Type and press Enter.

NAGŁA POTRZEBA SONETU / ZIEMOWIT RUCH, POEZJA

Gdy człowiek decyduje się na pisanie poezji i gdy wybiera jej rymowaną i rytmiczną formę, to pierwszą rzeczą, jakiej powinien być absolutnie wierny, jest właśnie ta forma, trzymanie się zasad które sam wybrał. Taki poeta, poza całym zestawem cech do pisania potrzebnych, wrażliwości, przenikliwości, czy wyobraźni, musi pracować też nad swoim warsztatem i jest to po części żmudna, rzemieślnicza robota. Wiersze trzeba czytać i czytać wciąż od nowa, i dopóki coś nie gra i zgrzyta, poprawiać, poprawiać, poprawiać. Nie ma wymówek, każde potknięcie będzie przez czytających odbierane bezwzględnie, jako przejaw braków w warsztacie piszącego.

I ta wierność formie jest pierwszym, co rzuca się w oczy w wierszach drugiego z młodych poetów (dziś jest to Ziemowit Ruch), których wiersze przeczytać mogliście w niedzielnej publikacji (dla tych, co ominęli, link pod tekstem). Forma jest zazwyczaj estetycznym wyborem piszącego, sposobem na wylanie treści, sam bardzo często ją bagatelizuję, ale tutaj pomniejszać jej nie można. Zapytałem Ziemowita, czy forma ma u niego wpływ na treść, odparł bez wahania, że tak. I muszę przyznać, że kopnęło mnie to, musiałem swoje odsiedzieć i pomyśleć – co to znaczy: forma wpływająca na treść?

Chyba chodzi o takie wpatrywanie się w siebie samego, o jakim pisałem przy okazji tekstu o Eryku Szkudlarzu, to zdziwienie i niepokój towarzyszące wewnętrznym poznawaniom i tylko wnioski inne, a zatem i inna poezja. Ziemowit, zaraz po znalezieniu ja, skupia się chyba na szukaniu punktów odniesienia, umiejscowieniu tego ja w świecie, a skoro jest to ja twórcze, to potrzebuje także kontekstu w sztuce. Jak poeta szuka tych punktów zaczepienia, to pewnie pozostanie jego tajemnicą, choć osobiście stawiam na zachwyt i wiedzę. Żałujcie, żeście nie widzieli jak opowiada o Wyspiańskim albo Szekspirze! Patrzę i nagle rozumiem, dlaczego akurat sonety, dlaczego rytm, dlaczego rym. I jest to wszystko bardzo spójne: inspiracja, rytm i rym, treść, tęsknota i wiara, idące w ślad za resztą.

Jesteśmy żebrakami na schodach
Gotyckich katedr i włoskich bibliotek

Tak zaczyna się Sonet bezdomny, właśnie – sonet. Ożywiany z niemałym zapałem, emocją i dbałością gdzieś w środku XXI wieku,  nie spodziewałem się czytać takich rzeczy, mocno się dziwiłem. Już od pierwszych słów widać tę fascynację i cknienie, które napędzają autora, w których znajdzie punkty oparcia, odniesienia, ale także źródła inspiracji i intensywnej tęsknoty, bo chociaż zapatrzony w przeszłość, pisze o teraźniejszości, wcale pochlebnie się o niej nie wypowiadając. Subtelny śpiew przeszłości niknie, zagłuszany prostackimi rozmowami. Rzym spłonął. Bóg zginął. I miłość przepadła i po Ofelii nikt już nie płacze. W naszym mieście nie kupisz już poezji w żadnej księgarni. Potrzebę piękna wymieniono na potrzebę rozrywki, głośnej, hucznej, prostej; obrazy i plakaty zmieniły się w kolorowe reklamy, literatura w bazar, na którym wygrywa ten, kto krzyczy głośniej i lepiej trafia w trendy. Rozmawiam o tym ze znajomymi i rozmowy te kończą się zawsze ponurym milczeniem. A tu nagle, nie wiadomo skąd wychodzi ten chłopak i czyta swoje sonety (a powiadam Wam – jak on je czyta!), tak bardzo nie na miejscu i w takim oddaleniu od świata, że gdy na to patrzę, to myślę sobie, że może jeszcze nie wszystko stracone. I nagle rozumiem, po co są sonety w XXI wieku.

Dalej – Kwiecień – drugi z sonetów któreśmy publikowali. Znika ciężkie, Jonaszowe „biada!”, znika krytyka teraźniejszości, wszystko znika, pozostaje sam mówiący, zaskoczony jakimś nagłym powrotem. Kwiecień stoi w pewnej opozycji do Sonetu bezdomnego. To jest kojący wdech, cisza i radość. Wszystko jest tutaj zielone i spokojne, brzmią zupełnie inne tony, idą zielonym rytmem wersy i strofy, wszystko jest prawdziwe. Ziemowit dowodzi tym wierszem, że sonet nie jest dla niego jedynie formą protestu, jakimś manifestem do wygłoszenia współczesnemu światu. Konieczność sztywnego dostosowania się do jego kształtu nie tylko nie ogranicza autora, ale wręcz dodaje wierszowi pewnej klarowności, pewnego sennego rytmu. No bo czy poniższe słowa brzmiałyby tak czysto w innej formie?

Siedzimy. Wciąż niemo. Nie ważąc się ruszyć.
A wiatry wiosenne targają nam włosy
I ptaki zamilkły, by ciszy nie spłoszyć

Trwają w tej ciszy bohaterowie przez jeszcze jedną strofę i nie odzywają się, bo i po co? Wszystko pięknie zamyka kompozycja całości: treści, rytmu i samego spotkania. Nie ma co burzyć tej ciszy.

Kolejny wiersz, Duma Kołłątaja to niejako manifest artystyczny (a przynajmniej tak go teraz odczytam), ważny moment w pisaniu. Bo gdy poeta odkrywa, że mógłby pisać, bo widzi i trawi świat nieco inaczej niż ludzie wokół, gdy już wytyczy granice, przejrzy samego siebie i napędzony myślą i wrażliwością spisze pierwsze rzeczy, pozostaje jeszcze jedna, ostatnia rzecz: decyzja. Decyzję, którą trzeba podjąć przed sobą samym, zaangażowanie się, wyruszenie w drogę, jak zwał tak zwał. Ziemowit pisze tak:

Podniosłem pióro, rzuciłem światu –
Na cztery świata strony
Wręczyłem topór własnemu katu,
Krew skrzepła w trzy bastiony

O co chodzi z toporem i katem? Lubię myśleć o pisaniu poezji, jako o zgubie. Piszesz swoje małe, czarne litery i masz nadzieję, że ktoś je kiedyś będzie, jak jagody cenne zbierał. Ale kto czyta dzisiaj poezję? Kto zjada dzisiaj jagody? Jest zima i jagód nie ma. Parę lat temu, gdy sam próbowałem spisać kształt i sens własnego pisania, dostałem na urodziny wiersz od przyjaciela, Marcina ze Statku, wiersz o stawaniu się poetą. Kończy się on takimi słowami: „tylko że nie mieliśmy wyboru / do śmierci odliczamy / linijki strachu”. Różnica jest chyba taka, że nam ta czerń przechodziła długo (i w sumie chyba tak naprawdę nie przeszła), a Ziemowit, czego zazdroszczę mocno, już w finale tego samego wiersza, przetapia katowski topór na dzwony. Oby brzmiały jak najgłośniej!

Na koniec Tyk, wiersz-ewenement, nierymowany. Autor, który tyle wysiłku wkłada w pisanie w rytmie dawnych wieków, wyskakuje z czymś takim. I jest w tym szalenie dobry, warto zauważyć, ten wiersz, za sprawą alfabetu wiszący na końcu, to jest mocny wykrzyknik na sam koniec. W tym opisie stagnacji, zastoju, być może nawet jakiegoś końca, padają co i rusz takie frazy, że można jedynie patrzeć i zazdrościć! I tylko pies nie żyje / i tylko wszyscy śpią. Obraz jest mocny i wyraźny w całej rozpiętości.  I jest ten zegar, bezdusznie czas odliczający, jak kat, nad ja zatopionym w ciemności.

Cztery wiersze, każdy w zupełnie innej tonacji w innym rytmie, każdy mówiący coś innego. Jaki obraz się z tej mozaiki wyłania? Co dostrzegamy? Ja nic nie powiem, niech każdy kto ma oczy, patrzy sam! Tymczasem czekam na kolejne wiersze, Państwa zostawiam z tymi czterema, smacznego!

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

UWAGA: TEKST STANOWI SUPLEMENT DO WIERSZY AUTORA PUBLIKOWANYCH NA NASZYM PROFILU FACEBOOKOWYM, CAŁOŚĆ DOSTĘPNA POD ADRESEM: https://www.facebook.com/pg/statekglupcow/photos/?tab=album&album_id=866856083772612

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *