Type and press Enter.

Mit Syzyfa/ Camus

„Po to są mity, by ożywiała je wyobraźnia”. Podoba mi się fraza Alberta Camusa, kiedy pisze o rzeczach koniecznych. Koniecznych do przemyślenia, do uświadomienia, do znalezienia perspektywy. Ustanowienie jej, a nie jedynie powielenie wzorem tych, którym ufamy, wydaje się kwestią wartościową dla naszego dzisiaj i jutra. Chyba można o tym myśleć w taki właśnie sposób: najprostszy, łapiący perspektywę z pozycji, którą zajmujemy. Bez silenia się na cudotwórcze dialektyki. Bez pozerstwa metafory. W granicy własnego języka. W prostych słowach.

Syzyf, koryntyjczyk, w ujęciu Camusa to postać tyleż inteligentna, co podstępna, tyleż zuchwała, co nierozsądna; niejako zawieszona pomiędzy światem śmiertelników, których wystawia na próbę i bogów, bogów niepierwszej próby, których wystawia do wiatru. Nade wszystko jest też koryntyjczyk istotą absurdalną. Istota tej absurdalności wynika ze świadomości lub jej braku. Algierski pisarz wierzy w bogów greckich; wierzy w znaczeniu: nie są dla niego doskonale źli. Według niego pozostawienie Syzyfowi świadomości jego tragicznego losu jest czymś w rodzaju podarunku, dosyć mało sympatycznego, niemniej to już Dostojewski powiedział, że człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego. Czy do nieskończonego dźwigania głazu również? 

Miodem tego mitu jest zatem postawa Syzyfa na szczycie góry. Kwestia wiedzy lub niewiedzy: ale to też wyrok na bogów i sposób widzenia tych postaci. Odarcie Syzyfa ze świadomości wiecznej udręki byłby diabolizmem doskonałym: otóż to właśnie pozostawienie komuś nadziei i odbieranie jej raz po raz jest draństwem. Czy wieczna kara, do której – jakkolwiek potwornie to brzmi – można się przyzwyczaić, nie jest wyrokiem łagodniejszym?

Właśnie. Gdy skazaniec wie, że zostanie stracony w piątek o godzinie 13, odczuwa narastający niepokój. Jego uzasadniony niepokój mniejszy jest dziś, aniżeli w piątek. Wiedzieli o tym Japończycy, którzy skazanym na śmierć nie podawali daty wykonania egzekucji. I to właśnie ten system jest diaboliczny. Spotęgowany do granic możliwości strach i brak nadziei. 

Mam zaufanie do własnej intuicji, gdy alegorie, mity, symbole, postawy, gesty, postaci rozważane niezbyt wcześnie, to znaczy bez młodzieńczej afektacji, ale i niezbyt późno, bez rezygnacji człowieka, który rozpłynął się w czasie, coś mi chcą powiedzieć. Niech to, moje i Twoje rozumienie różni się, ale zostało wypracowane, nie jest czcze, żywi się nadzieją, wiedzą, wrażliwością; na tym osadzony jest humanizm, któremu poświęcam czas, pozornie może bezowocnie; tym w końcu jest dla mnie kultura: sama w sobie zamyśleniem. I to wystarcza. Miejmy na nią czas.

Wierzę, że w mitach, Biblii, tradycji, eposach i antycznych dramatach jest nauka, tym samym jednak: jeśli jej istotą miałoby być jedynie wszechogarniające przerażenie, utrata bez możliwości powrotu, brak, owo „nic bez Boga i oddechu”, jak wyraził się pewien francuski pisarz, to gdzie w tym głębia? Głębia jest zawsze w przezwyciężaniu zła, w światłem złamaniu ciemności, co już dawno temu opowiedziała Hannah Arendt. „Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi”, nawet jeśli uznaliśmy przed wiekami, że sterują nimi dłonie niewidzialnych bogów.

Camus ma rację. Syzyf może być szczęśliwy.

 

Marcin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *