Są Hrabal i Miłosz i trzeba ich czytać. Trzeba usiąść przed klawiaturą i napisać jakiś tekst. Trzeba wyjść z domu i przejść się pod pięknie chmurnym niebem, przy okazji myśląc nowe wiersze i odwiedzając po drodze przyjaciół. A może, przede wszystkim, trzeba wnieść jakieś dobro do tego świata?, stwierdzam w nagłym olśnieniu. Może o to właśnie chodzi? Przecież nieprzerwany ciąg kolejnych cyklów, rytmicznie powtarzających się od narodzin aż po śmierć jest rzeczą przerażającą i nieznośną. Być może to przynoszenie dobra, jakkolwiek sztampowo nie brzmi, jest przełamaniem tego błędnego koła? Ale jakie to ma znaczenie, w nieskończenie złożonym i skomplikowanym mechanizmie kolejnych trybów i kół zębatych, jakim jest wszechświat? Każdy kto widział słynne zdjęcie z Małą Niebieską Kropką, dobrze zdaje sobie sprawę z naszej peryferyjności i może pomyśleć cokolwiek ironicznie o rewolucyjnych postulatach wprowadzania dobra we wszechświat. Na kilka zdań wróćmy do zagadnienia naturalności: czy dobro jest naturalne? W jednej ze swych książek ksiądz Heller pisze, że dobro, w sensie piękna jest naturalne, to, że cos powstaje, i że jest, i że jest piękne, możemy zaklasyfikować jako dobro (tak samo jak rozpad i zniszczenie, odruchowo nazwiemy bezosobowym złem). Ale co z dobrem w sensie moralnym, w tym znaczeniu, które jako pierwsze przychodzi nam do głowy? Do zaistnienia tego, musi pojawić się świadomość i sumienie, a te są, z tego co wiemy, ewenementem na skalę kosmiczną. Czy jest zatem dobro zjawiskiem nienaturalnym? To przejaw jakiegoś Logosu wnoszącego w naturę rzeczy spoza niej (a może sponad niej). Dobro i zło to są rzeczy, które nie mają miejsca we wszechświecie, dopóki sami ich w nim nie umieścimy, uznajmy więc, że są najgłośniejszym argumentem przekonującym do działania, pionu, ruchu, a przy tym pociechą, ostatnim argumentem za uprzywilejowanym położeniem człowieka we Wszechświecie, ostatnim bastionem antropocentryzmu.

IIIII IIII

Zasada antropiczna: grupa postulatów i hipotez w kosmologii i filozofii, wiążących globalne własności Wszechświata i jego praw z istnieniem w nim obserwatora. Termin ten został po raz pierwszy zaproponowany w 1973 roku przez Brandona Cartera. Wówczas w Krakowie świętowano pięćsetną rocznicę urodzin Mikołaja Kopernika. Carter zabrał głos na sympozjum sekcji kosmologicznej Międzynarodowej Unii Astronomicznej. Zasugerował, że mimo wszystko ludzie zajmują wyróżnione miejsce we Wszechświecie.

IIIII IIIII

Czy przytoczenie definicji zasady antropicznej niemal na sam koniec ma być pointą całego tekstu? Chyba nie, choć nie ukrywam, że romantyczna wizja świata mającego cel, jest memu sercu bliska. A jeszcze bliższe jest owo wyróżnienie, którego doznajemy i bez tej zasady, wyróżnienie przez istnienie. Fermi pytał w swoim czasie – gdzie jest całe to życie? Przecież gwiazd i planet jest tyle, że nawet jeśli przyjmiemy wyjątkową rzadkość jako regułę w pojawianiu się życia, to nasze galaktyczne sąsiedztwo powinno nim kipieć, coś powinno dać się zauważyć. Tymczasem jednak wielka cisza i mały sygnał „WOW!” na marginesie pewnego wydruku – ot, jak mówi do nas kosmos. Poza tym wydaje nam się często, że jeśli już na jakiejś planecie jest węgiel, woda, tlen i odpowiednia temperatura, to życie powstanie samo z siebie. A potem zyska świadomość, zbuduje cywilizację i zacznie do nas nadawać, słać przyjazne pocztówki z egzotycznych wakacji na drugim krańcu galaktyki. Przeskok z chemii na biologię to chyba znacznie bardziej złożona sprawa. Pisać i gdybać można by długo. Skracam to do myśli o tej wyjątkowości. Zaistnienie świadomego życia tutaj, jest naprawdę nieprawdopodobne. W pytaniu Leibniza, przytaczanym na początku mocno pobrzmiewa zdziwienie, może nawet oburzenie – jakim prawem?! Ale jakimś prawem jesteśmy tutaj, ja to piszę, Ty to czytasz, obaj / oboje dzisiaj wstaliśmy i podjęliśmy jakieś działania. Dobrze byłoby stale nosić w sobie zapał mieszkający w tym oburzeniu i zdziwieniu, stale dostrzegać wagę istnienia – bycie, jako tak nieprawdopodobne, że aż absurdalne, bądź co bądź zobowiązuje. A dobro, które tutaj robimy, jest być może jedynym dobrem w dziejach wszechświata. Nie wiem, czy to ostateczny argument za przewagą pionu nad poziomem (przewagą bądź co bądź przykrą), ja w każdym razie dalej nie drążę.

IIIII IIIII I

Dopada mnie już zmęczenie, słońce zaszło i jest później, niż chciałbym. Pora zamykać to wszystko. Tekst kończę w duchu pogodnym, wdzięczny za wszystkie czasowniki, które możemy robić. Bo robienie czasowników jest ewenementem na skalę kosmiczną. Nie wiem, czy gdzieś jeszcze się je robi. Dobrze byłoby więc dołożyć starań, skoro i tak jesteśmy już na działanie skazani, żeby to nasze działanie szło raczej do góry niż na dół, prawda? Może pora na jakiś bilans energetyczno-moralny? Co dokładam do mojego życia, myślę sobie. Co dokładam, żeby nie zamykało się w swoim prostym cyklu biologii, żeby nie ograniczało się tylko do dostarczania ustrojowi energii? Trochę skrzywiony i z kwaśną miną pozwalam sobie na taki family friendly happy end. Raz na jakiś czas człowiek może sobie chyba pozwolić. A teraz cichcem oddalam się w stronę posłania, na upragnione i, mam nadzieję, zasłużone spotkanie z poziomem.

 

niewyspany paweł m

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *