Type and press Enter.

TOMASZ NALEWAJK / CHCIAŁBYM, ŻEBY DZISIAJ COŚ SIĘ WYDARZYŁO

Po książki dziejące się tu i teraz, w szeroko pojętej współczesności, sięgam nieczęsto, jakoś tak nie odczuwam potrzeby, choć przyznaję, że może się to od czasu do czasu okazać doświadczeniem ciekawym, coraz bliższym mnie samemu, moim własnym doświadczeniom. Ostatnią taką okazją była lektura nowej powieści Macieja Hena, Deutsch dla średnio zaawansowanych, to przygoda cokolwiek dobra, ale choć współczesna, to skupiona wokół postaci o pokolenie ode mnie starszej, żyjącej w nieco innej czasowo rzeczywistości. Zresztą te starsze pokolenia, które zdołały już przetrawić to i owo, wydają się być bardziej „literackie”, pełne jakiejś dziwnej powagi, idą z podniesionymi głowami przez kolejne powieści, starsze i nowsze. Nasze zaś biedne pokolenie ze swoim Internetem i smartfonami, wydaje się jakieś takie błahsze i bardziej pasowałoby może do komiksu, niż powieści; chyba nie myślimy o swoim uproszczonym, pogryzionym smsami i zatopionym w potoczności świecie w kategoriach literackich (może za mało przeżyliśmy, żeby się stać literaturą), ja przynajmniej nie myślę.

I to moje myślenie, albo raczej niemyślenie, przyszło mi zweryfikować po lekturze Chciałbym, żeby dzisiaj coś się wydarzyło, debiucie prozatorskim Tomasza Nalewajka. Duża zielona książka, siedem setek stron poświęconych mojemu pokoleniu właśnie, naturalistyczny portret człowieka dorastającego w latach dziewięćdziesiątych i wkraczającego w dorosłość w pierwszych latach nowego wieku, oto, co dostajemy do ręki. Okazuje się, że nasze historie też mają swoje miejsce w literaturze, jakkolwiek ubogie literacko by się nie wydawały. Książka jest zbiorem kolejnych, ułożonych w zaburzonej chronologii scen, przeprowadzających nas przez życie Marka Majewskiego, chłopaka z górniczej rodziny z problemem alkoholowym. Sceny obrazują przeważnie drobne wydarzenia z życia codziennego bohatera – na świat patrzymy tutaj zawsze jego oczami – narracja jest pierwszoosobowa i odbywa się zawsze w czasie teraźniejszym, uwzględniając przy tym odpowiedni język. Dziecko mówi, jak dziecko, siedemnastolatek mówi, jak siedemnastolatek. I nie brzmi to ani trochę jak wciskana na siłę stylizacja kogoś, kto za bardzo stara się brzmieć wiarygodnie. Zobaczymy więc dojrzewanie, wkraczanie w dorosłość, próbę wydarcia się z mniejszego miasta, relacje z kobietami. Każdy ze skrawków to jedna, maksymalnie kilka stron, zatem całość to setki takich przebłysków – książka pulsuje.

I fantastyczny jest ten zabieg narracyjny, to, że opowieść jest wręcz naturalistyczna, dostajemy ją w skali jeden do jednego. Gdy na scenę wkracza nowa postać, Nalewajk nie bawi się w ekspozycję, czytelnik po prostu, wraz z bohaterem ją poznaje – słucha dialogów, jakichś komentarzy bohatera, jakichś jego odczuć i przemyśleń, wszystko toczy się jakby w czasie rzeczywistym, nie dostajemy żadnych streszczeń – po prostu stoimy z boku i przysłuchujemy się rozmowie. W skali całej książki wygląda to wręcz spektakularnie! Jest na przykład wieloletni związek z pewną kobietą – to są dziesiątki, jeśli nie setki scen, takich małych okienek, przez które czytelnik zagląda do środka. I autor w żadnym momencie nie pokazuje palcem i nie mówi: „uważaj czytelniku, właśnie zaczyna się kryzys!”. Nie – czytelnik przygląda się dziesiątkom rozmów i sytuacji i sam jest w stanie dostrzec, że to tu, to tam, jakby znikąd zaczynają się pojawiać jakieś małe naprężenia, jakieś pęknięcia, które potem rosną i rosną i prowadzą do eksplozji. I jest to doprawdy niezwykłe, bo jest się tu nie tylko czytelnikiem, ale w pewien sposób także uczestnikiem. Takie prowadzenie historii prowadzi do zaangażowania w jej przebieg, niemal wymusza na czytelniku pewne określone emocje. Zielona książka ma w sobie postaci, których autentycznie nie znosiłem i to w sposób niezwykle intensywny – nie często zdarza się, żeby chęć wyrzucenia książki przez okno dobrze o niej świadczyła. Ale jednak zdarza się. Prawdę mówiąc nie wiem z czym to porównać, nie zwykłem odbierać swoich lektur na tym właśnie, emocjonalnym poziomie. A książka Nalewajka jest momentami wręcz boleśnie prawdziwa i namacalna z tym swoim wiwisekcyjnym przyglądaniem się życiu, relacjom, załamaniom. Powiedzenie o bohaterach, że są „z krwi i kości” wyjątkowo nie trąci tu banałem.

I z tych setek spotkań, rozmów, kłótni, spacerów i wszystkich innych codziennych sytuacji wyłania nam się Marek, człowiek, który po przeżyciu już kilkunastu dorosłych lat jest w kropce, stoi nad przepaścią i nie wie, co robić dalej. Nie ma tutaj jednak żadnego morału, żadnej lekcji, opowieści o upadku. Są setki scen, z których autor, bohater i czytelnik wyciągnąć mogą tyle samo, śledzić jakieś symptomy, doszukiwać się przyczyn. Złamana alkoholizmem rodzina? Wiara w świetlaną przyszłość? Zachłyśnięcie się korporacją i wielkim miastem? A może jakaś nieasertywność, jakaś tendencja do odkładania problemów, zamiatania ich pod dywan dla świętego spokoju? A jeśli tak, to czym spowodowane? Głębia historii Marka zależeć będzie od tego, jak wnikliwie będziemy się jej przyglądać. Jest tu wiele rzeczy, których sami doświadczyliśmy jako pokolenie, spłycenie relacji przez technologię, która miała te relacje ułatwiać, wygodne życie rodzące roszczenia i wszystkie zachłyśnięcia, które nasze są.

Książka Tomasza Nalewajka to przede wszystkim szalenie ciekawe i intensywne doświadczenie narracyjne, w którym można przypadkiem trafić na coś, na co trafiać się nie chce, jakieś nagłe braterstwo z Markiem M. Jej skrupulatność w oddawaniu zwykłości i codzienności jest tak skrzętna, że nieraz brnie się przez kolejne sytuacje niemal bezsilnie, jak sam bohater, nie ma tu jednak mowy o monotonii a ewentualne znużenie pojawia się tylko wtedy, gdy współdzielimy je z bohaterem. Dużą Zieloną Książkę zdecydowanie polecam, choć sięgając po nią trzeba pamiętać, czym jest – to siedemset stron dość skrupulatnej, acz żywej relacji z czyjegoś życia, które spokojnie mogłoby się wydarzyć i pewnie wydarzyło się po wielokroć, sam złowiłem w nim jakieś punkty spójne.

Książkę Chciałbym, żeby dzisiaj coś się wydarzyło, w swoje rączki dostaliśmy od Wydawnictwa Cyranka, któremu ładnie się kłaniamy i pięknie dziękujemy.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *