Type and press Enter.

Bardzo krótko / Aleksy Riemizow / Siostry krzyżowe

Oto Rosja jurodiwych i świętych starców, wtłoczona siłą w nową erę postępu i biurokracji, w nową miejską tkankę, wreszcie w nowy porządek bytu, i za cholerę niemogąca się w tym odnaleźć. Boga nikt bowiem tak naprawdę nie zastąpił; a struktura społeczna wcale się nie zmieniła – nie nadeszła żadna nowa sprawiedliwość, nadal naprzeciw garstki uprzywilejowanych stoją rzesze wyzyskiwanych; i wcale nie zmniejszyło się cierpienie, to dławiące odczuwanie bytu, jego bezsensu, jego szlamu i mułu. Te wszystkie metafizyczne dylematy, raskolnikowe rozterki wcale nie zniknęły, tylko – to pozorny paradoks – straciły i oparcie, i głębię. Nie zmieniła tego nieudana rewolucja i nie zmieni tego wcale nadchodząca rewolucja, nadal będą uciskani i uciskający – zmienią się tylko nazwiska.

Powyższy chaotyczny wywód zaledwie zahacza o problematykę „Sióstr krzyżowych”. Bo jest to rosyjskie pomieszanie z poplątaniem, zagmatwane niemal nie do rozwikłania, gdzie żarliwa religijność stopiona jest w jedno z ludowym zabobonem, gdzie wciąż od nowa ustala się miejsce człowieka w boskim porządku świata, gdzie zbawienia nie kupi się za paczkę frytek, tylko trzeba na nie zapracować, dokonując właściwych wyborów i zdając się na właściwych przewodników. A przede wszystkim obowiązkowo odcierpiawszy swoje.

A cierpią u Riemizowa przede wszystkim kobiety, cierpią cicho, pokornie, bez słowa skargi, bez nadziei na czyjąkolwiek wdzięczność. „Siostry krzyżowe” to hołd dla tych cierpliwych istot, z ich milczącym bohaterstwem, to hołd dla pierwiastka kobiecego, bez którego nie zbudowalibyśmy nawet wychodka, a co dopiero mówić o zbawiającej miłości.

Wybrzmiewa to wszystko niepowtarzalną frazą, hipnotycznym rytmem z bolesnymi refrenami – za co chwała należy się również tłumaczowi, Adamowi Pomorskiemu. Oddał on przednio przedziwny, niejednorodny język, jakby nowe esperanto stworzone specjalnie po to, by jak najlepiej uchwycić tragikomizm ludzkiej kondycji.

To mała książka, ale o wielkim nagromadzeniu pełnokrwistych charakterów i ich nieodmiennie smutnych historii. Ludzie padają jak muchy, nie z rąk drugich ludzi, tylko dlatego, że odchodzi ich wola życia. Nawracający nieubłaganie ciągły niedostatek bohaterów wskazuje na miałkość materializmu i każe im spoglądać tęsknym okiem ku transcendencji.

I jakże wymowny jest Riemizow, skoro po zamknięciu tego tomiku chciałoby się natychmiast znaleźć własny sposób, żeby odczopować swoją duszę i stać się sobą w tym świecie, otworzyć się na to całe cierpienie, bo inaczej się nie żyje, tylko przepływa obok życia. Może to i wygodne, może i lekkie, ale jednak płytkie i nieprawdziwe, bo istoty człowieczeństwa nie sposób sięgnąć, ślizgając się po jego powierzchni.

Nie mogę udawać, że wyłapałem i zrozumiałem wszystkie symbole i metafory; Riemizow był najprawdopodobniej geniuszem, ja nim nie jestem, nie jestem też jakoś ponadprzeciętnie zaznajomiony z tradycją prawosławną ani z ruskim folklorem. Na pewno jedna lektura tej książki dla mnie nie wyczerpała. Jej rzetelną, krytycznoliteracką interpretację przedstawia w posłowiu autor jej brawurowego tłumaczenia, Adam Pomorski. Ale i lektura posłowia nie zdołała dla mnie tej książki wyczerpać. To jeszcze trzeba będzie czytać.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *