Type and press Enter.

PRÓŻNIA GO SKONAŁA #3 / O kocie, co uciekł, chociaż go zabili

Tom Blythe, Kot w superpozycji, zapowiedź wydawnicza (The Superpositioned Cat, Londyn, 2020)

Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, jak wielkim dobrodziejstwem jest interdyscyplinarność różnych przejawów twórczej działalności człowieka. Przenikanie się nauk ścisłych z humanistycznymi, wpływ rozmaitych dziedzin sztuki na nie i odwrócone oddziaływanie nauk na sztukę – rodzą doprawdy ciekawe połączenia. Coraz popularniejsze i śmielsze sięganie do różnych dziedzin, ciągnięcie kilku srok za ogon, przynosi literackiemu światu wielość i świeżość o jakich nie śniło się ani filozofom, ani fizykom, ani tym bardziej tym nieborakom, pisarzom. I – zdaje się – żadna książka nie robi tego zuchwalej niż Kot w superpozycji Toma Blythe’a.

Podobne mieszanki, nawet jeśli okazują się być zupełną plajtą na gruncie literackim, mają jeszcze drugą szansę na zaistnienie, a to za sprawą swej oryginalności, podboju jeszcze niezdobytych ziem. Tak jest też w przypadku omawianego dzisiaj Kota w superpozycji brytyjskiego pisarza-amatora i fizyka-amatora, który choć wykazuje się sporymi brakami na gruncie wiedzy i talentu, to jednak nadrabia te braki zuchwałą, wręcz pionierską wyobraźnią. Jestem przekonany, że jego dzieło na stałe zapisze się – jako kuriozum – w dziejach literatury. Nie często przecież spotykamy się z połączeniem powieści, gry paragrafowej i idei czerpanych prosto z mechaniki kwantowej.

Zamysł był taki: wziąć kota z eksperymentu myślowego Erwina Schrödingera i rozpocząć pisanie od dwóch akapitów. W pierwszym kot żyje, w drugim nie – i oba te stany, jak w rozważaniach austriackiego noblisty, są równoważne. Zatem dopóki czytelnik nie przeczyta danego akapitu, kot znajduje się w obu tych stanach jednocześnie, trwa w tytułowej superpozycji. Autor zachęca czytelnika, by o stanie kota zamiast decyzji czytelnika, decydował rzut monetą. Trzeba przyznać, że to cokolwiek intrygujące i ciekawe rozwiązanie. Największym plusem i zarazem bolączką książki jest jednak to, że Blythe pozostał wierny tej mechanice na wszystkich, to jest niemal ośmiuset stronach jej długości!

Czytelnik wybiera zatem jeden z dwu akapitów, a na końcu każdego z nich znajduje zapytanie o to, jaką decyzję podejmuje odnośnie akapitu kolejnego. Tak więc pierwszy akapit tej opowieści występuje w dwu wersjach, drugi krok prowadzi do wersji czterech. Na końcu każdej z nich czeka nas jednak kolejna decyzja, zatem z czterech robi się osiem, z ośmiu szesnaście, trzydzieści dwie, sześćdziesiąt cztery, sto dwadzieścia osiem… i tak dalej i tak dalej.

Ze względów wydawniczych Blythe musiał zatrzymać się już na dziesiątym kroku, ten akapit pojawił się aż w dwa tysiące czterdziestu ośmiu wersjach, tak, że cała historia objętościowo rozrosła się na wspomniane wcześniej osiemset stron. Gdyby autor zdecydował się dopisać do tej historii jeszcze jeden akapit, musiałby stworzyć cztery tysiące dziewięćdziesiąt sześć jego wariantów, co zmusiłoby wydawcę do publikowania książki w trzech lub czterech opasłych tomach!

Dostajemy w ręce książkę jednocześnie imponującą i rozczarowującą. Mimo monstrualnej objętości, opowieść zawarta w książce składa się tak naprawdę z dziesięciu kroków-akapitów, około czterdziestu zdań, których lektura zajmie czytelnikowi nie więcej niż pięć minut (i to z uwzględnieniem czasu poświęconego na wyszukiwanie kolejnych porcji tekstu!). I oczywiście można cofnąć się do początku i sprawdzić, co by się stało, gdyby kot eksperymentu nie przeżył, tytuł ma zatem wielki potencjał jeśli chodzi o ponowne czytanie. A raczej miałby, gdyby nie pewne mankamenty.

Po pierwsze zdarza się autorowi gubić błyskotliwość i to już we wczesnych akapitach. Gdy, dla przykładu, łaskawie pozwolimy kotu żyć, będziemy mogli wybrać, gdzie kot udaje się po wyjściu z okrytego niesławą pudła – do kuchni, czy do salonu – i w obu przypadkach dostajemy co prawda dość wyczerpujący opis pomieszczeń (choć o piórze Blythe’a nie da się niestety powiedzieć, że jest finezyjne), ale koniec końców oba prowadzą do wskoczenia na parapet otwartego okna. Czytelnik podejmuje i w jednym i w drugim przypadku decyzję, czy kot ma wyjść na zewnątrz, czy też przejść się jeszcze po innych pomieszczeniach. Podobne sytuacje, w których swoboda wyboru jest zaledwie złudzeniem, pojawiają się niestety całkiem często.

Po drugie – i jest to chyba mój główny zarzut względem Kota w superpozycji, zdaje się, że autor niezbyt precyzyjnie rozplanował całe przedsięwzięcie: całość zaczyna się leniwie i nigdzie nie spieszy, pierwsze trzy-cztery kroki-akapity skupiają się na opisie domu i tego, co kot znajduje za oknem i dopiero w okolicach piątego-szóstego fragmentu, Blythe zdaje sobie najwyraźniej sprawę z lawinowo rosnącej objętości swojego dzieła. Prowadzi to do dość smutnej sytuacji, w której refleksyjna część książki, gdzie autor chciał z pewnością poruszyć nieco głębsze treści wynikające z samego istnienia i nieistnienia, nie ma zwyczajnie miejsca na rozwinięcie skrzydeł, naglona jest bowiem dwoma ostatnimi akapitami, w których Brytyjczyk domyka historię. Z konieczności robi to w pośpiechu i niedbale, zdając sobie chyba sprawę z klęski, którą poniósł na gruncie narracyjnym. Stale powiększająca się ilość kolejnych akapitów sprawia, że książka posiada niebagatelną liczbę ponad dwu tysięcy zakończeń. To po prostu nie mogło skończyć się dobrze. Kolejne warianty powtarzają się w wielu szczegółach, niektóre wydają się być pisane jakby na kolanie, być może Brytyjczyk spieszył się zdążyć przed jakimś terminem…

Zatem literacko jest fatalnie, choć trzeba uczciwie przyznać, że sam pomysł był imponujący a od czasu do czasu zdarzały się Blythe’owi bardzo ciekawe i intrygujące pomysły – na przykład jeśli na początku wybierzemy wariant z martwym kotem, cała książka okaże się bezprecedensowym tytułem otwierającym cały nowy gatunek kociej literatury eschatologicznej! Aż żal łapie za serce, jeśli pomyśleć jak fascynującą opowieść mogliśmy dostać w nasze ręce! Tymczasem jednak nieznośny wymóg objętościowy sprawił, że kocie życie pozagrobowe opowiedziane jest w pośpiechu i bez rozmachu, jakiego spodziewać moglibyśmy się po zaświatowych krainach.

Czy Kot w superpozycji to jednoznaczna klęska kwantowej beletrystyki? Głosy są podzielone – choć zachodni krytycy nie zostawiają na tytule suchej nitki, ten, za sprawą swojej oryginalności sprzedaje się za granicą w wielkich nakładach. Zdaje się zatem, że o wszystkim decydują czytelnicy. Pozostaje nam czekać na zaplanowaną pod koniec maja polską premierę. Książka łączy odbiorców na co dzień cokolwiek odległych – z ciekawością przygląda mu się zarówno środowisko naukowe, jak i fani kotów: na anglojęzycznych forach dla miłośników zwierząt aż wrze! Czy uśmiercanie kota już w pierwszym akapicie jest moralne?, pytają obrońcy praw zwierząt. Ale jakież uśmiercanie, przecież kot żyje i ma się dobrze!, krzyczą oponenci.

Najważniejsze jednak jest to, że autor się nie poddaje – na końcu książki znajduje się bowiem wiele obiecujący (a może raczej: odgrażający się) napis: CIĄG DALSZY NASTĄPI. Nastąpi i wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze bardziej przełomowy. W jednym z angielskich programów literackich, podczas rozmowy o drugiej części Kota w superpozycji, zapytany o to, które z zakończeń jest kanoniczne i stanie się punktem wyjścia dla kolejnej książki, Blythe ze śmiechem odpowiada: KAŻDE! Po czym wyjaśnia, że to wcale nie żart i absolutnie poważnie planuje wydanie 2048 różnych wersji drugiej części Kota, tak, że każde zakończenie otrzyma swoją kontynuację. Odpowiada twierdząco także zapytany o to, czy drugi tom będzie trzymał się zasad części pierwszej.

Dochodzimy zatem do absurdalnej sytuacji, w której każda z 2048 książek otrzyma 2048 zakończeń, łącznie daje to absurdalną liczbę niemal czterech milionów i dwustu tysięcy różnych historii opowiedzianych przez Toma Blythe’a w zaledwie dwu tomach swojej powieści o pewnym kocie, żywym i martwym jednocześnie. Autor przebąkuje w dodatku, że chciałby wydać całą trylogię Kota w superpozycji. Zapytany o to, jak to możliwe, odpowiada, że pracuje właśnie nad sztuczną inteligencją, która na drodze uczenia maszynowego, nauczy się tworzyć kolejne, poprawne gramatycznie i sensowne zdania, nad których jakością twórca będzie czuwał.

Podsumowując – mimo, że Kot w superpozycji Toma Blythe’a jest książką fatalną, to paradoksalnie zachęcam do sprawdzenia jej, nabycia, umieszczenia w swoim zbiorze. To jest jedno z najciekawszych, a może i najciekawsze, z pewnością jednak najbardziej kuriozalne wydarzenie w światowej literaturze, z jakim się spotkałem, odkąd żyję! Zwłaszcza jeśli autorowi uda się spełnić swoje karkołomne zapowiedzi! Bez względu na to, czy planujecie tę książkę przeczytać, czy nie, postawcie ją na swojej półce, gdy tylko pojawi się polskie wydanie – tu się dzieje historia!

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *