Type and press Enter.

Lektura wtóra / Ernst Augustin / Zakład kąpielowy

A gdybyście przyjechali do sanatorium, a tam wcale nie czekałyby nieprzyzwoita wyżerka, kawa i koniak, błogie leżakowanie pod kocami z wielbłądziej wełny, tylko koszmar, pętla niepojętych zdarzeń, z której nie sposób się wyrwać? I gdyby nie było do końca wiadomo, czy to na pewno wy przyjechaliście, czy jednak ktoś inny, ten drugi, zawsze drugi, choć czasem pierwszy?

„Zakład kąpielowy” to książka absolutnie fantastyczna, ale i bardzo wymagająca. Wymaga ona mianowicie nie tylko czytelniczego obycia, ale i wyrozumiałości, bo Augustin gdzieniegdzie się potyka o własne ambicje. Ale jego genialny zamysł, by wykpić „Czarodziejską górę” i sprowadzić ją z alpejskich oraz intelektualnych wyżyn ku bardziej swojskiemu, prowincjonalnemu i zmysłowemu bagienku, zrealizowany został z rozmachem i dezynwolturą godnymi podziwu.

A w ogóle ta cała historia to świetna alegoria mordęgi na tym padole, gdzie ludzie… Ale po co od razu ludzie, w końcu ja też jestem człowiekiem, wbrew pozorom… Gdzie ja, właśnie ja, szamoczę się ze wszystkim, tkwię w matni, niepewny wczoraj, niepewny jutra, a najgorsze, że niepewny dzisiaj. Jedna połowa tego, co mi się przytrafia, już mi się kiedyś przydarzyła; druga połowa tego, co mi się przytrafia, nie miała prawa przydarzyć się nikomu; a trzecia połowa… Ale lepiej pójdę się umyć. Woda jest dobra na wszystko (jak pisze Primo Levi), a przede wszystkim na brud, którego wyhodowaliśmy sobie taką skorupę, że chyba nigdy jej nie doszorujemy. Ale co tam skorupa, co tam mydło, nieważne z kogo zrobione; Jonasser zaleca… A furda z Jonasserem, to Behrens cokolwiek skarlały (choć też ima się pędzla), w końcu jest tylko podszywaczem, naśladowcą za trzy grosze. Z Gimleta też co najwyżej pół Krokowskiego, chociaż nosi czarny fartuch. Bo na tym zasadza się cały koncept „Zakładu kąpielowego”, że przybytkowi Jonassera przyszło funkcjonować w całkiem innej rzeczywistości niż sanatorium w Davos, rzeczywistości oddzielonej dwiema największymi rzeźniami w historii ludzkości, wobec których wszystkie fartuchy tego świata pozostają bezradne, które zepchnęły człowieka z piedestału do masowego grobu, gdzie przygnieciony, powykręcany, może tylko od czasu do czasu poruszyć ręką albo wyszeptać jakieś wzniosłe słowo pozbawione desygnatu.

Z tego samego powodu bawi się Augustin koncepcją rozpadu osobowości, dwudziestowieczne tragedie podlewając obficie Freudem, ale o jednym i o drugim tyle już napisano, że ja sobie daruję, szczególnie że woda, zdaje się, ciepła. Powieść rodowitego jeleniogórzanina to również ćwiczenie z relatywizmu, podkreślone dobitnie ostatnim zdaniem, najwyraźniej dzielone z inną zainspirowaną mannowskim dziełem i głośną ostatnio powieścią.

Swoją drogą ciekawi mnie, jak zareagowałaby na „Zakład kąpielowy” Olga Tokarczuk, skoro „Czarodziejska góra”, przynajmniej jeśli ufać Jerzemu Sosnowskiemu (sam jeszcze żem za „Empuzjon” nie zdążył chwycić), stała się dla niej przyczynkiem do zahaczającej o mizoandrię rozprawy z systemową mizoginią. Obraz kobiety u Augustina malowany jest nadzwyczaj niepochlebnym pędzlem i również w tym wąskim kontekście można w powieści noblistki upatrywać próby przywrócenia światu pewnej symetrii.

Aha, i nie martwcie się, jeśli niektóre moje aluzje, czy to literackie, czy knajackie, pozostają dla Was niejasne. Może i literatura nie jest dla idiotów, ale niekiedy o czytelniku jako człowieku lepiej świadczą funkcjonujące w umyśle obszary niewinności. Które nie są bynajmniej kwestią budowy ani rozmiaru mózgu czy uwypuklenia w nim innych sfer.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *