Type and press Enter.

O zagubieniu / Lem / Pamiętnik znaleziony w wannie

Zgubiłem się. Czytając Lema, bo to się zdarza, oraz tak ogólnie – bo to także się zdarza. Szczęśliwie wydawca nowego wydania Pamiętnika znalezionego w wannie, na tylnej okładce książki motywuje do poszukiwań, stwierdzając, że uważny czytelnik to i owo odkryje. Jako, że chciałbym uchodzić za takowego, jąłem, w trakcie lektury i po niej szukać kolejnych warstw pod papierem.

Podjęcie takich poszukiwań w przypadku Pamiętnika, to jest wejście w labirynt, bo permanentne zagubienie i delikatne sugerowanie jakiegoś kierunku (prowadzącego w ślepe uliczki, jak się potem okazuje) to stały element dziennikowych zdarzeń. Czy pod warstwą poplątanej narracji leży druga, a za nią kolejne? Bo na pierwszy rzut oka Dziennik to jest groteskowa satyra, przyczynowo skutkowy bełkot, w którym bohater stale próbuje ustalić, w czym właściwie bierze udział; kolejne próby rozumienia upewniają go tylko w jednym: że niczego pewnym być nie można.

Pod warstwą narracji „uważny czytelnik” wypatruje kolejne warstwy, szuka ich instynktownie, wszak to Lem, więc kolejne poziomy być muszą, prawda? „Uważny czytelnik” zbłaźniłby się przed kolegami, nie mógłby im w oczy patrzeć, ba!, w lustro by nie mógł, jeśli nie przedarłby się przynajmniej przez kilka kolejnych granic. No i tak właśnie wygląda czytanie Pamiętnika – siedzisz i jakbyś matrioszki otwierał i rozkładał. Najgorsze w całym tym rzemiośle jest to, że za każdym razem, gdy docierasz do nowej warstwy i zadowolony stwierdzasz, że prawdziwy z ciebie poszukiwacz i zuch, książka podsuwa ci kolejny trop, ledwie widoczne światełko, aluzję, za którą – chcąc, nie chcąc – biegniesz.

Jak głęboko da się dotrzeć? Ciężko powiedzieć. Najpierw znajdujemy krytykę administracji i urzędowości jako takich, wspomnienie kolejki w tym, albo tamtym urzędzie, wielogodzinnego czekania tylko po to, by usłyszeć, że „z tym dokumentem to drzwi obok. Za kwadrans. Albowiem kawa”, jest tutaj niemalże namacalnie obecne. Ale tutaj urząd, w postaci Gmachu, zostaje podniesiony do rangi absolutnej. A zatem krytyka systemu. W latach sześćdziesiątych Lem musiał napisać ładny wstęp o systemie amerykańskim, żeby cenzor (a zatem czytelnik uważny), dotarłszy do drugiego dna, nie odczuł niepokoju.

Zatem to książka o jednostce w systemie totalitarnym? To już? Mamy to? Chyba nie – chyba da się jeszcze głębiej. W posłowiu książki Jerzy Jarzębski napisze o sterylności, szczelności Gmachu – autor, bohater i czytelnik poruszają się tylko w jego obrębie, w Pamiętniku Lem nie umieszcza żadnego „na zewnątrz” – i stwierdzi, że nadaje to książce szersze horyzonty, co pozwala doszukiwać się tutaj (uwaga, pozwolę sobie na mądre stwierdzenie) alegorycznego traktatu o kondycji człowieka w społeczeństwie. Albo i – kto bogatemu zabroni!? – w świecie, w istnieniu jako takim. Zatem czytelnik, jeśli jest odpowiednio uważny, zacznie w końcu nad Pamiętnikiem – ratunku nie ma – filozować.

Bohater krąży po labiryncie Gmachu i znajduje kolejne warstwy, czytelnik zaś znajduje je na kolejnych kartkach książki. I jak refren, albo echo, dźwięczy tu zdanie oznajmujące, że wszystko jest szyfrem. Wszystko. Lem nie pisze tutaj niczego wprost i doprawdy, ciężko powiedzieć, czy to, co się tutaj odkryło, odkryło się rzeczywiście? Co autor umieścił tu naprawdę, a co czytelnik dopowiedział sobie sam, zwiedziony oczywistym faktem istnienia głębszych warstw. Zatem ilekroć coś tutaj znajdziemy, pamiętać musimy, że nikt tego nie potwierdzi, może nam się wydawać. Można się zgubić. Albo raczej: nie można się nie zgubić w tym labiryncie papierowym.

Ja się zgubiłem. To chyba dobry moment, żeby napisać, co ja tutaj znalazłem, co ja tutaj robię. Bo pod tym wszystkim, albo raczej – obok tego wszystkiego – jest jeszcze jedna warstwa, jest sam czytający ze swoim życiem i swoim bagażem doświadczeń i porażek. Ze swoimi nieskończonymi studiami, bardziej lub mniej udaną karierą, bardziej lub mniej udanym życiem towarzyskim. Ciężko rozszyfrować: gdzie to wszystko prowadzi? I czy w ogóle gdzieś prowadzi? Rozpaczliwie szukamy Instrukcji, a gdy już na nią trafimy, załamujemy ręce: to szyfr. Ktoś znał kod, ktoś, gdzieś i kiedyś. Pozostało szukać po omacku.

Wyrośliśmy w kulturze, w świecie uporządkowanym, w którym zdarzenia nie są tylko konsekwencjami akcji, w którym wszystko czemuś służy i wszystko do czegoś prowadzi, mózg sam, we wszystkim szuka wzorów, nadaje sens kolejnym wydarzeniom, łączy je w ciągi. Natura jest w zmowie, podsuwa pod nos wszystkie swoje fraktale, wszystkich swoich Fibonaccich. Tymczasem wizja Lema jest przerażająco czarna: bohater instynktownie stara się znaleźć sens i kierunek w przeżywanych wydarzeniach, tym samym tropem idzie czytelnik. I obaj się gubią.

nie skła dne p

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *