Jak wyglądał świat dwadzieścia dwa wieki temu? Czy nasi przodkowie bardzo różnili się od nas, czy opierali się o te same wartości? I na ile jesteśmy dziś w ogóle w stanie to stwierdzić, nie wspominając już o dokładnym odtworzeniu przebiegu konkretnych wydarzeń? Odpowiedzi na te pytania poszukuje Parnicki w swej powieści, traktując ją jako pretekst do szeroko i ambitnie zakreślonej refleksji historiozoficznej.
Bo to rozprawa o błądzeniu, rozgrywająca się na trzech kolejnych poziomach. Błądzi zatem bohater powieści, Heliodor, próbując odkryć tajemnicę tożsamości domniemanego szpiega i usiłując przeniknąć dworskie intrygi, oparte na przemyślnie skomponowanej, polifonicznej mieszance prawdy, niedopowiedzeń i wielowarstwowych kłamstw.
Poznawcze miotanie się Heliodora ma nas przywieść do namysłu nad wiarygodnością historii. Otóż nie do obrony jest jej koncepcja jako nauki linearnej, jednoznacznej, dookreślonej; podobnie jak Heliodor, zdani jesteśmy jedynie na domysły, oparte na niepewnych przesłankach. Kronikarze niewolni są bowiem od defektu kondycji ludzkiej, a zatem legitymują się niestarannością, osobistymi sympatiami, ideologicznym zaślepieniem, a niekiedy wręcz czystym zamiłowaniem do kłamstwa.
I w ten sposób docieramy wraz z Parnickim do pytania najbardziej w teorii poznania fundamentalnego – na ile jest możliwe obiektywne ujęcie rzeczywistości, dotarcie do jej prawdziwej postaci, do jej sedna? I jeśli zdecydujemy się za nim podążać, dojdziemy do miejsca, w którym prawda jest konstruktem poważnie wątpliwym, a świat zewnętrzny dostępny jest ludziom jedynie w mocno zsubiektywizowanych, podważalnych wariacjach.
Stanowisko poznawcze autora znajduje podsumowanie w przywołanej w powieści maksymie Protagorasa „człowiek jest miarą rzeczy”. Maksyma to wygodna, bo daje się z powodzeniem zastosować również do pozostałych filarów filozofii, czyli ontologii oraz aksjologii, ale Parnicki, rzecz jasna, nie pragnie nią otworzyć furtki do relatywizmu, tylko wyrazić skromność narzędzi, przy pomocy których przychodzi nam mierzyć się ze światem.
A przecież jest tu nie tylko filozofia, spleciona ze strukturą powieści w sposób nieusuwalny. Również zastosowanie elementów i rozwiązań rodem z antycznych tragedii jest posunięciem artystycznie trafionym i znacząco przyczynia się do budowy klimatu, do osadzenia czytelnika w bardzo odmiennym od jego własnego świecie. Ten jest zaś fascynujący i odtworzony w najmniejszych szczegółach.
Sensacyjna wręcz fabuła powinna więc ledwie domykać krąg doskonałości, jakim jawi się „Koniec zgody narodów”. A jednak nie domyka. Bo albo formuła powieści ze swej definicji nie jest dość pojemna, by można było upchnąć w niej to wszystko, co Parnicki w niej upchnąć usiłuje, albo też jest pisarz-obieżyświat sprawniejszym myślicielem niż upychaczem.
Pierwszy problem stanowi narracja – chwiejna, mająca oddać wewnętrzne rozedrganie bohatera, który w specyficzny sposób zamyka się na świat zewnętrzny, pobierając z niego pewną ilość danych, a następnie pracując na nich w sterylnej „kognitywnej probówce”, stając się unikatowym zwierciadłem świata. Heliodor błądzi po omacku w biały dzień, śni na jawie, obsesyjnie powraca do zagadnień, które uprzednio rozłożył już na czynniki pierwsze i obejrzał z każdej strony. Mówiąc brutalnie, jego strumień świadomości jest jąkałą i przypadłość ta czyni go w odbiorze nader irytującym.
W ten sposób elementy budujące napięcie nawarstwiają się, ale nie znajdują rozwiązania. Nie należy się zatem spodziewać powieści rozegranej wedle klasycznego wzorca, tylko łamigłówki, którą długo po ukończeniu lektury trzeba sobie jeszcze układać, nie wiedząc, która konfiguracja jest słuszna – i czy jest w tej słuszności jedyna.
Z tak ustawionej narracji wypływa zaś kłopot z postacią Heliodora, który jako szef tajnej policji jest niewiarygodnie wręcz naiwny i tego psychologicznego zgrzytu nie sposób obronić, nawet dopatrując się w nim odegrania kafkowskiego dramatu lub sokratejskiej maksymy przy pomocy znacznie bardziej rozbudowanego, olśniewającego instrumentarium. Heliodor wiarygodny jest jedynie jako idea człowieka, ale nie jako konkretny człowiek.
A zatem Parnicki proponuje powieść bez wątpienia wybitną, lecz cierpiącą na poważne pęknięcie, przez które wydostają się na zewnątrz liczne idee i koncepcje, rozsadzające „Koniec” od wewnątrz. To jednak wciąż fascynujący obraz świata, który kończy się, choć jeszcze o tym nie wie, a także piękna lekcja otwartości na inność.
Muszę tu też poczynić dość oczywiste zastrzeżenie: powyższe notatki nie zbliżają się do wyczerpania problematyki ”Końca zgody narodów”; ba, nie zbliżają się nawet do jej napoczęcia. Kto ma czas, cierpliwość i pieniądze, winien ją czytać samodzielnie, a może i ze wspomaganiem, którego naturę pozostawię już pomysłowości ewentualnych śmiałków.
utracjusz