Type and press Enter.

O JABŁKACH I JABŁONIACH / DIUNA: DŻIHAD BUTLERIAŃSKI

Pięć lat temu chwyciłem w ręce Diunę Franka Herberta i… cóż to było za spotkanie! Jeszcze w trakcie lektury, zgromadziłem pięć kolejnych tomów i tak, przez kolejne tysiące stron i kilka miesięcy, przeżywałem jedną z największych przygód mojego czytelniczego życia! Doświadczenie na tyle mocne i wyraźne, że do dziś pamiętam wiele szczegółów tamtego, zmieniającego się z tomu na tom uniwersum. Ale opowieść o Diunie urwała się nagle – Frank Herbert umarł w 1986 roku, nie zamykając swojego cyklu, pozostał otwarty, z wielokropkiem na końcu.

Rzecz jasna wiedziałem o tym, że za poszerzenie uniwersum i pisanie kolejnych, wypełniających je opowieści, wziął się syn autora, Brian Herbert, wspierany przez Kevina J. Andersona. Dlaczego nie sięgnąłem wtedy po te książki? Byłem chyba zmęczony. Miałem za sobą sześć tomów, a każdy z nich miał po kilkaset stron – choć to nie do końca oddaje ogrom cyklu, bo ten tkwił nie w jego objętości a w oszałamiającej wręcz złożoności. Po kilkumiesięcznej walce z wyobraźnią Herberta, odczuwałem zwyczajnie głód czegoś innego. Ale chodziło także o to, że z rozmów ze znajomymi i z wielu opinii wywiedziałem się, że książki syna, choć dobre, blakną przy dorobku ojca. Zatem odłożyłem na później. Nie chciałem psuć sobie tej olbrzymiej fascynacji.

I owo „później” zastało mnie znienacka w sierpniu 2018. Jak dopadł mnie ten głód na rozwinięcie jednego z ukochanych książkowych uniwersów? Nie mam pojęcia. Po prostu mnie dopadł i był na tyle gwałtowny, że pchany jakimś kompulsywnym przymusem, zamawiałem książki półprzytomny, o drugiej w nocy w środku tygodnia. Już po dwu dniach na półce stanęły trzy, cokolwiek obszerne tomiszcza.

Herbert (syn) i Anderson stworzyli kilka cykli, traktujących o różnych okresach i obszarach uniwersum. Szczególnie ciekawość moją wzbudzały Legendy Diuny, trzytomowy cykl poświęcony dawnemu (akcja toczy się dziesięć tysięcy lat przed wydarzeniami z pierwszej książki) konfliktowi ludzkości z myślącymi maszynami, o którym Frank wspominał niejednokrotnie na przestrzeni swojego cyklu. Nadrabianie zaległości zacząłem właśnie od jego pierwszego tomu: Dżihadu Butleriańskiego.

I już od pierwszych rozdziałów dało się poznać tę herbertowską, przytłaczającą wręcz złożoność, która tak porwała mnie przed pięciu laty. Tutaj doskonale widać coś, co syn świetnie odziedziczył po ojcu – płynne i intrygujące przeskoki w skali między decydującymi wydarzeniami w dziejach ludzkości, a ciekawymi opowieściami o pojedynczych ludziach. Każda z tych opowieści i postaci jest przynajmniej dobra, zaś ich splot dosłownie porywa, co w połączeniu ze złożoną strukturą uniwersum, w którym maszyny starają się podporządkować sobie całą ludzkość, robi niesamowite wrażenie. Z takim bogactwem spotkałem się tylko u Herbertów (po namyśle dopisuję Tolkiena).

Autorzy pochylają się nad mnóstwem zagadnień. Ciekawe jest ich podejście do niewolnictwa i humanitaryzmu. Z jednej strony ludzkość rozpaczliwie walczy by wyrwać się spod panowania mechanicznych tyranów, z drugiej zaś, bez większych skrupułów sama opiera swoją gospodarkę na okrutnym niewolnictwie. Te podwójne standardy widzenia (które i my w różnych dziedzinach współdzielimy!) świetnie pokazane są w momencie, w którym na dwu planach toczą się dwa powstania – przeciw tyrańskim maszynom i przeciw ludzkim panom. Obydwa wybuchają jednocześnie i opisywane są w przeplatanych ze sobą wątkach, zmuszając czytelnika do porównań.

Z początku mdły, z czasem jednak coraz mocniejszy (finalnie wręcz dramatyczny) wątek miłosny między Xavierem i Sereną, jest doskonale wpleciony w wielkie koła wojny, toczące się bez względu na całą miłość i namiętność świata. Doskonale obrazuje to przeplatanie się opowieści w dwu skalach: osobistej i uniwersalnej.

Kolejnym świetnym i przerażającym zarazem motywem jest Robot Erazm. Erazm wiedzie sielankowe życie we wspaniałej willi. Słucha muzyki, podziwia malarstwo, sam też stara się malować i komponować i jest w tym wszystkim pięknie naiwny. Szczerze stara się pojąć te dziedziny i tak samo szczerze stara się zrozumieć człowieka jako takiego. Stara się go zrozumieć w szeregu brutalnych eksperymentów. Rozdziały poświęcone Erazmowi są wstrząsająco brutalne. Autorzy nie żałowali nam szczegółów, przez co ten kontrast między naiwną ciekawością badacza a jego przerażającymi metodami badawczymi jest wstrząsający i groteskowy. Każdy z poświęconych mu rozdziałów czytałem z niepokojem i wielkimi emocjami. I to przerysowanie tej postaci, cała jej groteskowość, przeraża tym bardziej, gdy dostrzeżemy analogię chociażby z niemieckimi działaniami sprzed kilkudziesięciu lat, gdzie tych samych rzeczy dokonywały nie zmyślone i ubarwione postaci, a prawdziwi ludzie.

Ale zostawmy Erazma w spokoju. Jest tu jeszcze jedna rzecz przekonująca, że jabłko nie spadło daleko od jabłoni. Chodzi o pewne „zatopienie w bursztynie”. Czas w uniwersum Diuny, tak u ojca jak i u syna, płynie ospale. Wszechświat niby ewoluuje, ale są to zmiany spokojne, płynne. Jakby były to części jednej, wielkiej i spójnej mitologii, jakiegoś złotego wieku, mającego dopiero nastąpić, gdzieś w odległej przyszłości. Cały element science fiction jest tu jedynie tłem, pretekstem do opowiadania o człowieku i jego żądzach, słabościach, okrucieństwie i obawach – rzeczach, które nie ulegają zmianie. Równie dobrze, po zmianie kilku szczegółów, można by umieścić cały ten spór w dowolnej historycznej epoce, w której słabszy walczył z silniejszym.

Ogromnie zadowolony po lekturze Dżihadu Butleriańskiego, muszę odpowiedzieć na jeszcze jedno pytanie: czy syn stanął na wysokości zadania? Czy osiągnął poziom ojca?

Książka młodszego Herberta i Andersona z pewnością nie sięga poziomu pierwszej Diuny, ale to przecież poziom niebotyczny, jeden z kamieni milowych w dziejach fikcji naukowej. Dżihad jednak z pewnością godnie i bez kompleksów poszerza uniwersum całego cyklu, miejscami zrównując się z nim poziomem. Gigantyczne tło rozpięte na kilku warstwach i kilka porywających, zręcznie umieszczonych w nim opowieści – gołym okiem widać, że to Diuna! Dla fanów starszego Herberta pozycja obowiązkowa, tak samo jak dla wszystkich chyba fanów science fiction (z tym, że lepiej zacząć od książek ojca, tak, żeby zmęczenie materiału nie zepsuło radości z czytania tego, co najlepsze!)

Niesławny p.

Ilustracja to kolaż obrazu Steve’a Johnsona ( https://www.pexels.com/@steve ) i zdjęcia Craiga Dennisa ( https://www.pexels.com/@craigmdennis )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *