Bodor to pisarz osobny. Napisał osobną książkę, w której złapał w pułapkę totalitaryzmy, które łapią w pułapkę ludzi. Sportretowany tu Dobrin to świat istniejący gdzieś tuż obok, ale z jego mieszkańcami nie można się porozumieć, nie można ich już uratować. Pozwolili, by ich wola słabła z każdym dniem, by nikczemna władza każdego dnia odrobinę przesuwała granicę, aż wreszcie nie było już czego przesuwać. Powinniśmy czytać „Okręg Sinistra” i pilnie się z niego uczyć, by nie podzielić losu mieszkańców Dobrina.
Zasady funkcjonowania tego systemu są niejasne i nieprzeniknione, ale bohaterowie Bodora, w przeciwieństwie do bohaterów Kafki, z fatalizmem się im poddają. Między środki utrwalania tej postawy liczy się pozbawianie obywateli indywidualnej tożsamości, nadawanie i cofanie im przywilejów, utrzymywanie ich w niepewności i strachu. Równocześnie władza tworzy zafałszowaną historię, w którą z czasem, przez jej monotonne powtarzanie, zaczynają wierzyć nawet ci, którzy osobiście uczestniczyli w jej prawdziwej wersji. Mam przy tym wrażenie, że życie pod butem dyktatury, w oddaleniu od autentyczności, służy autorowi jako metafora umysłu odciętego od emocji.
Bodor mistrzowsko kreuje nastrój niesamowitości, ale nie jest to niesamowitość nachalna, efektowna. To niesamowitość groźna napiętym bezruchem ciemnego jeziora, pod którego taflą czai się coś nieokreślonego, budzącego paraliżujący niepokój. Maestria węgierskiego pisarza polega na tym, że tej grozy nie tylko nie wysławia, ale nawet dwuznacznie nie sugeruje; a jednak czytelnik podskórnie, lecz niezawodnie ją wyczuwa.
Język, którym posługuje się Bodor, jest przystępny, ale obrazy, jakie za jego pomocą kreśli, są poetyckie oraz bogate w symbole. Do tego dodać trzeba absolutnie niewiarygodne, porywające dialogi. Tak jak literatura rosyjska zdołała wytworzyć wzorzec rozmowy między ludźmi, imitujący manifestację niepowtarzalnej rosyjskiej duszy, tak Adam Bodor raczy czytelnika rozmówkami zawieszonymi między komunałem a absurdem. Gdy język traci funkcję komunikacyjną, pozostaje mechaniczne klepanie formułek. To, co niewypowiedziane, jakkolwiek przerażające, dla samych postaci pozostaje już nieczytelne; albo raczej dysponują one zupełnie inną książką szyfrów niż czytelnik, który jest skazany jedynie na domysły w poszukiwaniu przyczyn swego niepokoju.
„Okręg Sinistra” przywodzi mi też na myśl „Pokój” Wolfe’a, bo te same wydarzenia powracają nieznacznie inaczej opowiedziane, a sam narrator nie jest godny zaufania. W tym świecie nic nie jest pewne, w tekście co chwila pojawiają się drobne, sprytnie zamaskowane niekonsekwencje; nawet oś czasu nie jest linią prostą, tylko zygzakiem z pętelkami, co zresztą znakomicie oddaje sama fabuła, poszatkowana i przemieszana. Bo nawet władza czasu musi w okręgu Sinistra ustąpić władzy pułkowników.
Tu każdy szczegół może mieć znaczenie. Czy na przykład istotniejszy jest fakt, iż na jeepie pani pułkownik widnieje czerwony krzyż, czy też fakt, iż nosi ona medalion z pięcioramienną gwiazdą? O tym ostatnim przedmiocie mówi zresztą narrator, że jest jedynym elementem pozwalającym rozpoznać w niej kobietę, w czym można się dopatrzyć większej złośliwości Bodora, niż by się na pierwszy rzut oka mogło wydawać.
W bogatej symbolice tej powieści-niepowieści mieszczą się również ptaki umierające w locie, co sugerowałoby zagładę, nagłą katastrofę. Tymczasem – zdaje się mówić Bodor – zagłada niekoniecznie musi się realizować wedle nagłego wzorca. Może postępować powoli, podstępnie i tym skuteczniej, bo to, co powoli pełza, wydaje się nam niegroźne. Na pocieszenie pozostaje konkluzja, że każda dyktatura, z twarzą czy bez twarzy, musi się kiedyś skończyć. Ale jednocześnie nie kończy się nigdy, skoro jej mroczne widmo zawsze będzie już krążyć nad okolicą niczym szmatoskrzydły nietoperz.
utracjusz
Ilustrację przysposobił niesławny paweł m w oparciu o fotografię autora, którą udostępnił Iskander Bahget na licencji CC BY 4.0