Type and press Enter.

FIEDORCZUK NA WOLNYCH LEKTURACH / KAŻDY ŚNIŁ SWÓJ SEN

Zawsze byliśmy podszyci melancholią. Bardzo daleko od siebie stoimy, a wiemy to oboje. Dzisiaj przeczytane słowo pozwala powrócić do wczorajszego poranka. Nazwać dobrze, jaki był. A był prześwietlony miodowym światłem. Jeszcze nigdy takiego nie widziałem, na co takie światło, pytam Taty, na wiatr, odpowiada. Wczorajszego wieczora faktycznie szalała wichura. Będę już wiedział na co miodowe światło o poranku. Dzisiaj usłyszane słowo pozwoli nazwać jutrzejsze zdumienie.

W poszukiwaniu utraconego momentu prawdy sięgam pamięcią do małej, fioletowej książeczki. Swego czasu nie do zdobycia, swego czasu wydałem na nią resztkę pieniędzy. Niewiele z niej zrozumiałem, niewiele w ogóle zrozumiałem z literatury – ale jeśli mógłbym ponownie wydać oszczędności, aby nauczyć się jednego słowa, zrobiłbym to. Tym słowem było szibbolet, ono znaczy kłos albo płynący strumień, a Derrida w zawiłych zdaniach mówił, że nie da się dotrzeć do źródła, bo nawet kiedy jesteś tuż-tuż, musisz użyć słów. Słowa są daleko od tego, kim jesteśmy.

Kobieta wychodzi na spacer. Pogoda dopisuje w opustoszałym mieście. Tak wiele osób wyjechało na festiwal do zachodniej stolicy, że miasto całe było dla niej. I w tym mieście, które całe dla niej, odnalazła dawną miłość, myśli o nim – śnił jej się – powiedział  tylko ktoś absolutnie wolny może być absolutnie wolny. Kursywa, cudzysłów, błąd typograficzny, to wydaje się rozsądne, a mimo to redaktorzy robią to bardzo często. Idę tą drogą i docieram parę lat wstecz, studia, zajęcia z projektowania książki. Nobliwy profesor na trzecim roku pyta nas, gdzie umieścilibyśmy spis treści w książce. Cisza. Zbieraj te krotochwile, kiedyś do nich powrócisz, kiedy ręce ubrudzone i trud codzienny, zbieraj je. Ale naprawdę, drodzy państwo – na początku, na końcu? A może w środku? Profesor uśmiecha się. Cisza. Na pewno nie tu, odpowiadam, zbieram graty i wychodzę, mając nieoczywiste przekonanie, że to nie jest moje miejsce na świecie. Mogłem to zrobić. Mogłem odpowiedzieć w środku, w środku byłoby najczytelniej, a potem zostać słynnym projektantem książek, jak Bringhurst, albo wynalazcą, jak Diodak z komiksów. Miałbym uzasadnienie dla tych wszystkich książek. A tak, to nikt nie wierzy, że je czytam. Czytam je i od razu zapominam, czytam je od nowa i od razu zapominam.

I ta kobieta się zakochała, opowiadam tę historię przyjacielowi. Zakochała się, no bo kto by się nie zakochał, tak chociażby raz w życiu, na spróbowanie i, zanim się opamięta, już do niego wykręca. Wykręca? Z komórki dzwoni i idzie do niego i kochają się w ciemności. I co w tym dziwnego, niezwykłego, po co o tym gadasz? No bo to była ich pierwsza miłość, no dobra, może nie pierwsza, ale ta najważniejsza, kiedy czuli, że to to. Pierdolenie, odpowiada mój przyjaciel. Zawsze się tak wydaje, przy każdej kolejnej. Jedziemy dalej, w ciszy, słychać tylko nieustanny szum klimatyzacji. Nie mam słów na cynizm. Daleko dalej uświadamiam sobie, że on ma rację, ale przecież bycie człowiekiem polega na rozwaleniu strachu i pokonaniu cynizmu, a nie żadne ogrody pełne złotych jabłek.

Coraz gorzej spałam, całe moje śnienie odbywało się teraz na jawie, więc dużo nocami chodziłam, jeszcze raz i na nowo odkrywając moje miasto, jego wyschnięte parki, anachroniczne pomniki, szemrane zaułki na tyłach głównych ulic. Zielona książka, zielona sowa, złote słowa, Jaszczur, Balzac. Tam też był taki… oniryzm, nie? Ten skrawek płótna, o co chodziło w tej opowieści? Zresztą, była chyba niedokończona, myślę, ale mam ją tu, położę obok łóżka, aby nigdy jej nie przeczytać ponownie. Błogosławiony jest moment zapomnienia, który sprawia, że można zachwycić się znowu. Myślę, że po to Monet malował tyle razy to samo. Bo zapominał i okrutnie lubił zdumienie.

Mogę opowiedzieć ci to do końca, pytam, ponieważ lubię opowiadać innym przeczytane. Możesz, odpowiada, a ja wiem, że to ta jedyna osoba na świecie, bo mogę opowiadać. Ta pani wchodzi do rzeki… Zaraz, dlaczego nazywasz ją panią? Mów: ona wchodzi do rzeki… Dobrze, zatem: ona wchodzi do rzeki i znika. Ale najpierw pije rzeczną wodę i dryfuje na powierzchni, a na końcu myśli: czasem tak trudno odróżnić: skacze się czy spada. A ja myślę, mówisz, uświadamiam sobie, że jesteś tu i teraz, w czasie rzeczywistym, że zniknął to de Grenouille, ale on był zły. Ona nie jest zła. Nie jest też dobra. Ona jest. I wchodzi do wody i płynie, bo czasem chce się pobyć w samotności, z dala od samej siebie.

__________________________________

Tekst inspirowany wierszami Julii Fiedorczuk. Jej twórczość na Wolnych Lekturach znajdziecie pod adresem: https://wolnelektury.pl/katalog/autor/julia-fiedorczuk/

________________________________

grafika główna to wariacja na temat zdjęcia Mariusza Kubika, wykorzystana w ramach licencji CC BY 4.0, źródło: Wikipedia ( https://pl.wikipedia.org/wiki/Julia_Fiedorczuk )

Marcin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *