Literatura potrafi nieznośnie palić, porywać i fascynować. I w tym najmocniejszym oddziaływaniu nie chodzi bynajmniej o nieprzespane z powodu kolejnych rozdziałów noce, o emocje, jakie podczas lektury przeżywamy, ani nawet o te brednie o znajdowaniu w książkach swojego odbicia. W literaturze chodzi o spotkanie: o to, że ktoś kiedyś siedział pod letnim słońcem w cieniu drzewa takiego, albo innego, za murem zgiełkiem dźwięczało mu to, albo inne miasto, był inny czas i inne miejsce, był w końcu inny człowiek. Ktoś, kto znalazł taką albo inną opowieść, odczuł taki albo inny głód, stratę albo zachwyt i przetrawiwszy to w sobie, postanowił podać to dalej. Jedyność piszącego i jedyność czytającego – tego potrzeba do spotkania w literaturze. Nikt inny nie mógł napisać danej książki i nikt inny nie mógł jej tak jak ja, albo Ty przeczytać. W wyjątkowości i intymności procesu pisania i czytania tkwi wszystko, co ważne w literaturze.
Henry James musiał wiedzieć o tym doskonale, gdy spisywał Autografy Jeffreya Asperna, książkę poświęconą takiemu właśnie spotkaniu. Główny bohater, na tej właśnie zasadzie spotkał tytułowego Asperna i fakt, że ten nie żyje już od kilku dekad, niczego nie zmienia. Spotkanie było prawdziwe i teraz pozostaje tylko gonić za nim, tak jak goniłoby się za panną w kwiecistej sukience miniętą w tramwaju. Pisanie potrafi być prawdziwe jak cholera. Tak samo czytanie, jeśli tylko odpowiednio je potraktujemy, jeśli będziemy uważni i dociekliwi, jeśli pozwolimy sobie na zwyczajną radość z lektury, chłonięcie kolejnych scen, rozmów, zdań i słów bez większego pośpiechu czy celu. Takie czytanie dla samego czytania. Gdzieś tam w końcu spotkamy autora, który siedzi sobie na swojej ławce, albo za swoim biurkiem i zadowolony z siebie, kreśli kolejne słowa, ciesząc się, że tak przebiegle udało mu się jakąś scenę zamknąć. Kto wie, może obłaskawiony komplementem pozwoli się dosiąść.
Główny bohater książki Jamesa to młody (albo przynajmniej młodawy) wydawca, który trafia na trop ubóstwianego przez siebie autora, kogoś, kogo musiał w trakcie lektury spotkać. Żeby w pełni go zrozumieć, musiałem pomyśleć o Riemizowie, o Miłoszu i Herbercie, o Dicku, Hrabalu albo Rimbaudzie, ludziach, których znalazłem – ileż sam bym dał, by móc dostać w ręce jakieś papiery spisane ich ręką, rzeczy, których nikt przede mną nie czytał! Więc rozumiem i gorączkę, która trawi młodego człowieka z kart opowiadania. Wybiera się do Wenecji, dostaje bowiem wiadomość o tym, że żyje tam pewna sędziwa dama, dawna kochanka tytułowego Asperna, będąca, być może, w posiadaniu całego pliku pism, nieznanych jeszcze światu.
Ta książka to jedna wielka gra w podchody. Jak zdobyć dostęp do zakazanego owocu, jak przekonać do siebie wyjątkowo przebiegłą i podejrzliwą staruszkę? Jak spokojnie spać, wiedząc, że kilka pokojów obok, zamknięty na klucz w zdobionej szafce spoczywa skarb światowej literatury? Możemy sobie tylko wyobrażać, tę podróż do ziemi obiecanej, ten powrót do Edenu, uniemożliwiony, przez stojącego na drodze cheruba. Jaka udręka dla duszy! Młodzieniec nie jest rzecz jasna na tyle występny i wyrachowany, by posuwać się do szalbierstw, pozostaje dzierganie intryg i cierpliwość.
Tytułowe autografy są zawsze w pobliżu, nigdy jednak nie pojawiają się w świetle reflektorów, napędzają całą fabułę, pchają bohaterów przed siebie, każą im kluczyć między sobą, same jednak wciąż pozostają tajemnicą. Dlaczego starsza pani kryje je z takim zawzięciem? Aż chciałoby się wymyślić jakieś uzasadnienie. Opowiadanie, choć z pozoru błahe i małe, niesamowicie pobudza wyobraźnię – kilkakrotnie je zekranizowano, pojawiło się też kilka adaptacji operowych. Pobieżnie przejrzałem zwiastuny filmowe i wynika z nich, że ich autorów poniosła wyobraźnia, zaczęli dopisywać historie, których w książce Jamesa nie znajdziemy, poniekąd im się nie dziwię, choć sam na podobne eksperymenta się nie porwałem.
W tej opowieści o literackim pożądaniu i poszukiwaniach, o podstępach i woalowanych uczuciach, jest jeszcze jeden aktor, wnoszący mnóstwo tajemnicy na karty książki – chodzi o samo miasto. To przemierzanie Wenecji po nocy, księżyc odbijający się w kanałach, opustoszałe place no i dom z ogrodem gdzieś w centrum wszystkich wydarzeń – to jest kolejne spotkanie. Bo gdzieś w tym ogrodzie siedzi być może sam autor i niesłychanie bawi go pomysł na rozbudzanie ciekawości czytelnika, a potem odsuwanie źródła tej ciekawości tuż poza zasięg jego wzroku, tak, by nieszczęśnik doskonale wiedział, że gdzieś obok płynie jakaś wielka historia, której, być może, nie będzie mu dane poznać. Jest ten lekki język i niespieszne tempo, takie książki pisać da się chyba tylko w ciepłe letnie noce, dokładnie takie jak te, o których tu czytamy. Podchodzę więc na palcach, być może da się dosiąść, chwilę posiedzieć pod weneckim księżycem.
Ktoś tu był i coś pisał. A teraz ktoś tu jest i czyta. Dzień dobry, dzień dobry, jak zdrowie?, a, dziękuję, nie narzekam.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.