Type and press Enter.

Szewc Rozpędek / Michal Ajvaz / Podróż na południe

Obrazował, obrazował i przeobrazował – pomyślałem po kilku pierwszych stronach powieści. Poeci potrafią bowiem pisać zachwycającą prozę, ale w pędzie ku opisowi i metaforze zdarza im się zapomnieć o całej reszcie. Na szczęście rychło okazało się, że to nie jest taki przypadek.

Otóż jest to przypadek szczególny. Fascynująca rzecz szkatułkowa o sile opowieści i o tajemniczym związku między literaturą a rzeczywistością, dalece bardziej złożonym, niż jesteśmy skłonni sądzić. Nowa wersja pięknego mitu, że wszystkie historie już gdzieś tam są, trzeba tylko wiedzieć, gdzie przyłożyć ucho – i umieć odbierać na odpowiedniej częstotliwości. Hymn na cześć podróżowania i nieporównywalnego z niczym uroku obcych miast.

Ajvaz ujmuje pięknym językiem, niewiarygodnie przemyślaną konstrukcją, nieposkromioną fantazją. Dowodzi, że żadna interpretacja nie jest wyłączna. Że utopia, by zawładnąć powszechną świadomością, nie może być domknięta, musi być trochę mętna, by każdy mógł uzupełnić ją własnymi pragnieniami, lękami, namiętnościami, uprzedzeniami – i uznać ją za swoją.

„Podróż na południe” w brawurowy sposób miesza filozofię Kanta z sensacyjnymi fabułami rodem z literatury popularnej, Pico della Mirandolę z newage’owym chłamem. Krytycy zgodnie pieją z zachwytu. I wtedy wchodzę ja, z góry rozczarowany swoją postawą, i pytam: jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?

Osobiście identyfikuję dwa zasadnicze problemy, które nie pozwalają nazwać „Podróży” arcydziełem. Pierwszym z nich jest narzucające się wrażenie sztuczności, wyrozumowania, sprzeczne z zawartą w powieści koncepcją „naturalności” literatury. Przy tej okazji objawia się wyraźna przewaga autorów amerykańskich, chociażby Pynchona czy Vonneguta, nad Europejczykami w takiej postmodernistycznej zabawie konwencjami. Estetykę kiczu, którą przesiąknięta jest kultura USA, miejscowi przyswajają z mlekiem matki, z każdym oddechem, podczas gdy czeski filolog musi ją odtwarzać, imitować; lektura „Podróży na południe” doskonale tę słabość obnaża, szczególnie we fragmencie stanowiącym serce pierwszej części książki, czyli w „Uwięzionym”, słynnej „powieści z drutu”, przeszarżowanej i przekombinowanej.

Tym sposobem dochodzimy do drugiego problemu, do pewnego stopnia pokrewnego pierwszemu. Recenzenci często zarzucają mianowicie Ajvazowi, że nie potrafi stawiać kropek. Zarzut to bardzo trafny. Popełniony w kreowaniu fabuły grzech nadmiaru powtarza więc autor w toku, a często już słowotoku narracji, przez co książka jest nie tylko przegadana, ale miejscami i zbyt dopowiedziana. Jest więc Ajvaz niczym – to porównanie świsnąłem Józefowi Henowi – Szewc Rozpędek Makuszyńskiego. Wystarczyłby tu większy dystans do siebie albo dobry redaktor, ale najwyraźniej zabrakło i jednego, i drugiego.

Powszechnie chwalony za przekład Leszek Engelking poświęcił mnóstwo czasu na znalezienie terminów i sformułowań nieoczywistych, za co istotnie należą się oklaski; kilka razy zawiodło go jednak ucho i stąd mamy w powieści „niezwykłość wyobraźniową” (s. 114) czy „latające oko mentalne” (s. 124). Uroczy pleonazm „dalsza kontynuacja” (s. 329) to już chyba powtórzenie celowego zabiegu autora, choć wcale mnie dzięki tej świadomości mniej nie wytelepało.

To jednak wciąż bardzo dobra powieść, legitymująca się silnym urokiem mimo wspomnianych wad. I jeszcze jednej, ostatniej. Sama książka jest dość ciężka i nieporęczna, przez co nie nadaje się do czytania w wannie – już po niecałej godzinie zaczynają drętwieć ręce.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *