Type and press Enter.

W lustrze obojętnego światła / zobaczyć się bezbronnym, nagim / HERBERT

Całkiem niedawno, przy okazji rocznicy śmierci Jacka Kaczmarskiego, podaliśmy na stronie jego piosenkę-polemikę do tekstu Zbigniewa Herberta. Utwór pieśniarza tytułowany “Kwestia odwagi” stoi w wyraźnej kontrze do “Potęgi smaku” poety ze Lwowa.

Wiersz Kaczmarskiego z początku odbierałem jako samousprawiedliwienie poety i opis niepodjętych moralnych wyzwań, co, jak łatwo zauważyć, stawia o wiele wyżej wiersz z tomu “Raport z oblężonego Miasta”. Oczywiście Herbert bywa dla młodych ludzi, nieznających jego życiorysu, łatwą przynętą do wypowiadania rachitycznych tyrad na temat moralności i powinności np. narodowościowych, czego sam niejednokrotnie doświadczyłem w rozmowie z rówieśnikami (a było kilkoro takich, co interesowali się poezją!). Wtórowałem im, myśląc – o, ten poeta należał się narodowi wiecznie pogrążonemu w stanie beznadziejnego męczeństwa, z którego nie było wyjścia, a honor nie pozwalał inaczej. Myślałem – to jest dobra poezja, zasadnie podniosła, podnosząca i niepomijająca tematów wielkich prób.

Chciałbym, żeby życie składało się z samych tylko wielkich scen: żebyśmy chociaż raz w życiu byli powracającymi do domu Efraimitami, którzy w imię wolności, musieli kłamać. Żebyśmy pili wodę ze źródła, nie odkładając mieczy i tym samym zostali uznani godnymi. Żebyśmy nie upuścili w wędrówce białego kamienia zmartwychwstania. Żebyśmy mogli brudne palce wkładać w bok człowieka, który zmartwychwstał, żebyśmy doznali epifanii, podążając w szaleństwie prześladowania do kolejnych zbrodni. I żeby było tak, jak w wielkich księgach piszą, a wielkie księgi całe wydają się życiem dzień po dniu przeżywanym z nasyceniem wielkimi symbolami, obecnością zazwyczaj Nieobecnego. Żeby, jak bardzo pragnął Stachura, chociaż jedną linijkę nam w wielkiej księdze zapisali.

Tak przecież pisał Herbert, nawet pisząc niewinny erotyk o śmiesznym różowym uchu, którym chciał wypowiedzieć credo każdego poety: ogłaszam tajemnicę miłości. Jakże to jest porywające dla smarkacza, który nawet miłość chce wypowiedzieć dziewczynie Herbertem. Pasuje to do siebie – ciężka, gęsta od znaczeń poezja, której struna światła zawsze wydobywa na powierzchnię to, co piękniejsze w życiu i – przecież tak zostaje postanowione przy każdym kolejnym zauroczeniu – miłość, to słowo-monolit, akurat do tej jedynej, która za kilka miesięcy będzie niejasnym wspomnieniem kilku chwil.

Czemu nie dać się porwać takiej retoryce i życia nie kształtować w wielkie symbole i niby-rodzajowe sceny? Czyżby dlatego, że poezja nigdy do serca, jądra, źródła życia nie dotrze, albowiem zawsze jest jakąś formą tego życia eksplikacji, a każde wyjaśnienie, jak ostatnio zauważył nasz czytelnik, za Gombrowiczem, obraz zaciemnia, przeinacza, kształtuje coś innego?

I pęka kompozycja utkana z symboli – bo nimi można się posłużyć, nie da się ich świadomie kształtować, żyjąc. Odkrywane i doceniane są po latach, co sprzyja aurze postaci, która ich dokonała, najczęściej za dużą cenę. Stąd myśl: może nie było trudno napisać: “choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała/ głowa”, może nietrudno opisać czyjeś bohaterstwo, kiedy swój własny “gest symboliczny” jest ciągle nieosiągalny?

Tak, mam wrażenie, podchodzi do tego Kaczmarski. Mówi od razu: “to wcale nie jest takie łatwe/ odłożyć dumną broń odmowy”- ile w otwierającym fragmencie wiersza jest ironii i patrzenia na martyrologię polską przez pryzmat małego szyderstwa, bo oto kiedyś trzeba kolosalne słowa i symbole odłożyć, aby zobaczyć faktycznie siebie, a nie siebie w zwierciadle symboli.

Jednocześnie oba te podejścia: raz, aby kwestia smaku wydawała werdykt tak-tak, nie-nie i dwa, że nastanie dzień, w którym spokojnie będzie można “zwinąć ostatnich redut mapę”, są utopijne, wydają się niemożliwe, bo, na całe szczęście, jasne słońca światło rozprasza się na miliony kolorów, co czyni cały ten kram życia tak niewiarygodnie pięknym.

Goethe mówił, że “barwa jest cierpieniem światła”. Chciałbym teraz widzieć Twoje oczy i myśli oderwane na chwilę od problemów każdej godziny. Chciałbym, abyśmy pomyśleli to samo: fakt oderwany od brudu interpretacji. I żebyśmy patrzyli w zdumieniu, jak mieni się milionem barw.

Marcin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *