Type and press Enter.

Bardzo krótko / Isaac Asimov / Fundacja i Ziemia

Dzięki cyklowi o Fundacji zdobył Isaac Asimov powszechne uznanie i doskonale rozumiem, dlaczego – stworzył w końcu imponującą rozmachem i bardzo spójną wizję świata odległej przyszłości. W rozplanowanie tego uniwersum włożył tytaniczny wysiłek, ale sama seria – bez wątpienia monumentalna – ma swoje wady i zalety. Te omawiałem już jednak wielokrotnie, przejdźmy zatem do samej koronującej cykl powieści.

A zbiera ona bardzo mieszane recenzje. Jedni chwalą ją za splecenie większości luźnych dotąd wątków, inni ganią za szczątkową akcję. Mnie cała seria wydaje się mocno nierówna, ale „Fundacja i Ziemia” zdaje akurat egzamin, w przeciwieństwie do poprzedzającego ją i starszego o cztery lata „Agenta Fundacji”, z którym dzieli zresztą głównego bohatera. Ma ona nieco odmienny klimat od pozostałych części, co przynosi pewne wytchnienie. Choć jej bohaterowie dzięki niebywale zaawansowanej technologii przemierzają niezmierzone przestrzenie i odkrywają nowe-stare światy, to jednocześnie fabuła jest bardzo kameralna i w większej części ogranicza się do interakcji między trzema osobami zamkniętymi w małej puszce otoczonej przez wielką pustkę.

„Fundacja i Ziemia” składa się przy tym z niemal samych dialogów, w których siłą rzeczy musi się znaleźć miejsce zarówno na objaśnianie poszczególnych wątków, jak i na niezbyt subtelne psychologizowanie. Ukazywanie zakłopotania poprzez słowa „jestem zakłopotany” nie jest najbardziej wyrafinowaną techniką literacką, satysfakcję czytelniczą przynoszą za to takie elementy jak spotkanie ze starymi znajomymi czy przede wszystkim ostateczne rozwiązanie całej intrygi.

Należy podkreślić rozsądne podejście Asimova do opisywania przyszłości – nie szafuje on efekciarsko gadżetami, przedstawiając w zamian dyskretnie niektóre elementy postępu jako oczywiste. Wdaje się tylko w bardziej szczegółowe astrofizyczne objaśnienia, które nie jawią się na szczęście jako balast, skoro Asimov zdaje się rozumieć gwiazdy lepiej niż ludzi. Ostatni tom „Fundacji” czyta się bardzo płynnie.

Charakteryzująca całą „Fundację” nierówność jest zresztą dość oczywista w przypadku cyklu powstającego blisko pół wieku, w niechronologicznej kolejności i tworzonego ostatecznie aż przez czterech autorów. Wbrew ortodoksyjnym fanom wykreowanego przez Asimova świata, zgadzam się z wydawcą i polecam czytanie całej serii w sugerowanej przez tegoż kolejności, a nie w kolejności powstawania poszczególnych tomów, tym bardziej, że amerykański pisarz z czasem najwyraźniej nabrał ogłady, a i pozostali autorzy znakomicie weszli w jego buty, może poza Benfordem, który dał się pochłonąć eksperymentom i oddalił od klimatu serii.

Ta uwieńczona jest zaś satysfakcjonująco, lecz i zaskakująco. Asimov stawia na koniec jedno z największych pytań w historii ludzkości: w którą stronę na skali społecznego ideału powinno wychylić się wahadło zawieszone między wolnością a kontrolą? Tuż po pytaniu następuje odpowiedź i choć nie przypadnie ona do gustu piewcom indywidualizmu, w świetle wydarzeń ostatnich lat zdaje się ona nie być całkowicie pozbawiona racji.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *