Powieści o największej tragedii XX wieku czytam już tylko pod warunkiem, że są wyjątkowe; i gdybym wiedział, że „Tynset” zahacza o ten temat, nie sięgnąłbym po niego. Ale to właśnie rzecz wyjątkowa i tajemnicza, a nieliczne wzmianki pozwalające rozszyfrować materię, która tak gniecie narratora, są zakamuflowane i opatrzone pieczęciami, jakie złamie jedynie śmiałek, który dorobił się w czytelniczych zmaganiach niejednej blizny.
Ta cienka książeczka godna jest chyba większej rozprawy. Opisy bezsennej nocy – bo całość rozgrywa się podczas jednej nocy – mieszają się ze wspomnieniami, snami oraz wizjami. To traktat o daremności, ale i o nieuchronności naszych małych starań o nasze małe rzeczy, opowieść o winie i stracie, wypełniona po brzegi nieoczywistą, a zarazem dość napastliwą symboliką. Charakteryzują ją chaotyczna, rozedrgana narracja oraz duszny, depresyjny klimat.
Wędrówka po pustym, ciemnym i zimnym domu staje się wędrówką po umyśle narratora; w zakamarkach tego umysłu, w jego pamięci, czają się dziwy nie mniejsze niż w opowieściach, które ni stąd, ni zowąd poczyna snuć. Mam wrażenie, że ta nader ambitna książka padła ofiarą swej ambicji, dokucza jej jakieś pęknięcie. Hildesheimer znakomicie kreuje przytłaczającą atmosferę, ale grzęźnie w meandrach języka, którym nadaremnie pragnie wypowiedzieć niewypowiedziane.
Narrator snuje eskapistyczne rojenia o wyidealizowanym miejscu: Tynset jest rajem, którego nigdy nie osiągnie, bo wbrew własnym zapewnieniom, ma co nieco na sumieniu; albo może jedynie przylgnął do niego brud jego oprawców. Straumatyzowany, porusza się bowiem po niepewnym gruncie, jego kontakt z rzeczywistością jest ograniczony, a kontakt z nierzeczywistością bogaty w obrazy. Oba światy mieszają mu się i miesza mu się jego tożsamość, niezdolna już oddzielić ciemiężcę od ciemiężonego.
Jego mizantropia i brak złudzeń wobec bliźnich manifestują się we wplecionych w rozważania narratora, niemal szkatułkowych opowieściach, zaskakujących, przekraczających czas i przestrzeń, lecz niezmiennie niepochlebnie kwitujących ludzką naturę, a może nawet naturę świata, który niebezpiecznie (choć trwale) wychyla się w jedną stronę na osi rozpiętej między dobrem a złem.
„Tynset” to w końcu hołd dla Szekspira; Hildesheimer nawiązuje do „Hamleta” z otwartą przyłbicą, chętnie i często, ale go nie odtwarza. Zło jest wprawdzie wieczne, ale jego średniowieczna i dwudziestowieczna manifestacja znacznie się od siebie różnią: po zetknięciu z niektórymi wynalazkami współczesnego homo sapiens, Hamlet nie byłby już zmuszony symulować szaleństwa.
utracjusz