Type and press Enter.

Historie zakulisowe #9 / nie ma już tamtych

Deszcz marzł na szybie, ale nie było mu blisko do śniegu. Nigdy nie będzie śniegiem. Deszcz grudniowy, bo nie ma już tamtych zim.

 

Grudzień

 

Hotelik szczycił się nazwą pożyczoną od kultowego filmu. Facet z żółtawego plakatu przybitego raźno do ściany korytarza zdawał się mrugać do przechodzącego. Obaj nie wiedzieli, co ich czeka. Wtedy smuga smutku jest dobra. Bardzo dobra. Ale tym razem, mijając spojrzenie z plakatu, uczuł na sobie dwie smugi. Jedną dobrą, drugą złą.

 

Ekler

 

Myślę, że znacie to uczucie. Kiedy po raz pierwszy w życiu poszedłem sam do cukierni, czułem oczywiście radosne podniecenie. Różowe ptysie, błogo różowe jak podwieczorne niebo, oglądałem dotąd tylko w towarzystwie rodziców albo dziadka. Z ptysiami równać się mogły jedynie eklery. Ich śmiesznie długie kremowe języki pod czekoladową taflą ścinały oczy okrutną żądzą. Tak, czułem radosne podniecenie. Ale to było w drodze. Podczas drogi. Kiedy uniosłem nerwowo pięty, aby dosięgnąć wejściowej klamki cukierni, uczułem na sobie dwie smugi smutku. Jedną dobrą, drugą złą.

 

Ekler był smaczny. Kupiłem trzy, z myślą o rodzicach. Ale zjadłem w drodze powrotnej wszystkie. Długo myślałem, co powiedzieć rodzicom. Nie powiedziałem niczego.

 

Grudzień

 

Minęli faceta z filmu. Drzwi pokoju nie były zamknięte na klucz. Zamknęli je głośniej niż zamierzali, jak to jest zawsze, kiedy wiadomo, że zbliża się coś nadzwyczajnego.

 

 

Listopad

 

Listopad uchodził z lekkim wiatrem. Alejka topól przy bulwarach dużej rzeki strzegła ostatnich liści. Wiatr pozwalał. To nie był zwiadowca zimy. To był łagodny harpagon jesieni.

 

Szli wolno. Właśnie skończyli droczenie i byli beztrosko zmęczeni. Znacie to uczucie, jeśli macie rodzeństwo albo znajomych jak bracia, jak siostry. Dobrze odpocząć po nierozstrzygniętych zapasach.

 

Ekler

 

Szli wolno. Kiedyś szedłem wolno i zobaczyłem upiora. Siedział pod wiatą przystanku i jadł ekler. Byłem pewien, że ekler jest kradziony. Upiory nie kupują eklerów. Ale nie podszedłem i nie zapytałem czy ukradł. Przestałem iść wolno. Zacząłem biec.

 

Listopad

 

I nagle ją zobaczyłem. Szła wolno. Jasnobeżowy płaszczyk, ta sama chmura włosów w barwie późnego siana, te same morskie oczy, głęboko nurkujące.

 

Uśmiechnęła się łagodnie, wszystkowiedząco. Wyglądała zupełnie jak nietknięta tymi dziewięcioma zimami. Myślę, że jej mąż byłby zdumiony, gdyby ją teraz zobaczył, nie mógł przecież wiedzieć, jak wyglądała, gdy ją poznawałem. Wyglądała właśnie tak.

 

Uśmiech zniknął, a ona szła dalej późnogranatowym asfaltem alejki wśród topól, nie odwracając się. To znaczy: szedł jasnobeżowy płaszczyk, mnąc się posłusznie w rytm miarowego chodu. Mgliły się włosy, gasły ramiona. Wyglądało na to, że w ślad za uśmiechem znika jego właścicielka.

 

Zatrzymał się. Dziewczyna, z którą szedł, spojrzała pytająco. Nie czuł, że zbliża się zmierzch.

 

Listopad uchodził. Nie miał jeszcze sylwestrowych planów. Prawdopodobnie spędził ostatni dzień grudnia w towarzystwie dziewczyny, z którą szedł.

 

Nie czuł, że zbliża się zmierzch. Nie ma już dawnych eklerów. Nie ma już dawnych zim.

 

 

TEKST:

MERSAULT

(ADAM)

 

ILUSTRACJA:

REMEDIOS VARO

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *