Type and press Enter.

OGRODY SUCHEGO KRAJOBRAZU / IWA KRUCZKOWSKA-KRÓL / BLEJTRAM #17

Japoński ogród zen, piach ułożony w linie i okręgi, grupa ludzi siedzi na tarasie, patrzy przed siebie, kamienie spoczywają w bezruchu, słońce liże je po grzbietach. Jest cisza, jest światło, jest spokój.

Świat z jakichś przyczyn lubi te rzeczy: linie, warstwy, okręgi, sfery. Jeśli przekroić go wzdłuż, szybko okaże się, że pod pierwszą warstwą ma drugą, pod nią zaś trzecią i czwartą. Pod moją dzisiejszą drogą do domu leży droga wczorajsza i powoli już kładzie się na nich cień tej, którą pójdę jutro. Lipa za moim oknem wrasta w świat i ten świat kładzie na niej kolejne warstwy w corocznym rytmie. Jeśli nakarmić wiatr piaskiem, ten rozciągnie go w setkę linii.

I chyba tylko fakt, że tak jak moja lipa za oknem wrastamy w świat i ten świat kładzie się na nas kolejnymi warstwami (ile niepokoju i zachwytu płynąć może z patrzenia w lustro!) sprawia, że nie dziwi nas to wcale. Te same procesy, które układają na sobie warstwy geologiczne, pchają chmury, pędzą lodowiec jak krowę po pastwisku, zaangażowane były w sklejanie mnie i ciebie, w przemiany z nas wczorajszych w nas dzisiejszych.

Zaskakująco mało dziwi nas w świecie, który przecież wydaje nam się być miejscem całkiem zwyczajnym, być może nawet zwykłym. Nie dziwi nas to, że dwa jabłka i dwa jabłka to zawsze cztery jabłka, nigdy zaś siedem czereśni, że słońce zawsze wschodzi na wschodzie, że światło biegnie z taką a taką prędkością. Lista rzeczy, które mnie codziennie nie dziwią jest zatrważająco długa. Tymczasem zdziwienie jest fundamentem poznawania, rozumienia, patrzenia, przebywania, bez niego nie da się w pełni być na tym świecie. I choć jest takie ważne, to jednak wcale nie ma na nie wielkiego zapotrzebowania, jest bądź co bądź słabym produktem, to co darmowe sprzedaje się źle.

nie należy zaniedbywać nauki o pięknie
zanim zgłosimy akces trzeba pilnie badać
kształt architektury rytm bębnów i piszczałek
kolory oficjalne nikczemny rytuał pogrzebów

Tak napisał Zbyszek od Herbertów w swojej Potędze smaku i tak, zdaje się, jest. Piękno, to nie jest coś, co łokciami wpycha się w oko. Na piękno się trzeba nastroić, napracować się, tak żeby po wpadnięciu światła w oko i dźwięku w ucho mogło nastąpić zdziwienie i rozpoznanie: to jest piękne.

Za nami wernisaż wystawy prac Iwy Kruczkowskiej-Król (wystawa, jeszcze przez miesiąc trwać będzie w kaliskim Centrum Kultury i Sztuki), a wraz z nim dużo rozmów z autorką i dużo patrzenia. Jakby podstawą, bazą dla jej obrazów jest piękno świata, próby dostrzeżenia go, wyciągnięcia na wierzch, pokazania palcem, o, tutaj, tutaj się chowało! Takie pokazywanie palcem to jest jedna z ważniejszych rzeczy, jakie sztuka robi i robić powinna, sami z siebie widzimy za mało, nikt, albo prawie nikt nie uczy nas patrzeć.


Ta wystawa, Ogrody suchego krajobrazu, wyraźnie inspirowana japońską kulturą (autorka w Japonii przez czas jakiś była) i ogrodami zen, często stawia na zbliżenia, pokazuje kamienie, często kroi je, wydobywa na wierzch to, co jest w środku, mnóstwo miejsca poświęca fakturze tego, co wewnątrz i na zewnątrz, jakby chcąc wywołać zdziwienie kontrastami, bogactwem tego, co pod spodem. To takie prześwietlanie świata, podglądanie go, demaskowanie. Odkrywanie przed patrzącym kolejnych warstw, warstw w temacie tak „prostym” jak kamień. Nauka patrzenia.

Kamień jest z pewnością refrenem tej wystawy, jednak jej kulminacja, najcięższe akcenty, kładzione są gdzie indziej, choć nieopodal. Nasza kultura, ze swoją rozbuchaną technologią i inwazyjnością, przyzwyczaiła nas do myślenia, że człowiek jest raczej gościem w naturze (i to gościem nieproszonym!), ciałem obcym w tym świecie, zawsze nie na miejscu, zawsze ze złymi intencjami względem otoczenia. Tymczasem my jesteśmy przedłużeniem natury, jej częścią, częścią tego świata. Być może nieco rozbestwioną i rozpędzoną w niekoniecznie dobre strony, ale tutaj, na świecie, jesteśmy u siebie, jesteśmy w domu.

Największe pokazywane w Kaliszu obrazy Iwy Kruczkowskiej-Król właśnie o tym mówią. O człowieku w świecie. Malarka nie ogranicza się do demaskowania natury, jako miejsca o wiele bardziej godnego uwagi i zdziwienia niż nam się wydaje, w najbardziej złożonych obrazach zestawia tę naturę z człowiekiem, z kulturą. Mnisi grabią piasek, odciskają w nim linie, okręgi, suche fale bijące u wybrzeży leżących w nim jak wyspy kamieni. Kształty, jakich nie powstydziłby się sam świat i pewnie sam by je tam położył, jeśli tylko dałoby mu się odpowiednią ilość czasu. A teraz już nie musi, może zająć się czymś innym, prężyć grzbiet gdzieś indziej, dziwić i zaskakiwać jakichś innych patrzących.

Te obrazy są odgórnie wyposażone w widownię – na pierwszym planie siedzi grupa ludzi i wpatruje się w całą tę naturę układaną przez człowieka. Odbiorca dosiada się do nich, ich obecność jest na tyle sugestywna, że robi się to niemal machinalnie, na te obrazy patrzy się trochę inaczej niż na inne płótna – stojąc przed nimi nie myślałem sobie „ja patrzę”, ale raczej „my patrzymy”. Skupienie, cisza, linia na linii, okrąg w okręgu, jakiś dziwny spokój, wszystko to każe wpatrywać się bez żadnej presji, przebywać tu, dziwić się.

A potem być może iść przed siebie, iść w swoje życie i patrzeć na nowo, na to, co od lat już widzimy. Jakie linie malują lecące na południe gęsi? I jakie linie wydeptuję, choć od lat przekonany jestem, że nie mam już dokąd iść. Może jakieś spojrzenie z góry, w jakimś spokoju, w jakiejś ciszy, może wydobędzie coś na wierzch. Obrazy Iwy Kruczkowskiej-Król czekają na Was jeszcze przez miesiąc w Kaliszu, przy ulicy Łaziennej, wybierzcie się koniecznie, jakąś linię na świecie nakreślcie, odciśnijcie!

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *