Type and press Enter.

Bardzo krótko / Dezső Kosztolányi / Dom kłamczuchów

Nie jest to książka, która przesuwałaby granice literatury. I całe szczęście. Kosztolányi ma za to klasę, ma styl i ma wnikliwy wgląd we wnętrze ludzkie, szczególnie jeśli wnętrze to wyłożone jest materiałem nieco delikatniejszym od tego, który przewiduje norma. Tymczasem taki materiał może się również trafić we wnętrzu, którego nie pozwalałoby się domyślić toporne opakowanie. Bo właśnie o tym pisze Kosztolányi, że w każdym człowieku są mniejsze i większe tajemnice, bez których znajomości nie możemy go zrozumieć, a więc i nie powinniśmy go sobie pochopnie wpychać do tej czy innej kieszeni.

Tytułowy dom kłamczuchów rozciąga się na całą ludzką społeczność, ku której Kosztolányi spogląda jednak z sympatią i wyrozumiałością, dowodząc, że ludzka natura, płynna i nieokreślona, niezbyt dokładnie daje się ująć w sztywne ramy. Szczególnie na polu moralności sytuuje się ogromna ziemia niczyja, grząska i mglista, boleśnie ilustrująca nieunikniony rozdźwięk między teorią a praktyką.

To nie jedyny rozdźwięk, jaki dostrzega węgierski pisarz. W jego eleganckich opowiadaniach wyraz znajduje bowiem również konflikt poznawczy, przepaść między rzeczywistością a jej obrazem w głowach bohaterów, których umysły przetwarzają świat zewnętrzny, czy to deformując go, czy dekorując, ale nieodmiennie nadając mu nowe, istotne tylko dla nich sensy.

I ludzie kłamią między innymi właśnie po to, by przezwyciężyć te konflikty, oswoić pustkę, która niespodziewanie otwiera im się pod nogami podczas krótkiego spaceru, podczas niewinnej rozmowy. A „Dom kłamczuchów” to znakomity dowód, że o konfrontacji człowieka z tą pustką można pisać bez patosu, bez wielkich słów, bez tragicznych, efektownych porywów. Bez całej tej Dostojewskiej maniery.

Ostatnią wartością, do jakiej odwołuje się Kosztolányi, jest wolność, której manifestację odnaleźć można w serii opowiadań o Kornélu Estim. Tutaj sfera konfliktu przenosi się na zewnątrz, bo rozgrywa się on na osi artysta – reszta świata, w relacji skażonej obustronnym niezrozumieniem, ale artysta, uzbrojony we wrażliwość, próbuje to niezrozumienie przełamać, gdy zaś napotyka mur, sięga po inną broń, a zrodzone z frustracji wymachiwanie ironią łatwo może się skończyć okaleczeniem mimowolnego przeciwnika.

Ale ironia samego Kosztolányiego jest łagodna, skoro autor nie czuje się wyłączony z teatrzyku kłamstw, uników i przeinaczeń, tylko gra w nim rolę, taką w sam raz, ani za małą, ani za dużą, a tym, co wyróżnia go spośród bliźnich, nie jest nawet znajomość psychoanalizy, tylko nałożenie jej na jego bezmierną empatię, a następnie ukoronowanie wyczuciem języka, jakiego pozazdrościć mogą mu najwięksi.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *