Type and press Enter.

PRZECHADZKI NIEPOWROTNE / Z ANNE SEXTON #2

Jeszcze nie wszystkie sznurki do wieszania prania są gotowe. Ogród jest odpowiednio dziki. Orzechowce, grusze i te ukryte jabłonki, które tylko ja znam. Nie ma krzaków malin. Wyrwałam nawet cienie po poziomkach.

Na sznurkach do wieszania prania wieszam wszystko sama. Trzeba jasno powiedzieć, że pluszaki są nadzwyczajnie urozmaicone. Pochodzą z piętnastu dzielnic miasta. Każdemu czegoś brakuje. Lewego oczka, jedynego ogonka, jednego z dwóch albo pięciu guzików, nosa lub dziurki nosa, pantofelka, obcasika, prawej podeszwy, rękawiczki, paluszka, uszka.

Na każdym sznurku są dwa pluszaki. Wiszą do góry nogami, ale każdemu tasiemką przytwierdzam karnawałowe czapeczki. Nawet tym bez uszu albo bez ucha. Teraz, kiedy to nagrywam, pozostaje mi pięć pustych sznurków między czterema brzozami, na samym końcu ogrodu. Dochodzi ósma.

Wieczór jest lekko mroźny, jak to w najdroższym marcu. Jutro wezmę w tym ogrodzie ślub z moim pierwszym ukochanym. Ale najpierw będzie musiał przejść przez wszystkie próby.

Owinę mu oczy ametystową bibułą. Podejdzie kolejno do wszystkich sznurków do wieszania prania. Wolno mu używać jedynie dziesięciu palców rąk i jednego nosa. Musi oczywiście zgadnąć, czego brakuje pluszakowi. Ile zagadek przeniknie? Tego nie wie nikt. W metalowej skrzyni prababci mam wszystkie dwadzieścia jeden umów z sierocińcami. Jeszcze czuję te palce, które podpisywały.

W szafie bez sypialni wisi lekki garnitur. Podczas podróży poślubnej znajdziemy tylu rodziców, ilu odgadnie mój pierwszy ukochany.

Nie mogę się doczekać!

Słowo: Adam
Obraz: Dorothea Tanning, Palaestra

ANNE SEXTON
Lament
przekład: Magdalena Szewczuk

Ktoś umarł.
Nawet drzewa to wiedzą,
ci biedni podstarzali tancerze w zielonych szalach
sprośnie zawieszonych na kościstych ciałach.
Myślę…
Myślę, że może mogłam to powstrzymać,
gdybym tylko była niewzruszona jak pielęgniarka
albo szybciej spostrzegła kark kierowcy,
który chciał oszukać czerwone światło,
albo gdybym później tamtego wieczoru
zasłoniła sobie usta serwetką.
Myślę, że mogłam…
Gdybym tylko była inna, mądra, spokojna,
myślę, że z powodzeniem rzuciłabym urok na stół,
brudny talerz lub talię kart w dłoni rozdającego.
Ale już po wszystkim.
Na nic gdybanie.
Nie sposób zaprzeczyć,
że drzewa rozciągają smukłe stopy w suchych trawach,
a dzika gęś rozpływa się po niebie jak zamsz
i trąbi, lecąc prosto w marcowy wiatr.
Na progu spokojnie oddycha kotka,
wciąga powietrze w wodnistą niebieską sierść.
Kolacja skończona, a słońce
nieznające wyjątków
zachodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *