Dobrze, że Utracjusz ostatnim tekstem powiedział sporo wyważonych konkretów o Józefie Henie, ja teraz mogę swobodnie to i tamto poopowiadać, może kto posłucha.
Może czas to jest morze, a postaci nasze i naszych przodków i spadkobierców naszych trosk, które wyłoni wieczny horyzont, to są statki na tym morzu. I kto ile wichru nabierze w żagle, tak płynie. Jeden przecież zwycięsko, ale z płonącym żaglem pójdzie na przebój w ogień i w pożogę dziejów. Inny, jak potężna brygantyna, będzie sunął wolno, niezrażony przeciwnością, rozwiązanym workiem, w którym bogowie na uwięzi trzymają wściekłe wichry.
A jeden z tych wielkich, których widzą kolejne pokolenia, nabierze bogactwa, i skarbu, i chwały, a pamięć o nim będzie żywa. Inny nie sięgnie po zakazane, jakby skarb samego istnienia był jego nagrodą i zasługą.
Tak, jak ten ostatni statek, widzę postać Hena. O ileż inaczej czyta się słowa człowieka, z którym być może uda się porozmawiać w cztery oczy, poznać przez tę chwilę gest, barwę głosu, oszklone mądrą starością spojrzenie. Nie jest i nie będzie mi nigdy kimś w rodzaju “idola”, ale za słowa umieszczone w Nie boję się bezsennych nocy będę miał do niego szacunek właśnie taki, jaki chciałbym mieć zawsze do starych ludzi, bardzo wierząc, że wtedy, kiedy było trzeba, zachowali się właściwie. A jeśli nie, to nie łżą, ale mówią, że “była zima, płynąłem szybko”.
Hen, starszy ode mnie o siedemdziesiąt lat, mówi jedno arcyważne zdanie: że trzeba wychować w sobie człowieka. To nie jest patetyczne “bądź wierny/ idź”, tylko jedna z tych rad, które są serio mądre, bo życiowe. Babcia kazała, kiedy chleb spadł na ziemię, podnieść, ucałować i dziękować Bogu, że ten chleb jest. Jako dziecko pojmowało się to dosłownie: pajda spadła, no to do pyska i cmok. A potem – a nie, to nie tak. Przecież ona mówiła o szacunku do pracy. I o tym, że jedzenie to dar, który trzeba szanować. Ale to się rozumie po latach, kiedy babci nie ma, wicher ciągle wściekły i nic nie jest takie piękne, jak jej uśmiech, kiedyśmy całą brygadą wnucząt wyżerali pierogi z garnka na piecu. Wtedy ta uciążliwa praca miała dla niej sens.
Autor Nikt nie woła mówi: wychowaj w sobie człowieka. Ale nie po to, żeby zdobywać, łupić, brać tylko bez oglądania się za siebie. Hen tymi słowami mówi: pracuj i kochaj, ale wiedz, żeś sam za siebie odpowiedzialny. nawet jeśli pomyje dziejów dławią twoje gardło.
Nie jest to rada bez pokrycia. W jednym z wywiadów autor Crimen powiedział, że już był bliski skończenia ze sobą, ale cały trud tułaczki i wojennej gmatwaniny, przeżywał literacko i chciał je opisać. Dzisiaj, patrząc na jego literaturę, życiorys Józefa Hena wydaje się, jak to się dość celnie mówi, konieczny w kontekście dziejowym. Bo byli przecież Miłosz, ów pieszczoch losu, zdecydowanie wielka postać; był na przykład Herbert, który przez to morze czasu płynął, ale płonął ciągle aż wybuchł; ale dzięki Bogu udało się mi poznać też Józefa Hena (a spróbuj go znaleźć w jakimkolwiek sylabusie!), który żeglował swoim, często niezauważonym i jakże często niedocenionym szlakiem.
Tyle. Czytaj Hena, a nie jakichś podrabiańców.
Marcin