Type and press Enter.

Szpital Przemienienia/ Lem

Splendid isolation

Gdzieś na końcu Szpitala Przemienienia Stanisław Lem użył pojęcia splendin isolation – ja nic nie wiem, do niczego się nie wtrącam. Coś zamajaczyło niewyraźnie z historii, potem zagrało już bliżej: Warren Zevon. Zatem myśl o tej książce poszła pokrętną drogą skojarzeń. Charakteryzatorem literackich dróg jest przypadek. Ksiądz Heller mówił, że to siła nieprzypadkowych napięć powoduje przypadek. Tak działa literatura – z pamięci przywołuje zasłyszane gdzieś słowa. Transponuje je na nowo, na idiolektyczną wyraźność tego czy tamtego geniuszu. I dzieje się tajemnica raz po raz na nowo – łącząc całą zaznaną kulturę w jedno przemyślenie. (Tak jest po każdej książce, być może dlatego nic z nich nie zapamiętuję). Chociaż może po jednym zdaniu, po jednym wersie z wiersza. Nie trzeba więcej. Chyba jedno dogłębnie przemyślane zdanie może uczynić więcej dobra dla intelektu, niż całe tomy. Czytając Listy moralne do Lyculiusza nie kłopocz się całym tomem – przypadkowy akapit mówi więcej, niż wielu zdoła pomyśleć przez całe życie. Raz zazdroszczę Senece, raz tym drugim; najpotworniej być letnim, mówił prorok.

Debiut naszego wielkiego fantasty mocno kojarzy mi się z Czarodziejską Górą. Najpierw z powodu całkiem błahego – zamknięta, odseparowana przestrzeń z postaciami, gestami i zachowaniami jak z niemych filmów o szaleńcach. Jej tytuł pada gdzieś w książce, bodaj główny bohater, niejaki Trzyniecki, ma ją chwilę w ręku. Postać tego młodego lekarza ma wiele cech Hansa Castorpa – potrzeba, a w końcu utrata nauczyciela (odpowiednio poeta Sekułowski i Settembrini), nieumiejętność wypowiedzenia uczucia (Trzynieckiego do doktor Nowosilskiej i Castorpa do tej pięknej, o kirgiskich rysach twarzy madame Chauchau. Swoją drogą, kiedy się poznają, głosem narratora Trzyniecki pomyśli, że nawet “obrzydzała go trochę”, aby potem zakochać się w niej tą niewinną, Castorpową miłością, a sam Castorp czuje się zażenowany z powodu braku ogłady madame Chauchaut, kiedy ta, wchodząc na wspólną jadalnię, z hukiem zamyka za sobą drzwi). A na dodatek to jakieś… roztopienie w czasie, przeczekiwanie, przemyśliwanie swojego życia, poddanie się losowi.

Akcja Szpitala Przemienienia rozgrywa się w czasie drugiej apokalipsy, kiedy potwór zabijał dzieci, ciężarne matki i niepełnosprawnych. Nietrudno antycypować, trochę napawać się literackim strachem – wszystko dąży do nieuchronnego. Historia wypełni się; czarne kapelusze zwyciężą. Zwierzę nienawiści zostanie nasycone na długo, na bardzo długo. Lem to oczekiwanie umiejętnie eksponuje: coraz to zaciemnia obraz, głosy polskie miesza z niemieckimi, mieli patos ze strachem.

Wcześniej ksiądz chciał odprawić chorym Mszę Świętą. Pomyślałem: nie zrozumieją białej róży ciała wzniesionej przez kapłana ponad wszystko w momencie Przemienienia. I nie zrozumieją chwili ciemności, która spadnie na ich chore głowy w momencie końca. Oba te momenty mogłyby ich jednak otulić ciepłem i serdecznością, z czegoś wyzwolić.

Grzech: pycha. Nie zrozumiem białej róży ciała wzniesionej przez kapłana ponad wszystko w momencie Przemienienia. Ani chwili ciemności na końcu. Jesteśmy podobni.

Naraz ciemność i poblaski gęstnieją, aż do sanatorium wdzierają się Niemcy. Ksiądz modli się do Boga, który jest w niebie. Trzyniecki neguje. Jest w myśli księdza Bóg, a w uszach Trzynieckiego są coraz to nowe strzały i nieustający jęk chorych. Ksiądz modli się do Boga. Trzyniecki neguje: “nawet niebo umiera”. Ksiądz modli się do Boga. Trzyniecki neguje: “nie ma nic, ani kolorów, ani zapachów, nawet ciemności…”. Ksiądz mówi cicho: “tego świata nie ma”. Śmiech Niemców. Chwila ciszy. Wystrzał. Zwycięstwo.

Wszyscy poukrywani szaleńcy szybko zostają spacyfikowani – strzał w nierozumiejące głowy, potem zwłoki w świeżą ranę ziemi. Jej sypkie ciało na ich ciała. Chwila ciszy.

Czegokolwiek chorzy nie rozumieli, byli w tym najpiękniejsi na świecie. W swoim brudzie, anormalnych zachowaniach, w przywiązaniu, w ekstazie i bierności. Ich tańczące wcześniej ciała stygną. Odarte ze świadomości. Byli jak apostołowie od Caravaggia. Najbardziej realni.

Momentem kosmicznej paniki jest samotność we wszechświecie. Momentem życiowej paniki jest sama świadomość, że zaistniało kolosalne zło drugiej wojny. Tę panikę należy w sobie pielęgnować, aby strzec się przed najmniejszą bodaj eskalacją podłości. Być może wpatrujemy się tylko w niepojęte oddale. Próbujemy wypowiedzieć imię ducha, który obdziera nasze istnienie ze strzępów bezsensu. Być może tylko tyle jest od nas wymagane: mała nadzieja, pamięć, a nad to wszystko strach.

Don’t want to wake up with no one beside me
Don’t want to take up with nobody new
Don’t want nobody coming by without calling first
Don’t want nothing to do with you

I’m putting tinfoil up on the windows
Lying down in the dark to dream
I don’t want to see their faces
I don’t want to hear them scream.

Splendid Isolation
I don’t need no one
Splendid Isolation.

Marcin

Przerażenie Lema uwydatnił Paweł, za co wielkie mu podziękowania. To jest chyba kolor indygo – najczystsza biel zmieszana z najbardziej niebiańską ciemnością. Jeśli prawda ma barwę, to najprawdopodobniej jest to indygo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *