Philip Dick napisał w którejś ze swoich książek (której, tego już nie pamiętam), że jedyną zdrową reakcją na świat jako taki, jest obłęd i utrata zmysłów. Dziś w nasze łapy trafia książka Aleksandry Kiełb-Szawuły, która trochę z tym twierdzeniem Dicka polemizuje, prezentując przy tym alternatywne sposoby reagowania na świat i być może ma przy tym nieco racji – przecież wszystkich nas na raz obłęd jednak ściąć nie może!
Na samym wstępie trzeba zaznaczyć, że jest to dla mnie książka szczególnie cenna, tak samo jak szczególnie bliską jest Statkowi postać autorki (bliżsi są już chyba tylko Kazimierz Brandys i Czesław Miłosz) – Ola jest opiekunką, prowadzącą i dobrym duchem w Forum Synagoga – jednym z ważniejszych miejsc kultury w moim rodzinnym Ostrowie. Kilkakrotnie udało jej się wyciągnąć nas (z Małopolski przyjeżdżali tu Marcin z Adamem) na scenę, wcisnąć w łapy mikrofony i zmusić do gadania o poezji i literaturze – musieliśmy stroić poważne miny i udawać, że wiemy, o czym mówimy, a to trudna sztuka. Na co dzień wokalistka i gitarzystka zespołu U Studni, który w całej Polsce usłyszeć możecie, w ramach kolejnej inicjatywy twórczej postanowiła wydać książkę – i tak wracamy do punktu wyjścia.
Książka, Lepieje, jak sama nazwa wskazuje, nawiązuje do literacko-humorystycznej działalności Wisławy Szymborskiej, która gatunek lepieja ulepiła. Okazuje się, że w początku trzeciej dekady XXI wieku taka krótka forma, lekki, zabawny, czasami złośliwy komentarz na temat rzeczywistości, jest nadal potrzebny, a może nawet konieczny jak nigdy wcześniej. Nasze narodowe narzekanie i wewnętrzne podziały urastają powoli do takich rozmiarów, że remedium na cały ten jad jest koniecznością. W końcu co to za poezja która nie ocala, jak pytali Miłosz ze Świetlickim. Taka poezja jest o dupę rozczaść, jak z kolei mawia mój Tata. A tak się składa, że wkoło jest całkiem sporo rzeczy do ocalania (wliczając w to nas samych)
A lepiej to forma satyryczna i poetycka nastawiona właśnie na ocalanie jako takie. Przede wszystkim ocala się sama autorka, przez to, że patrzy na świat z pogodą i ubiera go w kształty pełne humoru – a przypominam, że jedną z alternatywnych reakcji na świat jest szaleństwo. Lepsza więc pogoda. Ale ocala się też sam czytelnik, o ile podobnym podejściem do świata i spotykanych zdarzeń się zarazi. Niżej podpisany próbował, nawet sam swoje lepieje lepił, ale były tak wulgarne, że musiał je skasować w obawie o zbawienie swojej duszy.
Książka dzieli się na kilka części – autorka lepi na życie codzienne, na rzeczywistość społeczną i polityczną, w której się znaleźliśmy, lepi na świat kultury i braku kultury, wchodzi w relacje międzyludzkie, lepi zawzięcie na płeć brzydką, ale i płci nie-brzydkiej się dostaje. Siedzi, patrzy komentuje. To jest rola poezji, która często mi ucieka – nie tylko malowanie, ale też komentowanie tego, co widać i tego, czego nie widać.
W tej górze lekkich i zabawnych uwag, znalazło się też miejsce na Lepiucha Pospolitego – autorskie poszerzenie gatunkowej konwencji, bawiące się z formą samego lepieja. Poza tym należy wspomnieć, że autorka książkę własnemi ręcyma zilustrowała i było to przedsięwzięcie cokolwiek udane – rzecz jest kolorowa, lekka, przyjemna. Nauka o pięknie nie została zaniedbana.
Jeśli miałbym na coś marudzić, to chyba tylko na to, że moje zbieszone poczucie humoru domaga się czasem krwi – złośliwości nieco cięższego kalibru, wulgarności, grubiaństwa i chamstwa – a autorka, jako osoba pełna cnót, łagodności, pogody i dobra, za takie rzeczy się nie bierze. Ale jeśli by się brała, to lepieje służyłyby raczej do tego, żeby świat rozmontowywać, niż go naprawiać, mijałyby się z powołaniem. Więc powstrzymuję się, kapituluję, uciszam wewnętrznego łaydaka i jednak nie marudzę. By żyło się lepiej. Wszystkim.
Ostatnimi czasy trafiam to tu to tam na poezję, której się nie spodziewam. Od sonetów Ziemowita Rucha, które publikowaliśmy jakiś czas temu, przez dziwny świat poezji instagramowej, z której fal wyłowić udało mi się póki co tylko jedną osobę godną uwagi, aż po te Lepieje Aleksandrowe. I każda z tych form na równi dziwi mnie i cieszy – bo w chwili, w której człowiek myśli sobie, że powoli zbliża się do zrozumienia poezji jako takiej, ta znajduje sobie jakieś nowe, niespodziewane źródło i postanawia płynąć nowym korytem. I jak tak płynie, a ja się wczytuję, okazuje się, że i mnie coraz mocniej ciągnie w stronę jakiejś jasności, jakiejś pogody w patrzeniu na świat. Jest w tym pisaniu Oli jakaś zaraźliwa szczerość i ta pogoda, o której już pisałem, są tu jasność i pewna bezpretensjonalność literackiej zabawy, w którą autorka wciąga czytających. I ja sobie myślę, że podobnych przebłysków potrzeba nam jak jasna cholera! Może niebawem zrobię nowe podejście do ulepienia jakiegoś lepieja. Ku odrodzeniu ludzkości!
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy