Type and press Enter.

O SERCU BIJĄCYM W UKRYCIU / SEGRETARIO / MACIEJ HEN

O tym, że Maciej Hen pisze Segretaria, że akcja toczy się w piętnastowiecznym Krakowie, że będzie to powieść epistolarna dowiedziałem się mniej więcej dwa lata temu, i od tamtej pory czekam z wielką niecierpliwością, mając w pamięci to, co autor potrafi wywinąć, gdy zabiera się za pisanie w ogóle, ze szczególnym naciskiem na historyczne powieści awanturnicze!

No i doczekałem się, Segretario w końcu wyszedł i zupełnie wypełnił wszystkie te oczekiwania i nadzieje na wielkie czytanie! A po tym, co przeżyłem przy okazji lektury Solfatary kilka lat temu, liczyłem naprawdę na wiele.

Jest zatem Kraków, końcówka piętnastego wieku, nauki na słynnej krakowskiej uczelni pobiera młody Niemiec, Georg Starkfaust, sekretarz i domownik Filipa Kallimacha, przyszły lekarz. Przykładny student, porządny obywatel, bogobojny chrześcijanin. Po nocach kultywuje szlachetną sztukę pisania listów, korespondując ze swoją przyjaciółką z lat dziecięcych. Jednak nad jego głową wisi tyle tajemnic, że starczyłoby ich pewnie na pół Krakowa. Wystarczy zajrzeć w to, co do odległego Heidelbergu wysyła.

Czytelnik, mając wgląd w jego szczerą korespondencję, wie doskonale, że to nie żaden młodzieniec, a dziewczę przebrane w męskie szaty, pod młodzieńca się podszywające! Utrzymywanie pozorów kosztuje wiele wysiłku, wymaga licznych podstępów i nieprzerwanej zmyślności – Hen rozpisuje się o zwykłym, codziennym życiu swojej bohaterki: co zrobić z zarostem, a raczej jego brakiem? Jak załatwiać różne potrzeby ciała? Gdzie się kąpać, gdy woda w rzece na jesieni robi się zbyt zimna? (rozdziały poświęcone kwestiom higieny to mistrzostwo przewrotnego humoru!) i wiele, wiele innych mniejszych i większych szczegółów, składających się na tryskającą życiem, błyskotliwością i humorem mozaikę.

To życie codzienne przeplatane jest sytuacjami z kallimachowego domu i ulic Krakowa, z mniej i bardziej codziennych wydarzeń na uczelni – są zatem pełne pikanterii przygody miłosne, z których mentor zwierza się swemu młodemu sekretarzowi, nie przeczuwając, jak bardzo przyspieszają one bicie jego serca… Są codzienne sprawy mijane na ulicach, zamieszki na tle religijnym, prześladowania żydowskiej mniejszości, które z pewnych przyczyn znaczą wiele dla bohaterki. Są opowieści o dawnym życiu Kallimacha, włoskie awantury, spisek na życie papieża, Odyseja po Morzu Śródziemnym, ucieczka do Turcji, a potem ucieczka z Turcji…

Pojawiają się też ciężkie tony i barwy ponure, których kulminacją jest z pewnością trawiąca Kraków epidemia, jakże bliski nam temat. Bliski z tym siedzeniem w domach, bliski z przerażającą liczbą zmarłych, bliski z bezsilnością świata medycyny. To są sceny, które wszyscy kojarzymy, choć tutaj, w późnośredniowiecznym, (a może już wczesnorenesansowym?) wydaniu dochodzą pewne elementy, które nas na szczęście ominęły, dochodzą i budują dramaturgię wszystkich wydarzeń.

I wszystko to jest święto opowiadania. Święto pisania i święto czytania – dziesiątki dygresji, skojarzeń i anegdot wplatanych w codzienne życie, sprawy błahe łączą się z poważnymi, zabawne z przerażającymi, wszystko to kotłuje się, powoli zmierza w stronę kulminacji. Rytm, w którym toczą się kolejne opowieści porywa – autorka, po latach milczenia, chce wylać przed swoją przyjaciółką całe swoje serce, czasem musi przerwać jakąś opowieść, bo poza pisaniem ma przecież życie, naukę, pracę i zadania, których my nie widzimy, które odrywają ją od pisania. Segretario to jest cholernie żywe, tętniące pisanie, historia goni historię, wątek goni wątek, wszystko to splata się ze sobą, pulsuje.

Czyta się to i czyta, a gdy się odchodzi i potem wraca, wraca się z ciekawością – co tam nowego u Gredechin (bo tak w rzeczywistości ma na imię Georg), jak tam miłosne wzloty i upadki Filipa, jak tam sprawy z Żydami, co tam słychać na uczelni, co z epidemią… Wsiąka się, czyta się. To jest jedna z tych książek, w których nie chodzi o to, żeby je przeczytać, tylko właśnie czytać, śledzić, przeżywać – trwać. I jeśli miałbym mieć autorowi coś za złe, to chyba tylko to, że książka ma tylko 460 stron. Po skończonej (jakże intensywnie, emocjonalnie, przewrotnie, z puszczeniem do czytelnika oka) lekturze, mam poczucie, że Gredechin ruszyła dalej w świat i przeżyła życie, o którym nie mam pojęcia, choć autor zostawił pewną nitkę, której można się chwycić.

Na okładce widzimy portret autorki listów, przedstawionej jak na anatomicznej rycinie, widać mięśnie, żyły, płuca i serce – właśnie, serce. Podkreślone rojem migotliwych gwiazdek. Bo choć Gredechin wciąż mówi o czymś innym, to tak naprawdę to jest opowieść o jej sercu. Niespokojnym sercu młodej dziewczyny, zuchwale sięgającej po niedostępne tajemnice. Sercu napędzanym wielkim głodem i ciekawością, a przy tym dobrym, zatroskanym i pełnym współczucia. Sercu zmuszonym do pędzenia małego życia w ukryciu, z tym małym okienkiem naprawdę, przez które, jako czytelnicy możemy zajrzeć.

Macieju! Dzięki za tę książkę, warto było czekać.


niesławny Paweł M, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *