Type and press Enter.

GDZIE NAJLEPIEJ SIĘ UMIERA?

Jakub Bielawski, Tam, gdzie najlepiej się umiera, Wydawnictwo Vesper, 2024

Tam gdzie najlepiej się umiera to dwadzieścia opowiadań grozy, umieszczonych w lwiej części na Dolnym Śląsku w czasach współczesnych. A że na Dolny Śląsk to ja mam jakichś czterdzieści kilometrów, od pierwszej strony traktowałem lekturę z wyjątkową powagą i niepokojem.

Ta bliskość i swojskość działają trochę jak magnes, dzięki nim, dość szybko czuję się jak u siebie, wszystko wydaje się jakby prawdziwsze, gdy mowa o miejscach, które mniej lub więcej się zna i kojarzy. I Jakub Bielawski cholernie sprawnie operuje tym poczuciem swojskości, bohaterowie to ludzie tacy jak my, żyjący gdzieś obok, a przytrafiające się im przypadki, niepokojąco zbliżają się do przekroczenia granicy realności. 

Swojskość co prawda najbardziej rzuca się w oczy, jeśli chodzi o narzędzia jakimi autor żongluje, tych jest jednak całe mnóstwo, a wprawa w ich obracaniu doprawdy imponuje. Pomysły, narracja, język, humor, groza, makabra — wszystko tu jest, wszystko w odpowiednich proporcjach, wprawnie wymieszane i przygotowane.

W takiej na przykład “Czterypiątce” bohaterem jest Mirek, kierowca dzierżoniowskiej komunikacji miejskiej, którego autobus nawiedza przerażające widmo. Jest on jednocześnie narratorem, więc język całej opowieści brzmi tak, jakby opowiadał ją wąsaty wujek po wlaniu w siebie odpowiedniej ilości C2H5OH, przy zachowaniu całkowitej spójności języka, naleciałości kulturowych i pokoleniowych. Mieszanka świetna. W jednym miejscu śmieję się z pijatyki w rytm lecącego z kaset Krawczyka, potem z uwagą słucham zakrapianych rozmów ze starymi znajomymi, które bohater przeprowadza w ramach prywatnego śledztwa. I nawet jeśli momentami jest zabawnie, to gdy przychodzi co do czego, groza leje się gęsto, robi się poważnie i żartów nie ma.

Taką samą mieszaniną pomysłowości i grozy niech będzie dla przykładu opowiadanie Schlesierthal, niby klasyczna opowieść o nawiedzonym domu, ale przedstawiona w postaci niedokończonego dziennikarskiego śledztwa. Skrawki listów, nagrań, lakoniczne notatki, wszystko przeplatane chaotyczną relacją z tego, co się stało, gdy po zbadaniu wszystkich elementów bohaterka osobiście wybrała się do owego ciemnego domostwa.

W innym miejscu będzie pijacki monolog wykładowcy, któremu była studentka w iście koszmarny sposób weszła z butami w życie; w jeszcze innym umiejscowiona w latach 50-60 opowieść o pewnym młodym i postępowym nauczycielu, próbującym wytępić ciemnotę z głów przesiedlonych z Kresów ludzi (i o tym jak owa ciemnota okazała się ciemnością i gęsto rozlała się po okolicy)… Przy niemal każdym opowiadaniu Bielawski bawi się narracją — wkłada ją w usta różnych postaci, każdorazowo z pełną konsekwencją naśladując nie tylko ich mowę, ale też emulując myślenie. Jakie to jest dobre, jak ja to szanuję!

A czym Jakub Bielawski tutaj straszy? Najczęściej nie do końca sprecyzowanym, ciemnym złem. Czymś, co było tutaj przed nami, czymś, czym nasiąkały kolejne pokolenia i czymś co zarazem nasiąkało, czerpiąc zło i niegodziwość od ludzi, pijąc niesprawiedliwie rozlewaną krew, niegodziwość, bezsilność i cierpienia, którymi przecież ta ziemia, jak i każda inna, na której człowiek żyć postanowił, nasycona jest do granic możliwości. Jakby odpowiednia ilość zła i cierpienia potrafiły zrodzić osobliwość, czarną dziurę, nie grawitacyjną, ale złożoną z ciemności, będącą blizną na ciele i duszy świata. To coś momentami przybiera osobową formę, a nawet, gdy trzeba, wciela się w narratora.

Część opowiadań zazębia się z sobą, mówi o tej samej ciemności. Głębokiej, zakopanej gdzieś w świecie i w nas samych, którzyśmy z tego świata wyszli. Ślad twoich zębów jest najgłębiej, najgłębiej, powie poeta. Ten niepokój, że gdzieś tam, najgłębiej, nosimy jakąś skazę, zło, ciemność, tę noc, którą ujarzmiliśmy dawno, dawno temu, to coś, co wszyscy po trochu rozumiemy, dzielimy. Takie wycieczki w głąb siebie są chyba całkiem pożyteczne, przypominają, że są w nas rzeczy, których nie do końca byśmy chcieli. Ale póki pamiętamy, że są, ciężej im się do nas zakraść i do ucha szeptać i podpowiadać. 

Podsumowując: książka genialna, szalenie dobra, porywająca pomysłowością, wykonaniem, gęstą grozą, swojskością, podskórnością. Ogromnie polecam! Na marginesie — ilustracje w wykonaniu Marty Żak również zasługują na wspomnienie. Kawał dobrej roboty, świetne uzupełnienie dla ciężaru i ciemności całości! No tyle.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

 

książkę, do testów na ludziach dostaliśmy od Wydawnictwa Vesper.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *