Type and press Enter.

JAK SIĘ TWORZY POWIEŚĆ / UNAMUNO

Jak się tworzy powieść Miguela de Unamuno, to tekst tak gęsto obrosły kolejnymi warstwami, że już samo przekopywanie się przez nie, przedzieranie w głąb w poszukiwaniu jego sedna, sensu i spotkania z autorem jest dobrym powodem do sięgnięcia po książkę. Te warstwy sięgają poza sam utwór – dotyczą nie tylko jego treści, ale też historii jego powstawania, kontekstu historycznego i politycznego, w których jest umieszczona; dużo dzieje się tutaj obok tekstu, poza nim, a czytelnik stale zachęcany jest do zmiany głębi patrzenia, do poruszania się między kolejnymi płaszczyznami dla zyskania możliwie pełnego obrazu.

W 1924 Unamuno, za krytykę ówczesnego dyktatora, Miguela Primo de Rivery, zostaje wydalony z Hiszpanii i osadzony na Fuerteventurze, skąd po kilku miesiącach ucieka i trafia do Paryża. I to właśnie w Paryżu, siedząc na wygnaniu, między grudniem 1924 a lipcem 1925 spisuje swoje opowiadanie o pisaniu powieści, opowiadanie, pozbawione szans na wydanie w Hiszpanii, trafia do druku we Francji (maj 1926), przetłumaczone przez Jeana Cassou, przyjaciela pisarza, który w dodatku zechciał opatrzyć je swoim esejem – Portret Unamuna.

Zagmatwaną historię (to dopiero początek!) tekstu poznajemy ze wstępu, który autor pisze w maju 1927, przebywając tuż pod hiszpańską granicą w Hendaye. Dowiadujemy się z niego, że hiszpańskojęzyczny oryginał przepadł i choćby nawet można było go wydać w ojczyźnie, nie ma takiej możliwości. Pisarz postanawia zatem… przetłumaczyć swój własny tekst, przetłumaczony wcześniej na język francuski. Przy okazji tłumaczy także ów Portret Unamuna i zanim przejdzie do treści właściwej, zamieszcza jeszcze komentarz do tej portretowej części. Dla mnie, jako czytelnika jest tutaj jeszcze jedna warstwa, gdyż książkę otrzymałem od Kacpra Szpyrki, który z kolei książkę pięknie na język polski przetłumaczył, jest to zatem tłumaczenie tłumaczenia tłumaczenia. Cztery pary rąk (w tym dwie należące do oryginalnego autora) niosły tę historię przez niemal sto lat, zanim dotarła tutaj.

I tak, jeszcze zanim czytelnik zacznie lekturę właściwą, musi w pamięci zachować tych kilka warstw, jakimi książka zdąża obrosnąć, jeszcze zanim wypowie pierwsze słowo! A gdy już je wypowie, zagłębia się dalej i dalej. Opowiadanie właściwe jest bogatym miszmaszem eseju, elementów autobiograficznych i opowiadaniem właśnie, autor nie zakłada tutaj żadnych narracyjnych masek, pozostaje sobą, Miguelem de Unamuno, pogrążonym w smutku i rozpaczy twórcą, który w ciemne paryskie noce postanawia napisać powieść. Ale bardziej niż pisanie samej powieści, zajmuje go opowiadanie o tym, jak pisze tę powieść, czym powieść jest, co dzieje się w głowie i sercu autora, gdy za takie przedsięwzięcie się bierze. Jednocześnie cały czas wraca do swojego podwójnego tu i teraz – podwójnego, bo podczas tłumaczenia pozwala sobie dodawać spore połacie tekstu pisanego już z perspektywy Hendaye.

Jak się tworzy powieść szybko zmienia jednak kierunek patrzenia i od tworzenia ucieka w stronę czytania, odbioru, umieszczając to doświadczenie w niezwykle intymnej sferze, w której czytający i piszący mogą się spotkać. Bo powieść w oczach Unamuno staje się czymś, co każdy z nas niesie w sobie, treścią swojego życia – pisarz utrwala swoją historię, swoją opowieść, rzuca ją jak perłę pod nogi czytającego. Lektura jest zatem spotkaniem opowieści z opowieścią, o ile perła nie zostanie podeptana.

Nieszczęśliwi, którzy nie mają powieści. Jeżeli twoje życie, czytelniku, nie jest powieścią, boskim wymysłem, snem wieczności, nie czytaj dalej i odłóż tę książkę. Nie czytaj dalej, ponieważ dostaniesz niestrawności i będziesz musiał mnie zwrócić, co nie przysłuży się ani mnie, ani tobie.

Opowieść o powieści – spotkaniu stanowi główną treść tekstu, o którego tworzeniu autor pisze. Jego bohater, Jugo de la Raza, znajduje pewnego dnia na straganie książkę, zaczyna ją czytać, co prowadzi do spotkania – doznania tak gwałtownego, głębokiego i przerażającego, że biedak ciska strony w płomienie. Jest pewien – ta książka jest tak dokładnym odbiciem jego samego, że zbliżając się do jej końca, zbliżałby się do końca własnego. Ale pozbycie się jej wcale nie prowadzi do ulgi i pokoju, wręcz przeciwnie, poszukiwania rozpoczynają się na nowo, bo ucieczka przed książką, jest ucieczką przed samym sobą. Ta opowieść jest tutaj zaledwie zarysowana, w trakcie pisania autor zastanawia się, co począć dalej ze swoim bohaterem, a zatem z sobą samym, nie jest bowiem do końca pewien, czy to opowieść należy do opowiadającego, czy też na odwrót.

Czytając książkę, cały czas należy mieć w pamięci wszystkie te warstwy, o których czytamy najpierw we wstępie, później w Portrecie, jeszcze później w komentarzu do niego. Unamuno, wypchnięty na nieznane wody, przebywający w ciemności, z dala od domu i ojczyzny, siedzi w utrapieniu – środowisku naturalnym tych, którzy piszą – i jest niemal zmuszony do zadawania sobie mnóstwa pytań. Do szukania na nowo miejsca dla siebie i swojego pisania, którego nie jest nawet w stanie wydrukować w ojczystym języku; do tego, aby od podstaw szukać podstawowych definicji. Jak ma zachowywać się pisarz wygnany ze swego kraju? Do kogo w ogóle zwracać ma się pisarz, który nie może dotrzeć do czytelnika rozumiejącego jego język. To jest pisanie w wielką czerń i pustkę, być może najlepsze pisanie, podtrzymywane jedynie nadzieją, na to, że czytający się znajdą.

I bezkompromisowość w mówieniu prawdy (ale też w przyjmowaniu prawdy i życiu prawdy – przecież żyjemy swoje własne powieści) pozostaje aktualna: To, co jest zawsze aktualne, znajduje się w wiecznej teraźniejszości. (…) To, co znajduje się tutaj, jest środkiem nieskończonej przestrzeni, źródłem bezkresu, natomiast to, co teraźniejsze, jest środkiem czasu źródłem wieczności. Poza tym to, co indywidualne, jest uniwersalne – a zatem wieczne. Powieść zamyka w sobie te trzy rzeczy – miejsce, czas i indywidualną opowieść tego, który pisze, zamyka je w bryle. W bryle, która topnieje, gdy trafia w ręce tego, który czyta. W jego miejsce, w jego czas, w jego historię. Weź to zatem – czytelniku drogi – w ręce i czytaj!

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

PS1. Książkę, jak pisałem, otrzymałem z rąk tłumacza, pana Kacpra Szpyrki, któremu nie tylko dziękuję, ale też gratuluję! Książka to jego translatorski debiut, debiut niezwykle zgrabny, płynny i udany, ale też, a może przede wszystkim ważny, bo to, co Unamuno tutaj, rękami tłumacza mówi jest rzeczywiście ważne i duże. I czuje się to podczas lektury. Herbert ma wiersz o tłumaczeniu poezji (ale ja pozwalam sobie tutaj to rozlać też na prozę) w którym opisuje nieporadnego trzmiela, który stara się wgramolić do wnętrza kwiatu, udaje mu się zaledwie ubrudzić nos w pyłku, a mimo to dumnie ogłasza wszem wobec: dotarłem do środka! Lektura Jak tworzy się powieść w języku polskim, każe twierdzić, że tłumaczowi rzeczywiście udało się dotrzeć do sedna (o ile można to stwierdzić bez znajomości oryginału), Słowo w każdym razie nie zmalało, a to dobry sygnał.

PS2. Grafika w tle to nieco podkolorowany portret pisarza, wprost spod ołówka Ramona Casasa (jeśli ktoś jego malarstwa nie zna, niech bieży i poznaje!)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *