Opowiadać historie i słuchać historii – to są ludzkie gry. Bardzo ludzkie. Wymyśliliśmy sobie nawet literaturę, to jest zbiór zastygłych historii, do których mamy dostęp nawet, gdy nikt w pobliżu do opowiadania się nie kwapi. Takie magazynowanie opowieści pozwala im przetrwać, zawisnąć jak komar w bursztynie i wypłynąć w niespodziewanym momencie po wielu wiekach, gdzieś na drugim końcu świata. Słowo przechodzi od mówiącego do słuchającego. I kojąca jest ta myśl o tym ich ocalaniu, przechowywaniu, intuicyjnie narzuca się obraz wielkiego bogactwa, skarbca, na którym – niby smoki z fantastycznych opowieści – śpimy. Czasem nawet coś przeczytamy.
Ale przecież opowiadamy od zawsze, nie od zawsze z kolei piszemy, odkryliśmy tę sztukę stosunkowo niedawno. W dodatku przez pierwsze wieki służyła nam ona jedynie do sporządzania zapisów dla zbyt słabej pamięci – jeśli mielibyśmy czytać sumeryjskie tabliczki, na większości z nich znaleźlibyśmy nie fascynujące eposy, a spisy materiałów budowlanych i listy produktów zalegających w magazynach. A co z wszystkim, co działo się wcześniej? Jakimi opowieściami wypełnione były rysunki w Lascaux, co opowiadano podczas łuskania grotów z krzemienia? Co swoim dzieciom opowiadali tropiciele mamutów? Czym wypełnione były długie noce po tym, jak ujarzmiono ogień? Wszystkie te opowieści przepadły na zawsze, śpią gdzieś głęboko, w wielkim dawno dawno temu. I my chyba podświadomie czujemy ten brak – bóle fantomowe po historiach, które nie zastygły w literaturę.
Rekompensujemy sobie te głody opowieściami o światach nieistniejących – mitologiami i legendami, które sami sobie dopisujemy, wymyślamy na bieżąco. Dzięki temu widzę wielce fascynujące rzeczy we wszystkich odmianach fantastyki i czytam momentami łapczywie – oddaje nam ona rzeczy, które nam zabrano. Jednym z pionierów takiego dopisywania był Lord Dunsany, którego Bogowie Pegany i inne opowieści fantastyczne trzymam właśnie w ręku.
Są wyspy na Morzu Środkowym, którego wód nie okala żaden brzeg i żaden korab nie przepłynie. Ta jest księga wiary tamtejszego ludu.
Powyższymi słowami rozpoczyna się tytułowy zbiór, będący szeregiem kosmogonicznych i mitycznych opowieści fikcyjnego świata. W tym miejscu tekst prawdopodobnie trochę mi się rozjedzie, bo to, co dzieje się w tej pierwszej części zbioru, zdecydowanie przekroczyło wszystkie moje oczekiwania, dotyczące jakiejkolwiek fantastyki, bez zachwytów o tym napisać się nie da. Jedyne porównanie jakie mi się nasuwa to Silmarillion, ale i legendarne dzieło Tolkiena zdaje się tutaj ustępować, a to dlatego, że Dunsany zrezygnował z bogatej literackiej formy i sięgnął do języka, w którym podobne opowieści były zapisywane – lakonicznej, surowej mowy, przywodzącej na myśl Stary Testament, z monotonnymi wyliczeniami Księgi Kapłańskiej, minimalistyczne opowieści o Patriarchach, czy osobliwą poetykę Koheleta. To jest niemal dosłownie (a może i dosłownie…) język sumeryjskich eposów. Dzięki temu Bogowie Pegany zyskują pewną prawdziwość i autentyczność. Opowieści o śniących bogach, o naturze i pochodzeniu świata, o upływie czasu, o tym jak ten świat się skończy. Wielka sprawa.
Po Bogach Pegany zjawiają się wybrane opowiadania z sześciu innych tomów Dunsany’ego. Są to historie bardziej rozbudowane, pisane bogatszym językiem – ale inne jest też ich zadanie – nie są już świętą księgą nieistniejącego świata, a zbiorem opowieści, legend i baśni, pełnym bohaterów przeżywających niezwykłe przygody w magicznych światach. Język nagle pęcznieje, staje się obfity i bogaty (tutaj już bliżej do Silmarilionu, choć bardziej baśniowo). Czytamy o wielkim i świętym niezdobytym mieście, którego bezpieczeństwa pilnują duchy dawnych bohaterów; o wyprawie dzielnych wojowników w poszukiwaniu widmowego królestwa, wyprawie która trwa przez całe ich życie, tak długo aż stają się oni legendą o sobie samych – oddziale zaginionych wojowników błądzących od zawsze i na zawsze w bezcelowym poszukiwaniu; o kraju otoczonym przez góry, którego mieszkańcy nigdy nie widzieli Morza, zaś ci, którzy się odważają wspiąć na jeden ze szczytów i spojrzeć na Morze, nigdy nie wracają, odchodzą na zawsze. Między te baśnie wplecionych jest też kilka mniejszych opowieści grozy, historii a’la Edgar Allan, które traktuję jako miłą przyprawę całego dania.
Niezwykła magia i świetność całego tego zbioru to niewątpliwie także zasługa Macieja Płazy, który dokonał wyboru, tłumaczenia i całość posłowiem opatrzył. Jestem spiorunowany jakością tego przekładu, tego jak sięga do najstarszej literatury świata, jak z niej czerpie, jak bogato wykorzystuje i jak dokładnie i precyzyjnie trzyma się tego języka. To jest translatorskie kaskaderstwo, nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem coś podobnego, być może nigdy.
Wszystko to sprawia, że gdy czytam Bogów Pegany wcale nie czuję się, jakbym czytał utwór fantastyczny – bliżej jest temu do autentycznych świętych ksiąg i zbioru legend i pieśni jakiegoś zaginionego ludu, który naprawdę żył, istniał i wierzył w każde ze spisanych tutaj słów. To mogły by być istniejące naprawdę historie, zagubione w mrokach nocy opowieści, fantomowe bóle literatury. Coś wielkiego, obowiązkowa lektura dla wszystkich zafascynowanych nie tylko fantastyką, ale także historią, kulturą i literaturą jako takimi.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy
książkę do testów na ludziach dostarczyło Wydawnictwo Vesper, kłaniam się nisko!