Type and press Enter.

EMILE AJAR / ŻYCIE PRZED SOBĄ

„Hymn na cześć miłości i człowieczeństwa”, tak o książce Życie przed sobą pisze wydawca – na okładce samej książki. Zdania takie potrafią skutecznie do lektury zniechęcić, po czymś takim czytelnik spodziewać może się już tylko górnolotnych morałów i odkrywczych przemyśleń, Boże uchowaj! Dobrze, że polecane przez znajomych książki czytam w ciemno, gruntu nie sprawdzam, skaczę na główkę. Zdania na okładce, piszę to już po lekturze całości, szczęśliwie okazały się być tylko zabiegiem marketingowym, książka nie ma w sobie nic z taniego moralizatorstwa i lekkiej, wzruszającej makulatury, jest pociskiem całkiem słusznego kalibru.

Najlepsze opowieści o miłości i człowieczeństwie dzieją się w miejscach, w których byśmy się ich nie spodziewali – na tej samej zasadzie, na jakiej światło świeci w ciemnościach. A jako, że opowieść Ajara / Gary’ego zdecydowanie do tych najlepszych się zalicza, ciemności są tutaj wyjątkowo przytłaczające. Rzecz dzieje się w Paryżu, w jednej z mieszanych etnicznie dzielnic, w której żyje się zazwyczaj w niezbyt dobrych warunkach, środki do tego życia zdobywa się zaś w sposób albo nielegalny, albo nieprzyzwoity. Na szóstym piętrze jednej z kamienic żyje pani Roza, była prostytutka, dzięki lewym papierom prowadząca przytułek dla dzieci pań pracujących w okolicy, jednym z podopiecznych jest mały Momo, Mohammed – główny bohater, stały podopieczny starej kobiety, która miewa się coraz gorzej.

Momo wychowany jest przez ulicę i rzeczy, które czytelnikowi wydadzą się okrutne, niestosowne i barbarzyńskie, dla tego dziesięciolatka są zwyczajną codziennością. Wiedzę o świecie czerpie od rówieśników, mądrość od kilku mijanych codziennie dorosłych – lekarza, starego sprzedawcy dywanów zaczytanego w Nędznikach, mieszkającego dwa piętra niżej transwestyty. Miłości zaś i wszystkiego, co ważne, uczy go stara pani Roza, schorowana i otyła żydowska choleryczka, nie będąca najczulszą z opiekunek.

Cała wyjątkowość tej opowieści „o miłości i człowieczeństwie” tkwi w tym, że między tymi wartościami bohater porusza się w zasadzie intuicyjnie, po omacku, więcej zgadując, niż wiedząc. To jest dla niego zupełnie obcy teren, nie to, co ulica, ktoś mu co prawda kiedyś mówił o tym, co dobre i niedobre, ale nie słuchał wówczas zbyt uważnie, więc gdy przyjdzie czas, będzie się musiał wszystkiego sam dowiedzieć, trzeba będzie improwizować. Śni więc swoje małe sny o normalnym życiu (albo raczej o tym, jak sobie wyobraża to tak zwane normalne życie), widzi nieszczęście, przemnożone przez wszystkie mijane twarze i ma doskonałą świadomość tego życia na dnie, tego, że rzeczy takie, jak „szczęście” albo wspominane już „normalne życie” gdzieś tam może i są, ale są to rzeczy, których nigdy nie dosięgnie, „…życie może być bardzo piękne, ale nikomu się to jeszcze naprawdę nie zdarzyło”.

Książka skąpana jest w ciemnych barwach, od samego początku zdaje się dawać do zrozumienia, że nie będzie lekko. Język jest wulgarny a przedstawiane sceny często szokujące i zwyczajnie brzydkie. Czerń, czerń, wszędzie czerń. I w środku ten chłopiec, który pogodził się już z tym, że wszystko jest takie, jakie jest i że inne nie będzie, ale jednocześnie czuje, że wszystko powinno być inaczej. I jest sam, z tym swoim poczuciem niesprawiedliwości, sam jeden przeciwko stanowczo zbyt wielkiemu i zbyt silnemu światu. Pewnie każde z nas zna podobne uczucie. I jest tutaj taka jedna magiczna scena, w której Momo siedzi na sali kinowej i ogląda puszczany od końca film. Martwi ludzie wstają i się śmieją, łzy płyną po policzku w górę do oczu i znikają tam bez śladu, wszystko jest dobrze. I rażony tą magią stwierdza, że tak – właśnie tak powinno być, tak powinien działać świat. I przywołuje w myślach ludzi, których zna i wyobraża sobie, jak ich życia w takim puszczonym od końca filmie naprawiają się, jak znów są szczęśliwi, jak pani Roza na powrót jest młoda i piękna…

Ale potem trzeba wyjść z kina prosto w ten czarny, huczący świat. I w tym świecie trzeba kochać, co jest niezmiernie trudne, gdy nie ma się pojęcia, co to w zasadzie znaczy kochać. Ciężar niesiony przez dziecko jest coraz cięższy, świat coraz bardziej niezrozumiały i właśnie fakt, że to właśnie dziecko dźwiga tę historię, dziecko staje sam na sam do bójki na gołe pięści ze światem, jest w niej najmocniejszy. O tym, jak cała historia przebiega i jak się kończy pisał Wam tu nie będę, napiszę jedynie: przeczytajcie, i ucieknę do łóżka, słowa te bowiem składam późną nocą.

niewyspany paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *