Type and press Enter.

Bruk dobrych chęci / Josef Pánek / Miłość w czasach globalnych zmian klimatycznych

Doskonały przykład, jak chybioną taktyką w walce z realnymi problemami jest ich spłycanie i przedstawianie w trybie czarno-białym. Początkowo nie chciałem uwierzyć w naiwność Pánka, jako ironiczne odczytując jego kolejne hiperbole, czyniące na przykład z Czechów naród rasistów, ale w końcu musiałem w nią uwierzyć, bo on autentycznie chłoszcze wschodnioeuropejską zaściankowość z wyżyn swych przywoływanych co chwila wieloletnich pobytów w Norwegii i Australii, z wyżyn swych rozlicznych międzynarodowych wojaży, z wyżyn swojego stopnia naukowego.

A najśmieszniejsze, że jego odczucia w zetknięciu z inną rasą, w oczywisty sposób uniwersalizowane i składane na karb wychowania w tym domniemanym zaścianku, są uczuciami, których ja sam nie zdołałem nigdy doznać, mimo iż wychowałem się w takim samym systemie, a moja otwartość słusznie bywała kwestionowana. Może więc pora, panie Pánek, żeby pan spojrzał w lustro. Obwinianie społeczeństwa o własne niedoskonałości jest tyle łatwe, co tanie.

Poczucie krzywdy (że musiał się wychowywać w systemie komunistycznym i relatywnej biedzie, że mniej rzekomo od niego zdolni koledzy robią większe kariery naukowe itp.) przysłania mu świat: skonfrontowany z istotami osadzonymi w znacznie gorszych niż on warunkach niby te warunki dostrzega, niby porywa się na współczucie, ale w najmniejszym stopniu nie skłania go ta obserwacja do autorefleksji, do osadzenia swojej sytuacji w szerszym kontekście.

Porusza tu istotne współczesne zagadnienia, ale gdy piętnuje rasizm czy bezwzględną globalizację, czyni to wprost, nieliteracko, jakby ktoś podprowadził mu z arsenału wszystkie metafory. I kiedy przychodzi trzecia, zdecydowanie najlepsza część powieści, obejmująca opis podróży po Islandii oraz świetne zakończenie (czyli jednak jakieś metafory się ostały!), jest już niestety za późno. To tak, jak w tym dowcipie o stówie, która zniknęła: niesmak pozostał.

Wydaje mi się, że nagradzając takie nieudolne książki wyrządza się krzywdę nie tylko pisarzowi, ale i sprawie, o którą ten tak niefortunnie postanowił zawalczyć. Jeśli autor pisze źle, to fakt, iż chce dobrze, nie może wystarczyć jako usprawiedliwienie. A potem myślę sobie, że to nie jest zła książka, tylko trzeba na nią spojrzeć zupełnie inaczej. W mierzeniu się z uniwersalnymi problemami jest może i naiwna, ale za to w mierzeniu się z osobistymi problemami autora-narratora, tymi wszystkimi frustracjami oraz obsesjami, jest szczera i bardzo akuratna.

Samą fabułę mógłby na przykład wymyślić nastolatek, wyobrażający sobie siebie jako kogoś w rodzaju Bonda, przystojnego i diabelsko inteligentnego kosmopolitę, a te frustracje i kompleksy dokleiłby swojemu alter ego dopiero po latach, gdy już wiadomo, że żadna z tych nastoletnich fantazji się nie ziściła. Narrator z zapałem tropi bowiem niegodziwości i wynaturzenia wokół siebie, ale jakoś nie potrafi dostrzec, że przydałoby się w końcu dojrzeć. A jeśli już musi być tym wiecznym chłopcem, to niech nim przynajmniej będzie po cichu, bez tej pretensji, że świat nie jest z plasteliny, ludzie nie mają sznureczków przywiązanych do kończyn, a jego pomnik nie stoi w każdym czeskim mieście.

Bo to zawsze jest pewne ryzyko, gdy facet pisze książkę, której bohaterem jest podobny do niego facet, że będzie tam sobie pewne rzeczy projektował i kompensował. Poprzednio czytałem Gospodinowa i Michona, którzy również w dużym stopniu byli tożsami ze swymi bohaterami, ale jednak najwyraźniej mieli znacznie mniej do projektowania i kompensowania, poza tym, że byli też znacznie lepszymi literatami.

A kto, jak Katarzyna Ziembicka na obwolucie książki, zachwyca się narracyjnymi sztuczkami Pánka, najwyraźniej nie czytał Nabokova, Butora i wielu innych. Ja również nie czytałem wielu innych, ale raczej staram się na ten temat milczeć; szczególnie głośno milczę na ten temat na obwolutach książek.

utracjusz

Autorem grafiki jest niesławny paweł m, który dokonał dość swobodnej adaptacji fotografii autorstwa Johna Hoeya (to nie żart), przedstawiającej sprzedawcę kalafiorów w Bengaluru i udostępnionej na licencji CC BY 2.0.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *